rozdział vi; karma wraca, everest się przewraca

52 13 23
                                    

Theodore znika na dwa dni. Całe dwa dni.

Spędzam je głównie z Violet, która bez ostrzeżenia wchodzi mi przez okno do pokoju i zajmuje miejsce albo na dywanie w nim, albo na kanapie w salonie przed telewizorem. Spędzamy czas jak całkowicie normalna para przyjaciół, śmiejąc się i wygłupiając. Nawet jeśli cały czas gdzieś z tyłu głowy siedzi myśl, gdzie może być Theodore. Nie zdziwiłbym się, gdyby się zgubił w świecie pozagrobowym. Na zbyt ogarniętego nie wygląda.

Przez te dwa dni zdążyłem również przeprowadzić niezliczoną ilość rozmów z Heather Holt, która sama jakoś znalazła mnie w odmętach internetu i postanowiła wyjść z inicjatywą wspólnego koleżeństwa. Kiedy nie patrzyło się w jej zarumienioną od płaczu twarz, zdawała się być całkowicie normalną nastolatką z normalnymi problemami, która wciskała do wiadomości za dużą ilość emotek.

Akurat wraz z Violet siedzimy w naszym ulubionym salonie gier, a ona próbuje rozgryźć ideę gry na flipperze. Trzęsie maszyną na boki z zaciętym wyrazem twarzy i wysuniętym językiem, co niezmiernie mnie bawi. Rzadko kiedy wygląda na tak skupioną i w pełni czymś pochłoniętą. Jej kolorowa spódniczka kręci się na boki, nie nadążając za biodrami właścicielki, która biega w tę i z powrotem wokół gry.

Opieram się o maszynę i popijam kolorową granitę, którą przyjaciółka dała mi tylko do potrzymania na czas gry. Chyba nawet nie zauważyła, że sam jeden opróżniłem przynajmniej pół jej wysokiego kielicha z palemką na czubku i wygiętą słomką, na który wydała więcej niż na pięć rund gry.

Violet przeklina głośno, ściągając na siebie wzrok kilkorga dzieciaków, a ja tylko prycham z rozbawieniem. Uwielbiam spędzać z nią czas z wielu powodów, ale głównym jest zdecydowanie straszenie bachorów w każdym miejscu publicznym, w jakim się znajdziemy.

Jeszcze chwilę uśmiech błąka się na mojej twarzy, gdy słyszę zbyt dobrze znany mi męski głos. Krzywię się, bo bynajmniej zaprzyjaźniony z tą osobą nie jestem.

— O, patrzcie, kto tu znowu przyszedł! — rechocze ktoś za mną. W moim brzuchu coś się przewraca, a mi chce się rzygać. Jak mogłem być tak głupi, by wierzyć, że wakacje wraz z czasem wolnym dadzą mi również odpoczynek od tych debili.

Na twarzy Violet widnieje przerażenie, które wkrótce ogarnia i mnie.

— Ej, pedalica, nie chcesz się przywitać?

Kolejne śmiechy.

Wiem, że na mnie patrzą, ale boję się unieść wzrok i skrzyżować spojrzenia z Austinem Everestem. Nie bez powodu ludzie zwracają się do niego tylko nazwiskiem. Chłopak ma przynajmniej dwa metry wzrostu, ale w porównaniu do Theodore'a, który wygląda jak tyczka, on jest tęgi i napakowany. W każdej szkole musi być ten jeden typ, którego wszyscy się boją. Oto i Everest.

"Pedalica" to przezwisko wymyślone właśnie przez niego już na początku pierwszej klasy, kiedy tylko Violet po raz pierwszy poprawiła nauczyciela przy wyczytaniu jej imienia z dziennika. Potem poszło już lawinowo, a ten kretyn nie chciał dać jej spokoju. A że ja przyjaźnię się z Violet i z tej przyjaźni nigdy rezygnować nie zamierzałem, to obrywało się również mi.

— Raffaele, mówi się do ciebie — Teraz odzywa się Justin Monroe. Jego szyderczy uśmiech odsłania okropnie żółte i krzywe zęby, na których widok dodatkowo coś ściska mój żołądek.

— Ma na imię Violet, ty tłusty imbecylu — warczę i teraz wszystkie wrogie spojrzenia skupiają się na mnie. Za Everestem dostrzegam Mayę Lennox, przewodniczącą klasy, która, tak się składa, prawdopodobnie chodzi z najgorszym typem w całej szkole. Oczywiste, że cały czas go broni, nawet jeśli jako przewodnicząca powinna w końcu coś z tym wszystkim zrobić, zamiast obserwować to jak przedstawienie, co rusz bezradnie rozkładając ręce i posyłając mi przepraszający uśmiech. Teraz udaje, że nic nie widzi. Poprawia długie loki, patrząc gdzieś w bok.

❞legally dead❝Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz