rozdział xx; nie lubię martwych dzieci

19 2 83
                                    

Ojciec próbuje mnie zatrzymać, gdy wbiegam do domu cały przemoczony, ale tylko przyspieszam i zamykam się na klucz w moim maleńkim zakurzonym pokoju na poddaszu. W końcu pukanie do drzwi ustaje. Wilgoć z ubrań przechodzi na materac pode mną. To gapię się na sufit, to przymykam oczy i bezowocnie próbuję zasnąć. Oddycham powoli, ale moje serce wciąż bije okropnie szybko. Bez przerwy odtwarzam w głowie scenę z pokoju Heather jak dawno obejrzany film. Nawet jeśli w moim przypadku wydarzyło się to tylko kilka godzin temu. Odwracam się na brzuch i wciskam twarz w poduszkę, która tłumi mój zduszony krzyk. 

Okrągła twarz Heather blisko mojej, widok na każdą jej pojedynczą rzęsę i wszystkie jaśniejsze plamki w jej stalowych oczach. Jej ciepły i miękki dotyk, którego nie byłem w stanie odwzajemnić, aż tak mnie wtedy zamurowało. 

— Nie jestem zakochany w twojej byłej, Theodore — słyszę przesiąknięty ironią głos. Automatycznie wyciągam spod siebie poduszkę i rzucam ją w jego stronę. 

— Przynajmniej w końcu zdajesz sobie sprawę, że to twoja była i mam pełne prawo się do niej zalecać. 

— Ale wciąż tego nie zrobisz, bo nie chcesz, by dopadły ją przez ciebie wyrzuty sumienia — dokańcza za mnie Theodore. Drażni mnie jego zainteresowany wzrok mieszający się z rozbawieniem. Wydaje się nie brać mnie na poważnie. To okropne. 

I z pewnością wcale nie traktowałem go w dokładnie taki sam sposób przez długi czas, od kiedy tylko się poznaliśmy. Nienawidzę tego, jak łatwo i szybko nasze role zdążyły się odwrócić. Nabijanie się z niego było przyjemne i wprawiało w dobry humor. Problemy zaczęły się, gdy to on nagle przybrał taktykę "najlepszą obroną jest atak". 

— Gdybyś włączył dźwięk w telefonie, to wiedziałbyś, że dzwoniła do ciebie już cztery razy — rzuca niedbale Theodore. Nie musi nawet podawać imienia - obaj myślimy tylko i wyłącznie o Heather. 

— Nie wiem, czy chcę teraz z nią rozmawiać. 

— Wypadałoby odebrać. 

— Nie chcę.

— Emory… 

— Nie chcę. 

Unoszę głowę i patrzę na niego agresywnym wzrokiem. Theodore'owi w końcu schodzi z twarzy uśmiech i odczuwam z tego powodu pewną satysfakcję. Nie mija pół minuty, jak wyciągam telefon z kieszeni, gdy ekran rozświetla się. Heather, znowu, po raz piąty. Normalnie cieszyłbym się, że ona wciąż chce ze mną rozmawiać, ale teraz czuję tylko przerażenie i rozgoryczenie. Uciekłem dziewczynie, którą lubię, tuż po tym jak mnie pocałowała. Idiota. Idiota, idiota, idiota. 

Ociągam się z odebraniem i czekam, aż minuta zmienia się na zegarku w rogu ekranu. Przesadzam. Przecież nie może być aż tak tragicznie, jak myślę, że będzie. 

— Hej, jesteś tam? — Heather odzywa się pierwsza, co ani trochę mnie nie dziwi. Zerkam na Theodore'a, jakbym oczekiwał od niego jakiejś podpowiedzi, ale on tylko niewinnie wzrusza ramionami i daje nura w podłogę, spod której już nie wraca. Co za sukinkot. 

— Tak. Tak, jestem. Oczywiście, że jestem. Gdyby mnie nie było, to nie miałbym jak odebrać. 

— Teoretycznie nie odebrałeś już cztery razy wcześniej — Po jej głosie mogę domyślić się, że Heather nie chce być teraz dla mnie niemiła. Jej ton jest może tylko trochę suchy i cierpki, jak syropy na gardło, które w założeniu są o słodkim smaku malinowym, ale szybko okazują się diabelnie gorzkie. Bynajmniej to wciąż dobry znak dla mnie. — Jesteś teraz wolny? 

— Cały czas jestem wolny. 

Cholera, to źle zabrzmiało. Bardzo źle. Jakbym był jakimś dziwakiem, który nie ma żadnych znajomych. Gdyby był tu Theodore, z pewnością ironicznie by się uśmiechnął i stwierdził, że to prawda. A ja właśnie dopowiadam sobie jego słowa w mojej głowie. 

❞legally dead❝Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz