Rozdział 1: Nie jesteśmy sami Kaoru

332 25 10
                                    

Wnosząc śpiącego mężczyznę do swojego pokoju, Joe zastanawiały tylko dwie rzeczy:

1. Jakim cudem nie obudził się na sam dźwięk nalewania wina do lampki.

2. Dlaczego po raz kolejny godzi się na spanie na kanapie.

Nawet bez tony gipsu na kończynach pozwalał mu spać na swoim łóżku. Dlatego sytuacja nie byłaby wyjątkowa, gdyby nie fakt, że z rana Kaoru nie wstanie o własnych siłach, szybko mruknie coś o tym, że wychodzi i zniknie przed otwarciem restauracji.

Wcześniej zastanawiał się, czy nie odwieźć go do szpitala, ale perspektywa robienia mu na złość cały poranek przez zostawienie wóźka-carli na tyle restauracji, okazała się bardziej kusząca. Odcięcie mu drogi ucieczki z jego mieszkania nad restauracją, nie napawało go ani odrobiną wyrzutów sumienia.

Delikatnie ułożył Kaoru na łóżku, na co on niewzruszony tylko mruknął coś przez twardy sen.

- W takim stanie mógłbym cię zakopać w ogródku i nawet byś nie zauważył – stwierdził zgryźliwie, ściszonym głosem. – Chociaż z nas wszystkich, właśnie ty musisz być najbardziej zmęczony.

Zdjął jego okulary i odłożył je na półkę nocną. Przez chwilę patrzył na spokojne oblicze śpiącego Cherry'ego. Tylko śpiąc, nie wyglądał jak na skraju rozpoczęcia masowego mordu. To było naprawdę wyjątkowe aby go zobaczyć w takim stanie.

Poprawił zachodzące na jego twarz włosy, a potem szybko, jak poparzony zabrał swoją rękę. „Gdyby Kaoru nie spał to by mi ją odgryzł" – przeszło mu przez myśl. Intuicyjnie zgasił światło w pokoju i szybko z niego wyszedł, żeby się umyć.

Po wejściu pod prysznic jego myśli zaczęły spokojnie płynąć, zajmując go na tą samotną chwilę. Większość z nich miała wspólny temat: Adama i Cherry'ego. Pamiętał jeszcze jak lata temu rozmawiali o tym jak Adam się zmienił. Joe dosyć szybko pogodził się z tym, że ich znajomość została brutalnie i praktycznie bez zapowiedzi zakończona, jednak Kaoru nie mógł. Do końca miał nadzieję, że uda im się pomóc człowiekowi, którego niegdyś nazywali przyjacielem. Ciągłe wyzywanie go na pojedynki, gdy tylko pojawiał się na S, próby skontaktowania się z nim, gdy wyjechał... Nic nie przynosiło skutków, aż różowowłosy się poddał, a raczej postanowił zostawić sprawę otwartą i wrócić do niej gdy nadarzy się okazja. Patrząc z perspektywy wydarzeń, które rozegrały się na turnieju, nadzieja Cherry'ego na odnowę przyjaźni okazała się głupia i okrutnie zabita.

Kojiro sam uważał ją za dziecinną, przecież oboje widzieli w kogo zmienił się Adam. Nawet się cieszył, że nie ma kogoś takiego w swoim środowisku. Jednak teraz rozpierała go złość. Nie mógł sobie nawet wyobrazić jak dużo żalu musi w sobie ukrywać Kaoru.

Najpewniej to ten żal sprowadził go do jego restauracji, Joe znał już ten schemat. Tylko nie wiedział na ile ma się przez niego czuć wyróżniony, a na ile wykorzystany. Szybko ubywające butelki nietaniego wina mówiły same za siebie, ale nie tylko one. Również Kojiro mówił sam za siebie – nieważne ile razy próbował się zdystansować, zawsze poddawał się przychodzącemu do niego na wino czy kolację Kaoru. Chciał niejednokrotnie zaprotestować, ale nigdy ostatecznie tego nie zrobił. Po pewnym czasie przywykł do tego na tyle, że sam zaczął go wyczekiwać po godzinach z trunkiem i jedzeniem, by spędzić z nim wieczór na przekomarzaniach, wyzwiskach, narzekaniu na życie. Stało się to ich dziwnym rytuałem, do którego na którymś etapie dołączył jeszcze zwyczaj Cherry'ego do niewracania już do domu, a przejmowania jego łóżka.

Chociaż sam ostatecznie cieszył się z tych spotkań, to zawsze pozostawał ten niesmak niewiedzy - czy Cherry jest tu dlatego, że chce się z nim spotkać, czy tylko dlatego, że potrzebuje kogoś przed kim będzie mógł wyrzucić z siebie emocje. Ostatnio zmniejszył się on nieco, gdy na jaw wyszły problemy ze snem Kaoru – przynajmniej kwestia jego zamiłowania do przejmowania łóżka Joe się wyjaśniła, chociaż nie cieszyło go to szczególnie. Teraz nie mógł być na niego zły, gdy to robił.

Ciężka sztuka prawidłowej komunikacjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz