Rozdział 2: Umowa między nami

157 21 10
                                    

- Nadeszła godzina prawdy - orzekł cicho Kojiro, wchodząc do pokoju śpiącego mężczyzny. - Błagam niech będzie z trzydzieści dziewięć stopni, żebym mógł cię stąd odesłać.

Różowowłosy pogrążony we śnie za nic miał te uwagi.

- Matko, ale jestem padnięty przez ciebie - kręcił dalej i usadowił się na brzegu łóżka.

Kojiro odkrył delikatnie kołdrę, w którą Cherry opatulił się praktycznie po sam czubek głowy. Kaoru przeszedł dreszcz przez powiew chłodu. Dalej nie wyglądał najlepiej - cały czerwony, spocony, teraz jeszcze drżący.

- Ja nie chce nic mówić, ale jak wyzioniesz tutaj ducha to wywożę cię do lasu i zakopuje na tyle głęboko, żeby zwierzęta nie mogły cię odkopać - podsumował jego stan Kojiro.

Włożył termometr pod pachę mężczyzny i zmęczony przetarł swoje oczy.

Te dni to była kolejka górska, która nie miała końca. Bez chwili wytchnienia: najpierw powrót Adama, wyścigi na S zakończone na szpitalnym SORze. Późne powroty do domu, praca od rana, a teraz zajmowanie się Kaoru. Był zmęczony, zrzędliwy, wszystko przeżywał i ciężko mu było trzymać to w sobie. Jednak wiedział, że jeszcze gorzej było z mężczyzną, który leżał obok niego. Tym bardziej podziwiał jego wytrwałość w nieokazywaniu słabości.

Znał go wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że pod tą niewzruszoną maską kryły się jego wszystkie emocje, którym nie pozwalał wyjść na zewnątrz. Jeszcze w liceum nie była tak mocna, gruba, nieprzenikalna. Jednak im starszy był Kaoru, tym rzadziej na jego twarzy witały emocje inne niż złość. Nie znaczyło to, że nie zdarzało mu się ich okazywać. Raz na jakiś czas zielonowłosy mężczyzna stawał się świadkiem jego słabości - Cherry nienawidził tych chwil, jednak dla Joe były ważne, były one czymś co trzymało ich razem. Wsparcie, na które mogli liczyć, choćby byli w trakcie największej kłótni to coś cennego, co udało im się przez burzliwe lata ich znajomości wypracować.

Mógł się na Kaoru wściekać, mógł z niego drwić, śmiać z niego, wytykać mu co się da, a on i tak ostatecznie do niego by się zwrócił w razie potrzeby. Tak jak dzisiaj. Ten układ działał w dwie strony i choć Kojiro niechętnie się do tego przyznawał, Cherry niejednokrotnie pomógł mu w trudnej chwili - zapoczątkowując tą dziwną umowę.

- Oddawaj kołdrę dzbanie.

Drżący różowowłosy niemrawo podniósł się, żeby chwycić kołdrę i znowu okryć się nią cały. Wtem zapiszczał termometr. Zdezorientowany wynurzył się spod pierzyny z urządzeniem w dłoni.

- Daj - powiedział łagodnie Joe. - I tak nic nie zobaczysz bez okularów.

Kaoru prychnął pod nosem w odpowiedzi i podał termometr Kojiro. Ten spojrzał na liczbę, która się wyświetlała i głęboko odetchnął z ulgą.

- Trzydzieści siedem i pół. Może dożyjesz do ranka - stwierdził z lekkim rozbawieniem, a Cherry spojrzał na niego pytająco.

- Myślałem, że będziesz się cieszyć jeśli mi nie spadnie - wymamrotał, odwracając swój wzrok.

- Tylko się przekomarzałem. Wolę cię z niższą gorączką i tak jesteś wystarczająco poturbowany.

Mówiąc to, jego oczy skierowały się w stronę licznych bandaży, które owijały ciało mężczyzny. Nie chciał na nie patrzeć. Ich widok przepełniał go złością, chociaż to nie jego bolały rany, które zakrywały. Kaoru nie był święty, potrafił być skończonym dupkiem, jednak gdyby Kojiro kazano wymienić chociaż jeden powód, dla którego zasługiwał na znalezienie się w tym stanie, nie potrafiłby wymienić ani jednego. Nie zasługiwał na to co się stało. To było za dużo i za niesprawiedliwie.

Ciężka sztuka prawidłowej komunikacjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz