Rozdział 4: Bliskość przeplatana kłótniami

165 21 11
                                    

Siedzący w aucie mężczyzna, wsłuchiwał się w szum samochodów. Leniwie raz zamykał, a raz otwierał swoje oczy aby popatrzeć na mijane lampy uliczne i zanurzone w mroku budynki. Po karuzeli emocji, na której przed chwilą się kręcił, czuł błogość tej spokojnej chwili. Rozkoszował się ciepłym podmuchem wiatru z lekko uchylonego okna, spokojną muzyką z radia oraz nucącym do niej Kojiro. Mimo powrotu z wyścigu, który był tak emocjonujący oraz absurdalny, że na pewno zapisze się na kartach historii „S", czuł się nadzwyczaj spokojnie i dobrze. Miał niespotykanie pogodny nastrój, co jego samego nieco dziwiło.

Z zadowoleniem umościł swoją głowę na oparciu siedzenia i zamknął swoje znużone powieki.

- Tylko nie zasypiaj, niedługo będziemy na miejscu – zwrócił się do niego, prowadzący pojazd mężczyzna.

- Mhm... - mruknął Kaoru i przechylił swoją głowę na bok.

- Mówię poważnie.

- Jak zasnę to mnie wniesiesz i tyle – stwierdził Cherry, poczym mocno ziewnął.

- Nie nadużywasz mojej dobroci dzisiaj? – zapytał pretensjonalnie. – Czym ty się właściwie zmęczyłeś? To ja cię dzisiaj wszędzie pchałem na tym wózku.

- Sam się do tej roli zgłosiłeś, to co narzekasz – odpowiedział, poczym oderwał swój wzrok od okna i zwrócił go w stronę swojego rozmówcy.

- Nie narzekam, tylko stwierdzam fakty. – Zatrzymał się na czerwonym świetle i odetchnął głośno. – Zmieńmy temat. Jak się czujesz z tym co się wydarzyło dzisiaj?

- Wybornie – odpowiedział szybko z szyderczym uśmiechem. – Zobaczenie Adama, który o mało nie przegrał wyścigu, było dla mnie zaskakująco satysfakcjonujące.

- Wiem, to widziałem – parsknął w odpowiedzi. – To było akurat miłe, że...

- Że się Adam wywalił na ryj? – dokończył za niego Cherry.

- NIE. Znaczy TAK. Znaczy wiesz...

Plątał się swoich słowach, a Kaoru tylko cicho rechotał pod nosem.

– Chodziło mi raczej o twój śmiech – wypalił z lekką niepewnością w głosie.

- Wow... - Różowowłosy uniósł brwi. – W sumie... Dawno się tak nie śmiałem.

Twarz Joe przybrała delikatnie czerwony kolor. Próbując to jakoś zakryć, nie odwracał jej w stronę siedzącego obok mężczyzny. Cherry przyglądał się jego zmieszaniu z lekkim rozbawieniem, poczym aby go dalej nie torturować, zwrócił swój wzrok w stronę okna. Przez chwilę obserwował czerń okalającą mijane drzewa, lampy oraz budynki. W końcu wziął głęboki oddech.

- A ty? – zapytał, nie odwracając swojego wzroku od okna. – Jak się czujesz z tym wszystkim co wydarzyło się na S?

- Cóż... - zaczął z zamyśleniem, poczym ostrożnie dobierając następne słowa kontynuował swój wywód. – Cieszę się, że Reki ma wszystkie sprawne kończyny. Byłem pewien, że Adam skopie mu tyłek ostatecznie, ale dzieciak mnie zaskoczył. Przez chwilę myślałem nawet, że uda mu się wygrać... albo raczej miałem na to nadzieję. Wyścig między Langą a Rekim nie niósł by za sobą tego „adamowego" ryzyka... Wiesz o co mi chodzi?

- Nie, no co ty – odparł ironicznie, obandażowany od stóp do głów mężczyzna. Joe zaśmiał się nerwowo w odpowiedzi. – Kontynuuj.

- Ekhm... Dobijając do brzegu. Spodziewałem się jedynie wygranej Adama, reszta ścięła mnie z nóg. Jednocześnie cieszę się, że wszyscy jego fani mogli go zobaczyć od tej żałosnej strony... Zwłaszcza, jeśli to co tobie oraz Rekiemu zrobił, nie było dla nich wystarczającym powodem do skreślenia go. Po obnażeniu jego charakteru, może stracić wsparcie publiki.

Ciężka sztuka prawidłowej komunikacjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz