Rozdział 27.

1.2K 67 38
                                    

Leon Demirow.

Rozglądam się po pomieszczeniu i zauważam, że moi ludzie przygotowali sprzęt, przeznaczony właśnie do takich spotkań jak to. Bez dłuższego namysłu podchodzę do dużego stołu i spoglądam na moją sporą kolekcję noży i innych siekaczy. Szczerze powiedziawszy osobiście chciałbym zwiększyć ilość i jakość swoich cudeniek, bo mój arsenał jak na razie to nic w porównaniu do zabawek Chica, czyli człowieka Lauren. Jednak różnica pomiędzy mną, a nim jest taka, że on delektuje się rozpruwaniem ludzi, a ja nie bardzo. Wolę szybko załatwić sprawę, ale w tym przypadku jest inaczej. Aron nie może umrzeć dopóki nie wyśpiewa wszystkiego od A do Z.

- Długo jeszcze mam czekać? - słyszę za sobą, przez co uśmiecham się lekko. Komuś bardzo się śpieszy.

Wzdycham teatralnie i w końcu biorę ze sobą bardzo cienki sznurek i odwracam się do Arona. Zachodzę go od tyłu i zdecydowanym ruchem zakładam mu sznur na szyję, od razu dusząc go. Aron widocznie nie spodziewał się takiego ruchu z mojej strony, bo niespokojnie się wierzga, a obok niego Veronica coś krzyczy.

- Zanim cię zacznę pytać, to chciałbym żebyś coś wiedział, bo widocznie to pominąłeś. - zaczynam i zbliżam się do jego twarzy, przy tym wciąż zaciskając sznurek na jego szyi. - Zaufałeś facetowi, który wybił twoją rodzinę w pień. Sprzedałeś mu Tine, nawet nie wiedząc, że on tylko wykorzystał cię, żeby dokończyć to, co zaczął dziesięć lat temu. - mówię, a Aron spogląda na mnie zdziwiony. Zauważam, że robi się nieco siny, więc w końcu puszczam go, dając mu możliwość swobodnego oddychania. Mężczyzna z trudem łapie powietrze i kaszle, a następnie spogląda na mnie słaby.

- Że co? - pyta zachrypniętym głosem, na co prycham.

- Gówno. Murat zabił twojego ojca, który cię adoptował, tak samo jak również całą rodzinę Ellors. - tłumaczę ponownie, a on odwraca wzrok. - Widzę, że w końcu zdałeś sobie sprawę o tym jakim jesteś idiotą i dodatkowo na tak przegranej pozycji, że już chyba większym przegrywem się nie da być.

- Jakim cudem to przeoczyłem? - pyta cicho, a ja krzyżuję ręce na piersi. - Czyli to nie twoja rodzina stoi za tym zabójstwem? - spogląda na mnie, a ja kręcę przecząco głową. - Ale przecież... Twój ojciec przejął firmę...

- Nie przejął. On ją kupił, a to różnica. - poprawiam go, przez co Aron ucicha. - Nie wiem kto ci takich bzdur nagadał, ale to w co wierzyłeś do tej pory, to było jedno wielkie kłamstwo. - uśmiecham się sztucznie. - Wiesz, początkowo chciałem tą informację zostawić na koniec, przed twoją śmiercią, ale stwierdziłem, że wyrzuty sumienia również będą cię torturować. I ta opcja była lepsza do zrealizowania. - dopowiadam i ponownie podchodzę do stołu. Tym razem biorę mały nóż i nie mija chwila jak powracam do Arona. Przykładam ostrze do jego twarzy i kiedy mam zacząć rozcinać jego skórę, ktoś wchodzi do pomieszczenia. Nie odwracam spojrzenia od Arona, tylko boleśnie i powoli wbijam się nożem w jego policzek.

- Szefie. Dzwoni White. - słyszę za sobą, jednak nie zaprzestaję czynności. Aron próbuje odsunąć twarz od ostrza, więc łapię go za żuchwę, żeby uniemożliwić mu jego próby. - Mówi, że to ważne.

- Kurwa mać, czy możecie mi nie przeszkadzać? - pytam zirytowany i odchodzę od Arona. - Człowiek nawet skupić się nie może. Dawaj ten telefon. - mówię do niego, a przy okazji podaję nóż mojemu drugiemu człowiekowi i nakazuję, żeby kontynuował to co zacząłem. Odbieram urządzenie, przykładając do ucha i przy okazji przewracam oczami. - Słucham. - mówię przez zaciśnięte zęby.

- Nie mów słucham, bo cię... - nie dokańcza, tylko odchrząkuje, a ja wzdycham z poirytowaniem. - Znaczy ten... Pamiętasz jak twój ojciec dał ci wizytówkę właściciela dawnej firmy Ellorsów?

Ponad Życie Mafioza |ZAKOŃCZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz