czwartek, 8 października
Ding, ding, ding, ding, ding...!
Brunetka została gwałtownie wyrwana ze snu, kiedy gruchnęła prawym bokiem w coś twardego. Otworzyła oczy, próbując zrozumieć, w jakim miejscu i czasie się właśnie znajdowała, kiedy jeszcze przed sekundą zwiedzała jaskinię zawieszoną siedemnaście metrów nad ziemią (i jakoś zupełnie jej nie dziwiło, że to była pełnoprawna jaskinia. Nad ziemią).
Uniosła się na łokciu z cichym stęknięciem i pomachała głową, aby odgarnąć włosy z twarzy i zyskać jakąkolwiek widoczność. Pod sobą miała dokładnie podłogę. Bardzo ładną zresztą, pokrytą drewnianymi panelami. W żebro wbijał jej się kraniec szarego dywanu. Przetarła oczy wierzchem dłoni i mlasnęła sennie, podnosząc wzrok do góry — na swoje łóżko, z którego przed chwilą z gracją spadła, nie wiedziała jednak dlaczego.
Ding, ding, ding, ding, ding...!
Fuknęła pod nosem, jeszcze nie do końca świadoma swojego umiejscowienia w czasoprzestrzeni, i powolutku podźwignęła się do góry, aby usiąść. Oparła się o materac czołem i przymknęła oczy, po omacku sięgając po telefon. Musiał być gdzieś na szafce nocnej. Ominęła zgrabnie palcami szklankę po wodzie, jakiś zagubiony długopis z fioletowym pomponem i przesunęła opuszkami po sztywnej okładce pamiętnika, którego zapomniała schować do szafki wczoraj wieczorem (no, dobra, nie chciało jej się już wychodzić spod cieplutkiej kołderki, aby dostać się do biurka. Siła wyższa). W końcu dotarła do swojej komórki i złapała ją, odrywając głowę od podpórki. Mrugnęła, aby wyostrzyć obraz i spojrzała na urządzenie, którego ekran był całkowicie ciemny.
Ding, ding, ding, ding, ding...!
Zaraz, chwila moment. Skoro to nie był jej budzik, to co w takim razie tak natarczywie piszczało? Kliknęła przycisk zasilania, a zegarek wskazał godzinę zdecydowanie zbyt wczesną, żeby jeszcze wstawać. Rozejrzała się po swoim pokoju, próbując namierzyć źródło dźwięku. Jej wzrok padł na zamknięte na klucz białe drzwi. Alarm dochodził gdzieś zza nich. To niemożliwe, żeby to był budzik któregoś z jej współlokatorów, a jedyny taki dźwięk mógł powstawać w kuchni, kiedy czujnik wykrywał dym, o czym parę razy zdążyła się już przekonać w całej swojej kucharskiej karierze.
Chwila. Kuchnia. Alarm. Pożar?
Natychmiast poderwała się z podłogi, odrzucając kołdrę gdzieś za siebie, i dopadła do drzwi. Przekręciła kluczyk w zamku i wyjrzała na zewnątrz. Drzwi do pokoju jej współlokatora, które widziała na końcu korytarza, były zamknięte, jednak trzasnęły inne, gdzieś bliżej wyjścia. Wtedy brunetka opuściła swój pokój w tempie natychmiastowym i rozpędziła się na prostym odcinku. Na zakręcie zrobiła stylowy drift skarpetkami po parkiecie i zaraz wpadła do kuchni, gdzie druga dziewczyna zdążyła wyłączyć gaz i zdjąć z niego dymiący garnek, mamrocząc zezłoszczona:
— Psia krew, zostawić mu kuchnię, to zaraz ją rozniesie w drobny mak, przysięgam, on nawet by wodę potrafił przypalić...
Brunetka zmarszczyła brwi, chociaż nie była specjalnie zaskoczona.
— Gdzie kij od szczoty? Ty ostatnio chowałaś — zapytała, a współlokatorka machnęła ręką gdzieś w kierunku korytarza. Dziewczyna westchnęła i poszła, aby zajrzeć do dużej szafy. Otworzyła ją i powstrzymała parę trampek (kiedyś białych, dzisiaj raczej do białych było im daleko) przed wypadnięciem na zewnątrz, po czym zagłębiła rękę przy ściance, aby zaraz zacisnąć palce na cienkim, okrągłym przedmiocie. Wyciągnęła kij i wróciła do kuchni, gdzie druga ciemnowłosa zdążyła już otworzyć okno, aby wywietrzyć dym. Alarm uparcie dzwonił, wydając z siebie irytujące ding, ding, ding, ding, ding.
CZYTASZ
Hello, Stranger | bts |
FanfictionMieszkanie w spokojnym Ansan wydaje się być perfekcyjną okazją do poznania siebie i podjęcia prób uniezależnienia się od rodziców. To pierwszej wody szansa na zasmakowanie młodzieńczej miłości i znalezienie przyjaźni na całe życie. Ale to również id...