Pogrążony w marazmie Carven tkwił nieruchomo w wyłożonym poduszkami fotelu, zagubiony na pustkowiu własnej bezsilności. Nie odzywał się, odkąd wrócili z Taalerh. Siedział wpatrzony w ścianę, a żałość ponurymi barwami wypisała historię jego zmartwień na twarzy.
Było z nim naprawdę źle.
Nie podnosił się z miejsca, nie jadł, nie spał, jedynie pił. Pił najgorsze wino, które udało mu się znaleźć w zakurzonej, oblepionej pajęczynami skrzynce w piwnicy — słabe, cierpkie i warte tyle, co szczurzy wywar. Na irienn nie mógł patrzeć; klucz, mający otworzyć przed nim drzwi do sukcesu, zatrzasnął go w pułapce, odgradzając od ojcowskiego majątku.
Gibrill westchnął i odwrócił wzrok od przygarbionej sylwetki Carvena. Jak długo już żył, nie zdarzyło się jeszcze, by spotykające najmłodszego Verhmara problemy wzbudziły w Gibrillu litość. Zawsze uważał, iż wymierzone sprawiedliwą ręką opatrzności kary i tak były zbyt pobłażliwe, jak na wagę popełnionych przez Carvena przewin. Zasłużył na wszystko, co go spotykało. Zasłużył za bycie próżnym, aroganckim gnojkiem, niegodnym darowanych mu przez ojca przywilejów.
Jednak tym razem… współczuł Carvenowi. Teamis go wykorzystał, jego nienawiść do rodzeństwa, słabość do złota i strach przed biedą, by zmusić do działania i wypełnienia durnych warunków z testamentu, tylko po to, ażeby w ostateczności musiał zrzec się praw do Edreshu, poświęcając własną przyszłość dla braci.
Verhmarowie zachowają wszystko albo nic, lecz Carven niezależnie od decyzji i tak nic nie otrzyma. Szemrane interesy Teamisa go wydziedziczyły.
— Tato. — Zniecierpliwiony Liriam szturchnął ojca łokciem. — Czytaj.
Gibrill bezwiednie przytaknął głową i nieprzytomnie spojrzał na trzymaną księgę, a raczej rozczochraną czuprynę syna przysłaniającą mu większą część strony. Widział jedynie pokryty ciemną farbą, górny róg kartki, a przedstawiona na ilustracji maszkara wciąż pozostawała pozbawioną kształtu nazwą w jego wyobraźni. Nie wiedział, jak w dziecięcym świecie Liriama wyglądało czytanie, ale w jego czytanie wymagało czegoś do… czytania, a z włosów chłopczyka, prócz tego, że wymagają umycia i przycięcia, nie mógł wiele wyczytać.
— Tutaj jest więcej obrazków niż tekstu — odparł Gibrill. Odchylił głowę na oparcie fotela i utkwił wzrok w siedzącej pod ścianą Mai. — Sam możesz ją przeglądać.
Chłopczyk bezradnie zwiesił ramiona, jakby zażenowany głupotą ojca, i westchnął ciężko.
— A kto wtedy będzie przewracał mi strony?
Gibrill nierozumnie zmarszczył brwi. Kryjący się w Liriamie żywioł energii sprawiał, że chłopiec był niezwykle samodzielny. Rzadko prosił o pomoc lub pozwalał się wyręczać, nawet przy czynnościach, które ograniczony przez wiek czy wzrost nie mógł sam wykonać. Bestiariusz Aryllera z Anghek, choć ciężki i nieporęczny, nie wymagał posiadania wyjątkowych umiejętności, mimo że traktował o mitycznych stworzeniach ze starych wierzeń Hedbyrczyków i skutecznych sposobach na ich pokonanie. Bestiariusz stworzono dla dzieci; temat legendarnych potworów zawsze przyciągał uwagę spragnionej wrażeń dziatwy, a liczne ilustracje i krótkie przypowieści pobudzały ich wyobraźnię, pozwalając im wcielić się w nieustraszonych bohaterów. Księgę przywiózł Veiron z Norshaanu — największego miasta położonego w Hedbyrze — i podarował Liriamowi na czwarty dzień imienia. Smark od tego czasu tyle razy przejrzał książkę, że zapewne znał ją na pamięć. Co więc nagle się zmieniło? Gibrill potarł dłonią twarz i ucisnął nasadę nosa. Nie miał już na to wszystko siły. Edresh po prostu czynił z ludzi wariatów.
— Sam nie możesz tego robić?
— Tato. — Liriam niespiesznie odwrócił się do ojca i spojrzał na niego z powagą. — A jak będę trzymał miecz?
CZYTASZ
Traitor's Oath
FantasyRodzeństwo Verhmar nie łączy nic więcej poza nazwiskiem, nawet rodzinna tragedia nie jest w stanie ich do siebie zbliżyć. Kiedy lord Teamis umiera, najmłodszy Carven jest gotów na wszystko, by odziedziczyć jego majątek wbrew mającym go za nikczemnik...