3. Niepewne ścieżki przyszłości

445 56 285
                                    

Nie dam rady.

To była pierwsza myśl, jaka pojawiła się w głowie Carvena zaraz po przebudzeniu i natrętnie towarzyszyła mu aż do świtu, gdy bezczynnie leżał na pryczy, wpatrując się w sufit. Panująca w pomieszczeniu cisza, zakłócana jedynie równym oddechem śpiącej obok niego dziewczyny, sprzyjała rozmyślaniom. Jednak Verhmar nie miał najmniejszej ochoty zastanawiać się nad swoją przyszłością. Malowała się w tak ponurych barwach, aż zaczęła go przytłaczać i przerażać, zwłaszcza że przybliżająca się z każdym dniem porażka zdawała się nieuchronna. Jak miał walczyć, nie wiedząc, od czego zacząć? Jak miał dokonać niemożliwego? Nie bez powodu określił to w ten sposób; żądania ojca były po prostu niewykonalne.

Z początku Carven starał się zająć czymś myśli, by odciągnąć je od stąpania po niepewnych ścieżkach przyszłości, ale wybór zadowalającego zajęcia, ograniczony przez późną porę, okazał się przekraczać jego możliwości.

Pokój, w którym się zatrzymał na czas pobytu w Daleeun, był mały i skromnie urządzony. Wyposażenie składało się z łóżka, stołu z parą krzeseł i niewielkiej skrzyni na przechowanie przywiezionych przedmiotów. Nie były to warunki, w jakich Carven zwykł mieszkać, ale musiał oszczędzać i w obecnej sytuacji nie było go stać na nocleg w lepszej oberży. Próbował pocieszyć się, że przynajmniej miał czysto oraz ciepło i nie musiał przebywać pod jednym dachem ze swoim rodzeństwem — to zawsze odrobinę poprawiało mu humor.

Przez chwilę przyglądał się swojej dzisiejszej towarzyszce, ale ona także nie wydała mu się na tyle ciekawa, by na dłużej skoncentrowała na sobie jego uwagę. Nie była szczególnie atrakcyjna, raczej przeciętna, a jedyne, co Carvena interesowało w tej dziewczynie, to jej imię.

Nie pamiętał go. Nie mógł sobie przypomnieć, jak się nazywała — jakoś dziwnie, śmiesznie, egzotycznie. To i tak nie miało większego znaczenia. Nie spotykał się z nią dla rozmów, a jej męczącą obecność znosił wyłącznie dlatego, że była córką oberżysty. Nie musiał więc martwić się, ilu mężczyzn ją przed nim dotykało. Była młoda, niewinna i głupiutka. Niejednokrotnie zapewniała go o swojej wierności i tęsknym wyczekiwaniu jego powrotu do Daleeun. Dla Verhmara liczyło się tylko tyle, że nie była ladacznicą i nie musiał jej płacić.

Przebijające się przez zasłony snopy światła powoli zaczęły nieśmiało rozświetlać pomieszczenie. Dochodzący z dołu gwar wzmagał się z każdą chwilą, przedostając się do izby wraz z rozkosznym zapachem pieczonego chleba poprzez szparę pod drzwiami. Carven uśmiechnął się nieznacznie. Nigdy nie sądził, że tak bardzo ucieszy się z nadejścia świtu, ale miał dość przebywania sam na sam ze swoimi myślami, a do tego zgłodniał.

Szturchnął wtuloną w jego bok dziewczynę łokciem. Początkowo planował zniknąć, nim ta się obudzi, jak to miał w zwyczaju robić, ale uznał, że jeszcze do czegoś mu się przyda. Dziewka wymruczała coś niewyraźnie i odwróciła się na drugą stronę. Rozrzucone po poduszce brązowe pukle łaskotały Carvena w skórę. Prychnął gniewnie, zrzucając pachnące lawendą kosmyki ze swojej twarzy. Tyle razy powtarzał jej, by wiązała te wstrętne kudły, lecz ona wciąż uparcie pozostawiała je rozpuszczone, jakby sądziła, że to dodawało jej uroku. Nie dodawało, a on potem przez pół dnia musiał pozbywać się jej włosów.

Sfrustrowany ignorancją kobiety szarpnął ją za ramię. Zabrał rękę, dopiero gdy spojrzała na niego nierozumnie spod lekko przymrużonych powiek. Rozczochrana, zaspana i półprzytomna wydała się Carvenowi jeszcze bardziej pospolita niż zazwyczaj, aż zaczął się zastanawiać, dlaczego nadal nie kazał jej się wynosić.

— Przestraszyłeś mnie — sapnęła, kładąc dłoń na falującej piersi. — Co się stało?

— Dobrze, że już wstałaś. — Carven uśmiechnął się czarująco. Trzymał rękę między sobą a dziewczyną, nie pozwalając jej się zbliżyć. — Mam dla ciebie zadanie.

Traitor's OathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz