Szmaragdowa Inkwizycja: Część XIII

9 2 0
                                    


 Przed budynkiem czekał na nich, już jakiś inny inkwizytor z Fiorką i jeszcze jedną wiwerną. Białowłosy stał prosto, jak by kij połknął, ale tylko dzięki temu, że przytrzymywał się boku bestii. On i Artis wymienili spojrzenia. Ten inkwizytor bez słowa podał Artisowi butelkę, z której wionęło spirytusem.

- To mój brat, Artair. - przedstawił inkwizytora Artis i natychmiast z wdzięcznością w oczach przyssał się do butelki - Wiadomo ilu? - zapytał, gdy już przełknął.

- Jeszcze nie... - Artair zrobił pauzę, jakby namyślając się, czy powinien coś jeszcze powiedzieć.

- Kto?... - szept był cichszy od szmeru liści.

- Eion... nie dał rady.

Artis cicho jęknął i nogi się pod nim ugięły. Irhle, wciąż trzymając go za ramię, powoli posadził inkwizytora na ziemi.

Drugi inkwizytor chwiejąc się, powoli ukląkł przy bracie i przytulił. Zabójce mimo wszystko zszokowało ich zachowanie, bo nie spodziewał się po nich takiej wylewności uczuć. I choć już był świadomy, że kamienne oblicze to tylko maska, a w oczach czasem można dostrzec, co się pod tą maską dzieje, to jego świadomość odmawiała zaakceptowania widzianego.

- A wiesz gdzie jest ta... arcymag? - Artis po chwili zdobył się, na wydobycie z siebie głosu. Prawie zachował obojętny ton, ale głos i tak mu lekko zadrżał.

- Wezwano go jeszcze wczoraj na dwór. Wydaje mi się, po to... żeby go dziś nie było...

Artis wziął się w garść i wraz z bratem, we dwóch wstali, pomagając jeden drugiemu. Artis obejrzał się na chwilę na Irhle, ale chłopak nie zdążył dostrzec jego oczu, bo inkwizytor zasłonił je rondem kapelusza.

- No... to chodźmy... trzeba przywrócić porządek - powiedział w końcu Artair.

Obaj inkwizytorzy, przytrzymując się wiwern, poprowadzili chłopaka przez plac, przed gmachem sądu i ruszyli w głąb miasta. Szli uliczkami między różnymi budynkami, ale wszystkie wyglądały identycznie. Parę razy przeszli też przez same budynki.

Dzięki temu zabójca zobaczył skutki zaklęcia mistrza Linifri. Starszych czarodziei nigdzie nie było widać, a młodzi i uczniowie biegali w panice, próbując zrozumieć co się dzieje. Inkwizytorzy natomiast, przytrzymując się wiernych wiwern, siebie nawzajem, bądź ścian, powoli zaprowadzali porządek. Jako jedyni zachowali zimną krew i byli w stanie zapanować nad paniką. Chłopak zobaczył, jak dwóch młodych magów, z wielkim niezrozumieniem wypisanym na twarzach, pod komendą inkwizytora, przerzucali przez grzbiet otępiałej wiwerny, bezwładne ciało w szarym płaszczu.

Celem ich wędrówki, okazał się stary, ponury gmach, z szeroko otwartymi wrotami, jakby ktoś wybiegł przez nie i nie po fatygował się ich zamknąć. Wiwerny posłusznie zostały przed budynkiem, kiedy oni weszli do środka. Na korytarzach panowała ciemność, żadna ze świec w lichtarzach na ścianach, się nie paliła. Jakby przeszedł tędy potężny wiatr.

W pokoju, do którego inkwizytorzy w końcu go wprowadzili, było jaśniej dzięki oknom.Sala sprawiała bardzo ponure wrażenie. Stało tu wiele zniszczonych ław i krzeseł, a niektóre z nich były poprzewracane. Podłogę przykrywała warstwa porzuconych kartek i rysików, jakby opuszczono to miejsce w panice i pośpiechu.

- Zostaniesz tutaj. Wrócimy po ciebie później - powiedział Artis, wchodząc wraz zabójcą do komnaty.

- A gdzie wy w tym stanie, chcecie iść? - Irhle wymownie popatrzył na braci, kurczowo przytrzymujących się futryny.

- Tak trzeba - stwierdził Artair i nagle obaj inkwizytorzy, żywiej niźli można by się po nich spodziewać, wyskoczyli za próg i zatrzasnęli za sobą drzwi. Chłopak nawet nie zdążył się zdziwić.

Zabójca rzucił się do drzwi, ale już było za późno. Zostały zamknięte i chłopak podejrzewał, że nawet nie ma co spróbować wyważania. Sądząc po tym, że nawet nie drgnęły, kiedy szarpnął za klamkę, na pewno zostały obłożone jakimś zaklęciem. W przypływie lepszych uczuć kopnął biedne drzwi i wygłosił monolog na temat pomiotu demona. Nie zrobiło mu się od tego ani trochę lepiej. Przeszedł się po sali, szukając innej drogi ucieczki, ale drugiego wejścia do pokoju nie było. Sprawdził okna, ale te otwierały się tylko w wąskie szpary, przez które mogłaby się przecisnąć co najwyżej mysz. I przy bliższych oględzinach, okazały się również zaczarowane. Jak długo by w któreś z nich nie uderzał ławką, nie zostawało na nim nawet ryski.

W końcu zmęczony, usiadł bezradnie, na niedawnym narzędziu okiennych tortur i zamyślił się. Nie było stąd innych dróg ucieczki i chcąc nie chcąc, musiał poczekać, aż Artis i Artair wrócą i łaskawie go wypuszczą.

Ponieważ widok egzekucji czarodzieja ciągle powracał do niego w myślach, zaczął się zastanawiać, gdzie mógł widzieć coś podobnego i z czym mu się to kojarzy.

Nie zdążył sobie jednak niczego przypomnieć, bo jego rozważania przerwał ruch i zgrzyt klamki. Drzwi jednak nie wpuściły nikogo do środka, trwając nieugięcie. Rozległo się donośne pukanie i kobiecy głos zainteresował się:

- Jest tam kto?

Irhle nie odpowiedział. Zabrakło mu słów. Z tego co widział i wiedział, w wewnętrznym zamku czarodziei nie było żadnych kobiet.

Za drzwiami zaszemrało, a on w myśli dodał:

I dzieci też nie było.

Szmaragdowa InkwizycjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz