Rozdział VI

36 2 0
                                    

Mozolnie otworzyłam oczy do końca. Przez oślepiające światło było to problemem. Gdy przyzwyczaiłam się, dopiero teraz mogłam zobaczyć gdzie jestem. Zaczęłam kręcić się niespokojnie gdy zauważyłam, że leżę na szpitalnym łóżku, podłączona do jakiś kabelków, a wokół mnie są białe ściany. Nie, nie, nie! Cholera, czemu to spotkało mnie?!
-Już spokojnie. -Co? Jakie spokojnie! Zaraz... kto to powiedział? A, racja. To ten facet, który stoi przy moim łóżku. Jest ubrany w granatowy, lekki t-shirt i ma białe, z takiego samego materiału spodnie. Jego blond, lekko zakręcone włosy sterczały na głowie. Nosił okulary, które dodawały mu uroku. Aww. Zaczęłam się rozklejać, a zapomniałam, że nie wiem jak się nazywa. Spojrzałam na jego plakietkę; James Bower. Ładne imię. James Bond, takie same inicjały. Hmm... Z moich myśli wyrwał mnie głos James'a.
-No nareszcie reagujesz. Co się z tobą dzieje? A zresztą.. Tak wogóle, to się ślinisz. - Powtórzę się, ale; co? Może się narozmyślałam, ale ślinić? Eh... zamknęłam usta. Kurwa! Były otwarte. Pewnie pomyślał, że ślinię się na widok każdego faceta. Tak z innej beczki, to sensowny ten Bower. Prosto z mostu mi ciśnie.. pewnie dopiero zaczął pracę.
-Przepraszam, nie przedstawiłem się. James Bower. -uśmiechnął się
-Wiem. -wskazałam na jego lewą pierś.
-No tak. Widzę, że mam tu doczynienia z nie przeciętną dziewczynką. -uśmiechnął się chyba najszerzej jak tylko mógł, ukazując przy tym dołeczki.
-Nie nazywaj mnie dziewczynką, i nie uśmiechaj się jakbyś był pedofilem! A tak wogóle, to gdzie ja jestem i dlaczego siedzisz przy moim łóżku?!
Krzyczałam. Ostatnio z łatwością można było wyprowadzić mnie z równowagi. Sama nie wiem co się ze mną dzieje.
-Już mówię. Nie denerwuj się tak. Jesteś w szpitalu przy East River, trafiłaś tutaj, ponieważ zemdlałaś. Miałaś dużo szczęścia. -tu przerwał na chwilę- Po zrobieniu szerszych badań, odkryliśmy, że masz problemy z sercem. Później wszystko ci wyjaśnię dokładnie. Co do mnie, to nie jestem pedofilem, tylko lekarzem, który jest twoim lekarzem prowadzącym. Także będziemy się często widywać. -mrugnął do mnie.
-Ile masz lat? -zapytałam wogóle nie zastanawiając się. Zaintrygował mnie.
-24. -odpowiedział bez zastanowienia. -a ty śliczna panno 17, więc zostaniesz na chwilę sama, bo muszę sporządzić protokół.
-Jest ktoś z mojej rodziny? -nie dawałam za wygraną. Ze mną nie tak łatwo doktorku.
-Tak. Jest twój tata i dziewczyna, która zadzwoniła po karetkę. To twoja siostra?
-Nie, przyjaciółka. Możesz ich zawołać?
-Od kiedy jesteśmy na 'ty'? -znowu ten uśmiech. On chyba chce mnie zamordować!
-Pomiędzy nami jest tylko 7 lat różnicy, więc nie będę mówić do ciebie na 'pan'.-zrobiłam skwaszoną minę.-Już wszystko wyjaśniłam, więc idź po nich!
-Jak sobie życzysz, pani Singer.
Wstał z krzesła, które stoi przy moim łóżku i odszedł rozsuwanymi drzwiami naprzeciwo. Polubiłam go. Moglibyśmy zostać przyjaciółmi. Zresztą, o czym ja myślę. Jestem w szpitalu, mam problemy z sercem, a ja przejmuję się jakimś głupim lekarzem. Czasami zastanawiam się, czy chomik nie ma większego IQ ode mnie.
-Ami! -do pomieszczenia wskoczyła Kriss, która szybko się na mnie rzuciła i zaczęła tulić.
-Zaraz ją zgnieciesz. -zaśmiał się tato, siadając na krześle przy łóżku.
-Cieszę się, że was widzę.-łzy zakręciły mi się w oczach.
-My też. Bardzo. -powiedziała Kriss, która usiadła z drugiej strony.
-Rozmawiałam z tym lekarzem, ale on mówił bardzo ogólnie. Powiedzcie, co mi jest i jak się tu znalazłam.
-A więc...
-Może ja powiem -przerwała Kriss tacie- A więc wybierałyśmy makijaż na przyjęcie, i nagle po prostu zemdlałaś. Tak po prostu. Nic nie mówiłaś, nie skarżyłaś się. Nie wiedziałam co się stało. Byłam w szoku. Masz szczęście, że twoja przyjaciółka potrafi się szybko ogarnąć. -mrugnęła do mnie. Odwajemniłam to uśmiechem.- Wzięłam telefon i zadzwoniłam po pogotowie. Próbowałam cię w tym czasie obudzić, chociaż uzyskać jakikolwiek znacznik. Nic. Tylko siedziałaś i się nie ruszałaś. Nawet nie wiesz, jak bardzo się bałam! Mówiąc dalej. Karetka przyjechała po 2 minutach. Ruchami szybszymi niż sportowcy, zabrali się do niej i zawieźli. Zostałam sama. Zadzwoniłam do twojego taty, który przyjechał po mnie, chyba nawet szybciej niż karetka i przyjechaliśmy tutaj. Dowiedzieliśmy się, że twój stan nie zagraża życiu, jednak nie jest też dobrze. Masz problemy z sercem. Nie wiem jak poważne to jest, bo nikt nie chce mi powiedzieć. Przecież nie jestem twoją rodziną. Bla bla bla. No i się obudziłaś!
-Dalej już wiem co się działo.
-Córciu, odpoczywaj. Narazie zostawię was same, ale Kriss; wyjdź zaraz.
-Jasne. Wszystko dla zdrowia Mer. -uśmiechnęła się do taty, który już stał przy drzwiach. Po chwili wyszedł. Martwię się o niego. Napewno przejął się tym, że jestem w szpitalu. Po śmierci mamy... unikamy szpitali. Jednak teraz to nie będzie możliwe.
-Nie chciałam mówić przy twoim tacie, ale tak wogóle, ten lekarz to przystojniak. Jak myślisz, pasowalibyśmy do siebie?
-Oczywiście. Każdy facet który ci się podoba, do ciebie pasuje.
Zaśmiałyśmy się. Lubię te żarty, które rozumiemy tylko my. -Brakowało mi tego, wiesz? Zawsze mi tego brakuje.
-Wiem Mi, wiem. Jednak nie zawsze jest tak kolorowo, jak byśmy chcieli. Wracając do lekarza, to odpuszczę go sobie. Czyli to znaczy, że jest twój!
Zachichotałyśmy.
-Szczerze, to zaintrygował mnie.
-Rozmawiałaś z nim? -przerwała mi.
-Ta. Gdy się obudziłam, siedział przy mnie.
-Ami, wiesz co to znaczy! A jak się zachowywał?
-Był chamski i... kuszący.
-Ktoś tu się zajumał. Flirtowaliście?
-Is skończ wreszcie! Nie, nie flirtowaliśmy i nie, nie podoba mi się.
-Ale wy do siebie pasujecie!
-Skąd wiesz. Znasz go?
-Nie. Ale to widać. Tylko wybrani potrafią. -ziewnęłam
-Kriss, chciałabym odpocząć. Wybacz. Jak się obudzę, nie musicie tu być. Nie przejmujcie się mną. Poradzę sobie. Jestem już dużą dziewczynką. -uśmiechnęłam się. Is zrobiła skwaszoną minę.
-Nikt cię nie zostawi Mi! Idź już spać. Masz zdrowieć! Pamiętaj! -pogroziła palcem.
-Dobrze.
Patrzyłam jak wychodzi. Nie była w dobrym humorze. Mam nadzieję, że nic innego nie wydażyło się w czasie po - wypadku. Mój mózg już się zmęczył. Nie zdążyłam się nad niczym zastanowić. Zapadłam w sen.
Wznosiłam się. Czułam ciepły wiatr na swoim czole. Było beztrosko i cudownie. Tak przyjemnie, ciepło i miękko. Wokół mnie było niebo. Tak jakbym latała w kosmosie. W oddali mogłam zobaczyć coś okrągłego. Zaczęłam "płynąć" w kierunku widocznego koła. Śmiałam się z tego,jak to musiałoby wyglądać z perspektywy innej osoby. Poruszałam rękoma w przód, jakbym płynęła kraulem. Nie czułam upływającego czasu. Moim zdaniem minęło 5 minut gdy od koła dzieliło mnie 100 metrów. Co to jest dla mnie. Pomyślałam. Tak jak pomyślałam, tak się stało. Chwilę później dotykałam już stopami koła. Wydawało mi się, że to jest księżyc. Tak. To na pewno jest księżyc. Zostnę sławna! Jeah! Zaczęłam skakać i dotykać skały, na której stałam. Fuck. Przecież to tylko sen. Nie chciałam się szczypać jak to się robi, gdy chce się obudzić. Bałam się, że już nigdy później tu nie trafię. Chyba trochę się rozejrzę. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Gdy przeszłam jedną czwartą księżyca, zauważyłam, że coś się świeci. Zaczęłam biec najszybciej jak pozwalał mi na to brak grawitacji. Gdy zbliżałam się, zaczęło świecić jeszcze bardziej. Po chwili byłam już przy źródle blasku. Zdziwiłam się jak nigdy. Okazało się, że to jest most na księżyc! Był on ze srebrnej stali, więc dlatego się tak błyszczało, był dłuugi, że nawet najdalej gdzie sięgałam wzrokiem, nie kończył się. Zauważyłam sylwetki poruszające się na nim. Z trudem wdrapałam się po drabinkach, które były umocowane do łączenia. Wyprostowałam się i starłam ręką pot z czoła. Zaczęłam iść i rozglądać się dookoła. Wszędzie było ciemno, tylko księżyc świecił się.
-Witam. -powiedziałam gdy podeszłam do pierwszego człowieka. Nie widziałam jego twarzy, ale po budowie ciała i ciemnym ubraniu, mogłam stwierdzić, że to mężczyzna.
-Hm? -odpowiedział odwracając się do mnie. Okazało się, że to Aspen. -Oo, cześć America. - uśmiechnął się
-Co ty tu robisz?- zapytałam wyraźnie zdezorientowana.
-O to samo mógłbym zapytać ciebie. -mrugnął do mnie
-To prawda, ale mi się to śni. A tobie?
-Mi też. Może to przeznaczenie?
No nie no, przesadziłeś Leger. Przesadziłeś.
-Wątpię... To ja chyba chcę się już obudzić. Pomożesz?
-Zawsze. Tylko pamiętaj; nikomu nie można ufać, a z twoja naiwnością jest to niemożliwe. -zaczął się śmiać. Tak histerycznie i chamsko, że zaczęłam płakać. Ryczałam jak głupia. Sama nie wiem dlaczego. Może po prostu nie spodziewałam się tego po nim. Powoli widok zaczął mi zanikać.
Obudziłam się ze złością. Moja psychika mnie niszczy. Nie wytrzymałam. Zaczęłam krzyczeć i płakać. Byłam sama na sali, więc nie miałam powodu, żeby się powstrzymywać.
-Hej, nie płacz księżniczko. Cii...
To był James. Jak wcześniej był ubrany w luźne, lekarskie ubrania.
-Nie mów tak do mnie! -krzyknęłam na niego
-Dobrze, ale się uspokuj. Wszystko jest w porządku.
Zaczęłam się uspokajać, tak jak mi poradził. To tylko koszmar, to tylko koszmar. On na pewno by ci takiego czegoś nie zrobił. Ale... o co mu chodziło gdy mówił o naiwności?
-Przepraszam, miałam koszmar.
-W porządku, każdemu się zdarza. -podniosłam brew
-Tobie też? -zapytałam zdziwiona.
-Jak każdemu, to każdemu. -uśmiechnął się. -Sprawdzę tylko czy wszystko w porządku i już się wynoszę.
-Nie. Zostań ze mną. - co się ze mną dzieje? Przecież praktycznie go nie znam. Agh głupia ja.
-Słucham?
-Przepraszam. Nie powinnam. Lepiej jednak będzie gdy wyjdziesz.
-Jeśli chcesz, to zostanę. -spoważniał
-Mógłbyś? -zapytałam z lekką skruchą
-Z tobą zawsze. -puścił mi oczko.
-Dla wszystkich swoich pacjentów jesteś takim flirciarzem?
-Tylko dla wybranych. -uśmiechnął się szeroko. -To... od czego zaczynamy?-powiedział siadając na krześle przy łóżku

Tylko pozory?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz