Następnego dnia chmury splamione były ciemnym granatem, a słońce chowało się za nimi, jakoby uciekało od świata. Powietrze było zimne i aż nieprzyjemne, kiedy Kuroo niecierpliwie wzdychał, wycierając brudne buty w wycieraczkę. Dłonie schowane miał w kieszenie ciemnej bluzy i zaciskał je w piąstki.
W żaden sposób nie potrafił sensownie zebrać myśli i w środku krzyczał, jednocześnie milcząc, i mówił, nie używając słów. Cały dzień siedział w kącie swojego pokoju i myślał, czy zadzwonienie do Kenmy było dobrym pomysłem, choć z drugiej strony on nie miał pojęcia, co mógłby mu powiedzieć. W tej sytuacji każde słowa wydawały się być puste i traciły najmniejszy sens, jakoby krucho rozbijały się o twardą powierzchnie, jaka zdążyła się między nimi utworzyć. Nie rozmawiali o tym, że dzień wcześniej się całowali, siedząc na kuchennym blacie nieswojego domu i pozwolili sobie na więcej, niż powinni.
A powinność była trudnym do wyjaśnienia terminem, którego żaden z nich do końca nie pojmował.
Kuroo zapukał w drewniane drzwi domu Bokuto po raz kolejny, kiedy te nie otwarły się dla niego wtedy, kiedy powinny, czyli za pierwszym razem. Był człowiekiem cierpliwym, ale wtedy nie miał humoru na stanie w cienkiej bluzie w zimną pogodę. Westchnął, a drzwi uchyliły się przed nim, ukazując niską blondynkę, która przywitała go ciepłym uśmiechem.
– Cześć, Kuroo – powiedziała, uchylając drzwi bardziej, by mógł przez nie przejść. – Kōtarō jest u siebie, na górze. – Kiwnęła głową w kierunku schodów, wracając do krzątania się w kuchni.
Skinął do niej głową, zerkając w kierunku schodów, po których schodził Bokuto. Zagapiony był w telefon i nie przejmował się Kuroo, który westchnął niecierpliwie. Spoglądał na Bokuto przejęty i nie uśmiechał się tak, jak zawsze to robił, a to zawsze oznaczało coś złego. Bokuto zeskoczył z ostatniego schodka, a Kuroo podszedł do niego zaniepokojony.
– A ty co, jakiś poważny się wydajesz – zauważył Bokuto, chowając telefon do kieszeni spodni.
– Chodź. – Kuroo pociągnął go za rękę w kierunku salonu. Przeszedł przez krótki korytarz i usiadł na miękkiej kanapie, nabierając do płuc powietrza. – Całowałem się wczoraj z Kenmą – powiedział cicho, odwracając pusty wzrok.
Bokuto milczał pierwsze pare sekund, zbierając pogubione myśli. Nie miał pojęcia, jak się zachować.
– Poważnie? – zapytał, by cisza nie stała się zbyt ciężka. Później mogliby nie potrafić jej podnieść.
– Tak, poważnie. – Pokiwał nerwowo głową, a Bokuto westchnął ciężko, myśląc chwilę.
Wiatr wiał cicho za oknami i był to jedyny dźwięk, który wydzielał granice między wyobraźnią, a realnym życiem. Oni milczeli, nie patrząc sobie w oczy, a spoglądając za okno i na dywan, a raz na zegar, i wyłączony telewizor. Myśleli nad czymś, co sensu nie posiadało i czego nie dało się wytłumaczyć, bo miłość od zawsze wydawała się być za trudna i niewytłumaczalna. Była niczym kruchuteńkie szkło i tłukła się przy najmniejszym błędzie. Kruszyła się od złości, niezrozumienia, złego dotyku i wszystkiego, co ją truło. Rosła od miłego spojrzenia, ciepłych rozmów i uczucia okazywanego dobrze, jak i nieskazitelnego zaufania.
– To chyba dobrze, nie? – zapytał Bokuto, gdy inne pomysły na to, co mógłby teraz powiedzieć zaczęły wydawać się głupie.
– Nie mam pojęcia – powiedział, marszcząc brwi. – Nie wiem, jak spojrzeć mu teraz w oczy. Nie wiem nic. – Westchnął ciężko, przeczesując dłonią czarne włosy.
Usłyszeli cichy stukot talerzy i filiżanek zza pleców, a chwilę później dostrzec mogli mamę Bokuto, stawiającą naczynia na stole przed nimi. Poprawiła biały obrus, wszystko układając w perfekcyjnym ładzie i, prostując się, uśmiechnęła się do nich ciepło.
CZYTASZ
Głośny szept ||KuroKen||
Fanfiction❝Nawet jeżeli on krótką minutę temu żałośnie płakał mu w koszulkę, wciąż wydawał się niczym w miodzie i mleku kąpany, choć oni byli jedynie nastolatkami, beznadziejnie zakochanymi, całującymi się w środku przerażającej burzy w pustym domu. ❞ ᴛᴡ: eat...