0 5 - gdy oni bali się zostać sami

421 44 259
                                    

– Chcesz coś do picia? – zapytał Kenma, zerkając spokojnie na Kuroo. Bursztyny w jego oczach świeciły dziś wyjątkowo jasno, jak gdyby nie gasły już od dawna.

    Leżeli spokojnie na dywanie, czasem rozmawiając na luźny temat, czasem milcząc. W tle leciała im muzyka, ale wydawało się, jak gdyby wcale jej nie było. Kot hałasował, skacząc po brudnym biurku Kozume, a oni powoli zaczynali udawać, że nie istnieje. Kuroo leżał na plecach, a pod głowę położone miał dłonie. Gapił się w sufit, jak gdyby było na nim coś ciekawego. Kenma obrócony był w jego stronę i wodził wzrokiem po twarzy Kuroo. Oddychał stopniowo i mrugał, i żył tak jak zwykle, lecz coś wydawało się być inne. Tyle że nie dało się zobaczyć tego na pierwszy rzut oka.

On sprawiał, że świetliki w jego oczach tańczyły i odżywały na nowo. Ciepły dotyk Kuroo działał mocniej niż jakiekolwiek leki, a jego spojrzenie znaczyło więcej niż rozmowa. Jakoby odcinał go od wszelkiego zła tego świata i chronił go przeczuciem bezpieczeństwa.

A Kuroo był jedynie nastolatkiem, był siedemnastoletnim dzieckiem, które bawiło się w miłość, choć sam nie wiedział, czy jest zakochany w Kenmie, czy nie. Był strasznie zmieszany i się bał, bo to uczucie go przerażało. Jakoby wypalało go od środka, a on chciałby krzyczeć i wiedzieć, czym jest miłość. Bowiem Kuroo nie miał pojęcia, czy to uczucie to jedynie jego głupi wymysł, czy on rzeczywiście prawdziwie się zakochał. Nigdy wcześniej nic takiego nie czuł, ale bycie przy Kenmie go truło, będąc jednocześnie najlepszą rzeczą, jakiej doświadczał w ciągu dnia.

Bliskość Kenmy zatruwała go cholerną niewiedzą, a Kuroo był zdezorientowany.

– Okej – odparł, podnosząc się z miękkiego dywanu.

Razem wyszli z pokoju i przeszli przez ciemny korytarz, schodząc po schodach. W salonie siedziała matka Kenmy, czytając gazetę, a w tle odpalony był telewizor. Wzrok miała przyćmiony, zajęty czytaniem, lecz jak gdyby obojętny. Wydawało się, jakoby mogłaby być teraz gdzie indziej i zająć się czymkolwiek innym, a nie zrobiłoby jej to najmniejszej różnicy. Wyglądała na zmęczoną, jednak żyjącą ze złudną nadzieją i przekonaniem na lepsze jutro. Zniszczona kobieta, która głowę zajmowała czymkolwiek, byleby odkleić się chociażby na chwilę od świata zewnetrznego. Obydwoje najbardziej na świecie bali się, że niegdyś mogą skończyć tak samo. Nie żeby taki stan oznaczał koniec, bo wcale tak nie było, prawda?

– Cześć, mamo – przywitał się, a ona nie spojrzała na niego, jedynie przestała na moment czytać.

Codziennie była inną wersją siebie. Czasem dbała o niego przesadnie, czasem nie miała na to siły, a czasem chciała dobrze, ale nie zawsze jej wychodziło, ale Kenma nie miał jej tego za złe.

– Dzień dobry. – Kuroo przystanął na chwilę, oczekując odpowiedzi. Nieważne jakiej, byleby była.

– Dzień dobry, Kuroo – odpowiedziała mu, poprawiając okulary, a on odetchnął z ulgą. To chyba oznaczało, że go lubi.

Matka Kenmy nigdy nie mówiła dużo. Wolała milczeć i słuchać innych, zamiast sama brać czynny udział w rozmowie. Ona i Kenma byli do siebie podobni, tyle że ona odzwyczaiła się od wpuszczania ludzi do swojego życia. Nawet do syna miała dystans, który stworzył się przez fale nieporozumień i brak rodzinnej empatii. Nie radziła sobie sama z wychowaniem syna i było to widoczne na pierwszy rzut oka. Starała się z całych sił i codziennie przyrzekała sobie, że z nim porozmawia i zażyczy mu dobrego dnia, lecz nieczęsto się to udawało. Pogubiła się i sama nie wiedziała, czy jej zależy, czy nie.

– Herbata może być? – zapytał Kenma, wyjmując z szafki dwa kubki.

– Jasne. – Pokiwał głową, przyglądając się temu, jakoby nie mógł oderwać wzroku od Kenmy.

Głośny szept ||KuroKen|| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz