0 9 - gdy miłość zdawała się być dla nich niczym szkło rozbitej szklanki

406 40 244
                                    

    Kuroo i Kenma naprawdę nie potrzebowali niczego więcej. Tydzień kruchych obietnic i okazanej miłości szył z nich parę idealną, przykrytą mrokiem jesiennych łez szczęścia. Trzymali się za dłonie, całowali czule i zasypiali z poczuciem bycia kochanym i niebezużytecznym. Jesienne łzy ucichły i schowały się, kończąc samotne i bez powodu do łkania. Świat nie zapłakał ponownie, goszcząc ich bladym słońcem i zimnym, lecz przyjemnym, powietrzem. Zima zaczynała wychodzić zza kurtyny, a jesień zatapiała się w dalekim oceanie gorzkiego zapomnienia. Cóż, wróci za rok.

    Kenma przeczesał czarne włosy Kuroo, spoglądając kochanym wzrokiem na jego twarz. Siedział na jego kolanach, marząc, by wskazówki zegara stanęły na krótką chwilę, a on wcale nie będzie musiał przypominać mu, która jest godzina. Owocowa, niedokończona herbata stygła i siedziała samotnie niedopita, czekając aż ktoś zamiesza w niej łyżką. Chłód przemykał do środka domu przez otwarte okno i szarpał białą firanką, przypominając, że nastał grudzień.

Pocałował go czule, ledwo co wyczuwalnie, a Kuroo westchnął bezsilnie. Kenma zerknął na ścienny zegar, a jego twarz zmarkotniała, jakoby zaszła ciemnymi chmurami i straciła ostatni dopływ ciepłego światła. Tetsurō złapał twarz Kenmy w dłoń, odwracając ją z daleka od zegara i czasu. Było go dla nich zdecydowanie za mało.

– Nie chcę jeszcze wracać do domu – powiedział, jedną dłoń kładąc na udzie Kenmy, by ten z niego nie zszedł. Wiatr zawył, a on naprawdę marzył, by zegary stanęły na chociażby krótką minutę.

– Jutro będzie nowy dzień, Kuroo. – Przeczesał jego czarne włosy, układając je w śmieszny, nieokreślony sposób.

Zawsze powtarzał mu to samo i za każdym razem jego obietnica się spełniała, a następny dzień nadchodził jak powiew wiatru, by później skończyć się jakoby pogoda zmieniła decyzję i znów być jedynie wczoraj, bo jutro już przecież nadeszło.

– Czy twoja mama naprawdę nie może się dowiedzieć? – zapytał cicho i puścił Kenmę, by wstał i podał mu chudą dłoń.

– To nie tak, że nie może wiedzieć – zaczął, wywracając oczami, podając Kuroo jego kurtkę. – Po prostu powiem jej kiedy indziej, nie teraz. – Uśmiechnął się do niego pocieszająco, jakoby szczerym uśmiechem chciał odgonić brzydkie chmury zawiedzenia.

– W porządku. – Wzruszył ramionami, zakładając na stopy buty.

Wyprostował się, spoglądając na szklane odbicie jesieni w oczach Kenmy. Kochał ten widok najbardziej na świecie, choć teraz, gdy miał się żegnać, wydawał się być czymś prazygniebiajacym. Kuroo nienawidził pożegnań i końców, nawet, jeżeli przerabiał je codziennie. Zawsze wydawały się być smutne, choć Tetsurō nie uchodził za człowieka melancholijnego czy przykrego. Starał się dobrze widzieć jutro i zamykać oczy na złe rzeczy, by nie myśleć za dużo i mieć spokojną głowę. Zamrugał pare razy, a Kenma czekał od długiej minuty aż ten się pożegna.

– Kocham cię – powiedział mu cicho i mógłby przysiąc, że najmniejszy powiew wiatru był wtedy od niego głośniejszy. Nachylił się nad Kenmą i złapał za podbródek, całując go w usta. Złe chmury odeszły, a chłodny powiew przyszłej zimy zawiał ostrożnie, bojąc się o ich spłoszenie.

Kuroo całował delikatnie i powoli, tak jak Kenma lubił i jak mu się podobało. Sekundy przed pocałunkiem spędzał na szukaniu w oczach blondyna sprzeciwu, choć nigdy takowego nie spotkał.

Głośny szept ||KuroKen|| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz