0 1 - gdy jesienne wieczory były piękniejsze niż im się wydawało

1.2K 84 624
                                    

    Jesienią wieczory nadchodziły coraz szybciej. Zachodzące słońce raziło złotem brązowe oczy Kuroo, który, wychodząc z pobliskiego sklepu, zakrył twarz dłonią, by dostrzec cokolwiek. Oświetlone ulice Tokio zdobiły kolorowe reklamy i ledy, odbijające się od siebie nawzajem, tworząc istotną mieszankę wszystkich kolorów, jakie tylko ludzkie oko było w stanie dostrzec. Chodnik był z lekka wilgotny, a małe kałuże były subtelnie omijane przez Tetsurō, który szybkim krokiem zmierzał w stronę domu jednego ze swoich przyjaciół. Powietrze było niby mokrawe, a niebo zdobiły dziesiątki błogich chmur, które wędrowały po ciemnym niebie. Pierwsze gwiazdy przyjaźnie witały się w żyjącym nocą Tokio, a ich złoto przyjemnie świeciło, zdobiąc niebo, tak jak zwykle.

    Od niedawna każdy jego dzień wyglądał podobnie. A Kuroo, choć nienawidził rutyny, chciał, by na razie tak zostało. Było w miarę stabilnie, więc nie narzekał, a cieszył się równowagą jego życia. Co prawda, był to tylko cień tego, co można było nazwać porządkiem, ale wolał pozostać optymistą. Bycie stabilnym nie zawsze wychodziło mu najlepiej, ale się starał i z całych sił próbował, bo obiecał, że będzie dobrze i że da sobie radę. Dotrzymywanie obietnic było jedną z jego silniejszych stron, kiedy był gotowy poświecić wszystko dla chociażby jednego, ważnego dla niego człowieka. Wiele osób uważało to za ogromny plus, ale on siebie za to nienawidził i fakt tak mocnego przywiązywania się do ludzi był utrapieniem. Nienawidził końców i początków, bo były trudne i bolesne, i nie zawsze pewne.

    Jednakże końce i początki to nieodłączna część naszego życia i, czy chcemy czy nie, muszą mieć miejsce. Inaczej utknęlibyśmy po środku strachu i niepokoju, bojąc się spojrzeć przed siebie. Przyszłość straciłaby znaczenie i stała się jedynie zapisanym w słowniku, niewyjaśnionym terminem, który zburzony, istniałby tylko dla odważnych ludzi. Bo przyszłość nie jest tylko jedna. Każdy posiada swoją własną, napisaną przez niego samego. Czasem niedokończoną bądź napisaną niewłaściwie, ale to my jesteśmy swoją własną przyszłością. Boimy się samych siebie, tyle że nie do końca jesteśmy tego świadomi, bo takowa zwiewa niczym wiatr, gdy zyskujemy świadomość życia. Kuroo był przykładem.

Zapukał w drewniane drzwi domu Akaashiego, z lekko przemoczonymi butami stojąc na czystej wycieraczce. Znów zapomniał, gdzie ten trzyma zapasowe klucze i zmuszony był czekać, aż ktoś go wpuści. Był zamyślony, sam nie wiedział, dlaczego, ale coś mocno go stresowało. Możliwe, że złożyło się na to dziesiątki małych, niezbyt istotnych czynników, które teraz zdawały się urosnąć do gigantycznych rozmiarów. Usłyszał przekręcanie zamka w drzwiach, a chwilę później dostrzec mógł Bokuto, wyglądał na zabieganego.

– Hej, sory za lekkie spóźnienie – przywitał się, wchodząc do przedpokoju.

    Znajdował się w domu Akaashiego. Często razem tu przesiadywali, jego rodzice pracowali do późna, salon był duży i rozległy, a warunki i atmosfera bardzo przytulne. Białe, ceglane ściany wydawały się być wyznacznikiem dobrej aury, bijącej z tego miejsca, puchaty dywan miło przyozdabiał wnętrze, które było, skromnie opisując, dość zabytkowe.

– Kwestia przyzwyczajenia. – Zaśmiał się. – Idź do salonu i coś ze sobą zrób, ja zaraz wracam. – Bokuto w pośpiechu wpuścił Kuroo do środka i wbiegł po schodach na piętro.

Tetsurō znał ten dom na pamięć. Minął niedługi korytarz i wstąpił do rozległego salonu, witając się z Akaashim. Obok niego siedział jeszcze jeden, nieznajomy mu chłopak, który na jego widok tylko odwrócił wzrok i ścisnął mocniej szklankę z wodą. Wyglądał na zakłopotanego jego obecnością i mocno zacofanego. Mimo to Kuroo coś w nim widział.

    Podobał mu się jego jesienny kolor oczu i ładne, blond włosy, które nijak były ułożone, a jednak idealnie współgrały z resztą. Porcelanowy odcień skóry i przeszywające spojrzenie, które wydawało się być jednak delikatne i, mimo pozorów, wyglądające przyjaźnie. Wyglądał, jakby ktoś namalował go farbami akrylowymi, a przynajmniej takie wrażenie odniósł Kuroo, bowiem blondyn wykonywał także spokojnie i leniwe ruchy, jakie do owego określenia pasowały. Tyle że widocznie malarzowi nie było pisane dokończyć swojego dzieła, a chłopakowi brakowało ciepłego i kochanego blasku w oczach. Albo Kuroo dostrzegł tam jakieś jego resztki bądź dopiero początki, tego wiedzieć nie mógł, był jednak pewien, że owy blask jednak tam jest. Mocno zakurzony i zgubiony, ale tam był i może sam blondyn tego nie dostrzegał, ale Kuroo już tak. Przysiągłby, że on potrafi zauważyć w chłopaku ten mały i zapomniany promyk.

Głośny szept ||KuroKen|| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz