Rozdział 6

298 42 266
                                    

— Jesteś z siebie zadowolony, głupku?

Aimee z zaskakującą jak na swoje aktualne zajęcie gracją odrzuciła szmatkę. Ładną twarz dziewczyny zeszpecił wstrętny grymas. Spode łba spojrzała na czyszczony przez siebie sedes, jakby na najwstrętniejszą rzecz na świecie, a potem z wyrzutem znów skupiła wzrok na Malu. 

— Chciałem was uratować! Powinnaś mi dziękować! — żachnął się obrażony Malyn, wytykając groźnie przyjaciółkę palcem. 

Jest za co — bąknęła sarkastycznie. Z miną obrażonego dziecka, któremu odebrało się ulubioną zabawkę, oparła się o ścianę. — Sam powinieneś sobie to czyścić.

— Aimee — zrugała przyjaciółkę Belle, która wciąż, i to nad wyraz żwawo, pracowała przy czyszczeniu sedesu. Naturalnie nie mogli używać różdżek, w końcu był to szlaban. Belle tęsknym wzrokiem często uciekała do trzymanego przez prefekta swojego przedłużenia ręki. Czuła się bez różdżki dosłownie jak bez którejś części ciała. — Jesteśmy drużyną, pamiętasz? Poza tym zawsze mogło być gorzej. Moglibyśmy, na przykład, siedzieć zamknięci ze Snape'em lub... hmm... łapać myszy dla Pani Norris. Dziwne, że nikt jeszcze nie miał takiego szlabanu... 

— No właśnie — poparł ją Mal. Stanął, aby rozprostować nogi. Przez ciągłe kucanie zaczynały mu drętwieć. Podszedł nonszalancko do Aimee. — Jeśli księżniczka nie chce sobie rączek pobrudzić, to niech wraca do swoich komnat. 

Twarz Mala rozciągnął jego typowy, łobuzerski uśmieszek. Belle z zaciekawieniem wbiła wzrok w Aimee, ciekawa, co ta zrobi. Przez ułamek sekundy wydawała się być nieporuszona — tylko źrenice jej się rozszerzyły i nieco odchyliła się do tyłu, by nie stali już tak blisko siebie. Potem uciekła wzrokiem i ledwo zauważalnie się zarumieniła, a riposta, którą zawsze, ale to zawsze miała jakby w rękawie, nigdy się nie pojawiła.

Uśmiech Mala się poszerzył. Klepnął dziewczynę po ramieniu, a następnie wskazał palcem kciuka za siebie.

— Tam czeka na ciebie twój kibelek.

— Do roboty — upomniała ich łagodnie, wręcz nieśmiało prefekt, przez którą byli nadzorowani. 

Nie mieli wyboru. Powrócili do odpracowywania szlabanu, którym obarczył ich Filch. Przez następne minuty pracowali w ciszy. Nie wiedzieli się nawzajem przez odgradzające jedno od drugiego kabiny, ale przynajmniej byli w stanie od czasu do czasu wymienić się słowem. Prefektowi to nie przeszkadzało, trafili na bardzo w porządku osobę. 

W brzuchu Belle w pewnej chwili zaczęło głośno burczeć. Wyobrażała sobie te wszystkie pyszności, które wchłonie po szlabanie, co dodawało jej motywacji do jak najszybszego skończenia, przynajmniej na dzisiaj. Ślinka ciekła Gryfonce zwłaszcza na wyobrażenie ciasteczek czekoladowych. To zdecydowanie była ulubiona przekąską Belle. 

Wspomnienie ciasteczek czekoladowych, choć chwilowo bardzo błogie, później sprawiło Belle przykrość. Mimochodem pomyślała o domu, rodzicach i rodzeństwie, których tam zostawiła. Mama zawsze im piekła własne, domowe ciasteczka czekoladowe, kiedy byli chorzy czy zmartwieni. Siadała wtedy obok nich i przytulała do siebie. Nie dało się nie tęsknić za tym matczynym uściskiem.

Kolejne wspomnienie, które przebiło się przez gąszcz myśli Belle, wywołało w pełni kontrastową reakcję — Belle parsknęła śmiechem. Przypomniała sobie, że jej tata zawsze im podbierał te ciasteczka, a następnie udawał, że nie miał pojęcia, co się z nimi stało. Zastanowiła się, co teraz robił. Może czytał jakąś książkę, za którymi tak przepadał? Może zajmował się domowymi obowiązkami? Przez swoją likantropię nigdy nie znalazł pracy (pomijając rok nauczania w Hogwarcie obrony przed czarną magią). Nie stanowiło to problemu — mama Belle pracowała jako uzdrowicielka i bardzo dobrze zarabiała. 

Źródło kłopotów	 • Blaise ZabiniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz