Rozdział 10

188 16 63
                                    

Na wieczór przed przyjęciem bożonarodzeniowym Slughorna Belle wciąż nie wiedziała z kim na nie pójdzie. Chciała wziąć ze sobą kogoś przyjaznego, z kim mogłaby spędzić ten czas, aczkolwiek Mal kategorycznie jej odmówił — nienawidził przyjęć, Aimee zajmowała się kończeniem prezentów dla swojego rodzeństwa, natomiast Demelza wymówiła się przymusem oddania spóźnionego wypracowania, którego nie zdołała dokończyć przez mecz.

Zrezygnowana Belle zaczynała już myśleć o spędzeniu tego wieczoru w spokojnych odmętach dormitorium. Ta perspektywa wcale nie była taka zła — kusiła wręcz z chwili na chwilę coraz bardziej. Wiedziała, że pozostawiona samej sobie będzie się tam okropnie, ale to okropnie nudzić.

— Nie, pójdę z tobą — oznajmiła niespodziewanie Aimee, kiedy Belle zwierzyła się ze swoich planów pozostania w dormitorium. — Nie będę odpowiadać potem za twój brak społecznej adaptacji.

— Nie musisz, nie chcę, żebyś zmieniała plany ze względu na mnie... — Belle się zakłopotała. Nie spodziewała się, że przyjaciółka zmieni zdanie i porzuci swoje wcześniejsze plany.

— Ale nie ma problemu, chętnie pójdę. Odmówiłam, bo myślałam, że Mal albo Demelza się zgodzą. Nie pozwolę ci nie iść, bo Mal Windstor jest idiotą i beznadziejnym przyjacielem. Niedoczekanie! — prychnęła agresywnie na myśl o Malu. Jej policzki nieco się zaróżowiły. 

— A co z prezentami, które miałaś skończyć?

— Znajdę na nie czas później — zapewniła. — Tymczasem musisz mi pomóc skołować sukienkę, bo nie mam nic, w czym wcześniej nie spałam. 

Tą sprawą niecierpiącą zwłoki dziewczyny zajęły się z marszu. Biegały od dormitorium do dormitorium i z anielskimi uśmiechami prosiły o przysługę dziewczyny o podobnej sylwetce do Aimee. W końcu znalazła się dobra dusza, która pożyczyła młodszej koleżance sukienkę. 

Aimee siłowała się z nią przez dobre piętnaście minut. Wciągała brzuch i z lekkim zażenowaniem próbowała wciągnąć sukienkę na swoje szerokie biodra. Ostatecznie się udało i nie było aż tak źle, jak początkowo obawiały się, że będzie. Aimee nie było za wygodnie, ale...

— Da się przeżyć — oznajmiła, gdy tylko zobaczyła się w lustrzanym odbiciu. 

Wyglądała w niej naprawdę ładnie. Belle była zachwycona, zaś jej przyjaciółka promieniowała jeszcze bardziej w swojej pożyczonej czerwonej sukience do ziemi bez ramiączek. W pasie obwiązana była dużą kokardą, a całość ślicznie błyszczała. 

Następny dzień przyjaciółki spędziły w niecierpliwym oczekiwaniu na przyjęcie. Po „seansie spirystycznym" — jak od pewnego czasu nazywał lekcje Trelawney Mal, całą trójką ruszyli do Wielkiej Sali na obiad. Ledwo usiedli na ławie, a Malyn trącił Belle łokciem i wskazał siedzącą kawałek dalej Gryfonkę.

— Widzisz tę blondynkę? To Eleonore O'Donnell. Od prawie miesiąca wmawiam jej, że moim chrzestnym jest Rufus Scrimgeour.

— Minister magii?! — sapnęła z niedowierzaniem Belle.

— Tak. Powiedziałem jej też, że w wolne od szkoły pomagam mu w ministerstwie i jestem jego następcą. Laski lecą na władzę.

— Rany, ty jesteś naprawdę głupi, Windstor — skomentowała uszczypliwie Aimee. Cała aż spurpuriowała z gniewu i oburzenia.

— Zazdrosna jesteś. 

— Co? Wcale nie! — Aimee w wyrazie kategorycznego zaprzeczenia zamachała rękami, niemal uderzając przechodzącego za nią Gryfona.

— Tak. Bo podobam się dziewczynom, a na ciebie nawet chłopak nie spojrzy — rzucił.

Zaległa cisza jak makiem zasiał. Belle z niedowierzaniem spojrzała na Mala, nie wiedząc, co go dziś ugryzło. Nie wydawał się w żaden sposób przejęty swoimi słowami. Nawet nie spojrzał na Aimee, kiedy ta ze łzami w oczach podniosła się i wyszła z sali. Belle powstrzymała swoją świerzbiącą rękę przed wymierzeniem przyjacielowi ciosu po tym pustym łbie i pognała za przyjaciółką. 

Źródło kłopotów	 • Blaise ZabiniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz