Młodzieniec jak zawsze przy ataku smoków pomagał w kuźni. Nie, że nie lubił, bo wręcz to uwielbiał, lecz kiedy był tu przy ataku czuł się.. Niedoceniony...
Ale to nie było dla niego nowością, zwykle był niedoceniany, odrzucany i w większości sytuacji bezradny, za słaby..
Wracając. Pyskacz wyszedł. Czkawka też wyszedł, chcąc sprawdzić swój wynalazek i zarazem przypodobać się ojcu..
Ten chudy, niski chłopaszek o ciemnobrązowych włosach i oczach jak najpiękniejszy las jest strasznie uparty i ciągle ma za cel upolować smoka czarnego jak noc, postrach wikingów, pomiot niosący błyski i samą samiuteńką śmierć.
Wynalazkiem tym była wyrzutnia sieci z bolami w przenośnej, przypominającej taczki formie. Z nią w zanadrzu pobiegł nad urwisko. Jak zwykle, nie trafił Nocnej Furii, ale skierował ją na inny tor i trafił ją ktoś inny, celujący w Koszmara. Wiking ów nie zauważył w co trafił dlatego, że wzrok miał dosyć słaby, w dodatku z zezem. Haddock zauważył wcześniej wspomnianego Koszmara wychylającego się zza urwiska i w krzyk, smok zdeptał jego maszynę w drobny mak, ale ten już się tym nie przejmował, gnał do kuźni krętymi drogami mając nadzieję zgubić gada, co się mu cudem udało. To, że dostał małą bryłką magmy w lewą nogę to inna sprawa..
Tak czy siak, wbiegł do kuźni i zaczął regulować oddech, zacisnął zęby, wyjął swoje rzeczy na sytuacje typu "muszę iść do szamanki ale nie mam jak", następnie mając na twarzy adekwatną minę, wyciągnął z łydki grudkę, która niegdyś była kamiennym okruchem. Nałożył na ranę sporo maści od Ghoti i owinął bandażem.
Trzynastolatek, bowiem tyle miał lat, zabrał się do dalszej pracy. W trakcie ostrzenia któregoś z kolejki topora Pyskacz, - osoba która znaczyła dla niego nawet więcej niż ojciec, przyszedł i z kamiennym wyrazem twarzy zapytał.
— Ty krzyczałeś? — Jego ton był raczej rozbawiony co kryło troskę, gdy ostrzył kolejne stalowe przedmioty.
— No coś ty, przecież ja ciągle siedzę tutaj.. — Ale kowal jeszcze ślepy nie był, zauważył bandaż pod spodniami, ale nie odezwał się tylko zabrał do pracy.
Nad ranem, kiedy atak się skończył, a wszystkim bez wyjątku chciało się spać, wikingowie poszli do domów, gdzie czekały na nich twarde łóżka i zasłużony w ich mniemaniu odpoczynek. Jedynym wyjątkiem był Czkawka, który udał się do lasu. Szatyn chodził tam gdzie nikt się nie zapuszczał, czyli tam gdzie nie było ścieżek, znał ten las jak własną kieszeń co było paradoksem, skoro kieszeni nie posiadał.
Inni zaś używali tylko i wyłącznie ścieżek, wyjątkiem był niejaki Astrid Hofferson*, wysoki blondyn z długimi włosami, chłopak w jego wieku, umięśniony jednak szczupły.. I tu był ów problem, umięśniony.. Bowiem syn wodza mięśni prawie nie miał, za to nadrabiał pomysłami i wiedzą.Zaspany wszedł w porośniete delikatnymi igiełkami drewno, cofnął się o krok i poszedł dalej odpychając gałąź dłonią, ta jednak odskoczyła i uderzyła go w nos.
— A jednak z naturą się nie zadziera. — Mruknął do siebie. W porę też oprzytomniał, przecież w tej części lasu nie było gałęzi na tym poziomie!
Znów się odsunął, zadzierając głowę do góry.. A potem podążył w ślad za złamanym drzewem, zachłysnął się powietrzem kiedy zobaczył, że niedaleko leży gad czarny jak noc, która jeszcze miała swoje prześwity na niebie. Zbliżył się do niego wyjmując sztylet ukryty za kamizelką, za pasem. Sztylet ów bardziej nadawałby się do krojenia chleba, a niżeli przecięcia smoczych łusek, jednak broń to broń czyż nie..? Podszedł już całkiem blisko na drżących nogach do smoka, ale kiedy się zbliżył i spojrzał w oczy gada...
Ujrzał w nich coś więcej, widział strach, ból, odrzucenie i... Ulgę? Ujrzał w nich odbicie siebie samego, a może kogoś tylko tak bardzo podobnego? Kogoś kto chciał komuś zaimponować, a jednak poniósł tak bardzo sromotną klęskę.
Zamrugał oczami raz i drugi.
— Co ja chciałem zrobić? — Zapytał sam siebie.
Zobaczył, że smok ma w sobie linę z ciężkimi, metalowymi stożkami wbijającymi się w jego ciało. Przyłożył sztylet, lecz zamiast do łusek smoka, ostrze skierował w stronę liny, szarpnął raz i drugi, a wtedy splot się przerwał. Smok ryknął cicho, wręcz słabo, powodem tego był ból jaki wywołało przemieszczenie się stożków w jego ciele.
— Ciii ciii cichutko, już spokojnie, nic ci nie zrobię. — Zaczął wyjmować z ciała furii metal, krew kapała na zieloną trawę, a w oczach których kolor jeszcze przed chwilą był do niej tak podobny, zrodziła się proźba o jak najszybszy deszcz. Rozejrzał się w około, zaczął myśleć gdzie ukryć gada.
~ Krucze urwisko! Tak, tam będzie bezpieczny. ~ Myśli brzmiały głośno w jego głowie. Podniósł się usatysfakcjonowany z niewyjawionego jeszcze światu pomysłu.
— Choć smoku, wezmę cię w bezpieczne miejsce. — Gad, choć jego nogi się chwiały, wstał i podszedł w jego stronę, jedyne co mógł teraz zrobić to zaufać temu jakże dziwnemu człowiekowi.
Czkawka się przestraszył, ale zaczął iść przed siebie, a noc ruszyła za nim. Nagle, po pięciu minutach wolnego marszu usłyszał za sobą głuche tąpnięcie. Bezsilny już gad upadł. Szatyn przełknął ślinę, wziął głęboki wdech i podszedł do niego.
— Już niedaleko, musisz wstać. — Złapał jego pysk w ręce, czując jak w jego żyłach płynie czysta determinacja, by ten co jest tak podobny do niego był bardziej doceniony niż on sam, by tego kogoś nie zdeptano jak jego gdy potrzebował pomocy, a właśnie podano pomocną dłoń.
Przez najbliższe trzy miesiące szatyn opiekował się smokiem, a Ghoti denerwowała - gdzie znikają jej zioła?
Aż zaczęła powoli nadchodzić zima, mroźny czas którego szatyn wręcz nienawidził, było mu wtedy zdecydowanie zbyt chłodno.. A teraz miało być jeszcze gorzej, miał stracić jedną z niewielu przyczyn, które naprawdę dawały mu szczęście. Na uwadze miał jednak dobro smoka, którego mogli w końcu znaleźć i rozdzielić ich na zawsze. Jedynie w ten sposób oboje mogli mieć przynajmniej nadzieję, bo to przecież ona jedna jest dość wytrzymała by odejść jako ostatnia. Na to, żaden z nich nie zamierzał pozwolić.
Ze łzami w oczach pożegnał się ze smokiem, a ten na dowidzenia polizał go po policzku zlizując łzy które jednak znalazły drogę na zewnątrz.
Nie chciał go zoztawiać, ten człowiek był dla niego taki dobry jak nikt wcześniej kogo pamiętał, jednak za jego proźbą odleciał, po to by wrócić do leża.. W miejsce do którego nigdy nie chciał wracać.
≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈
* Astrid jest chłopakiem, lub się za niego podaje. Może kiedyś będzie to wyjaśnione. Może.
Co o tym myślicie?
CZYTASZ
Smoczy Wirus // JWS
FanfictionCzkawka zaraża się wirusem od nocnej furii. I będzie miał... §&$#*ס. No przechlapane. - to na pewno. Powiem szczerze, - pisze to już trzeci raz. Raz mi się usunęło, raz zjebałam do końca, no i zaczynam od nowa. Uniwersum Jws nie należy do mnie.