Smoczymiętka

285 23 8
                                    

Przez resztę zimy ćwiczyli, czy to w siodle, czy to jak szatyn latał sam, do tego doszły nauki walki co szło młodszemu opornie.

— To nie dla mnie. — Wysapał któryś już raz, kiedy został powalony na trawę w kilku ruchach.

— Chciałbyś, ale możemy zrobić przerwę pod warunkiem, że pujdziemy latać. — Wyszczerzył się, lubił wysiłek.

— Wredna jaszczurka. — Warknął.

— Słyszałem. — Zaśmiał się dźwięcznie.

— Miałeś słyszeć. — Sarknął kiedy ten się już przemieniał i po chwili przymilił się do niego jako smok, wtedy ten pogłaskał go po pysku, wgramolił się na siodło i ustawił odpowiednio lotkę, po chwili wzbili się w powietrze.

Wylecieli poza wyspę, by potrenować tam gdzie zawsze. Tym razem zaczęli się wbijać pionowo do góry, a ściągawka, która nadal była przypięta do siodła została zerwana przez wiatr.

— Hej! Stop! Ściągawka! — Wrzasnął, smok się zatrzymał, popadli w stan nieważkości, a wtedy.. Oj, wtedy nie było za przyjemnie. Haczyk wyślizgnął się z zapięcia, zaczęli spadać nie mając zupełnie kontroli nad niczym. Obaj byli tak bardzo przerażeni, że nie pomyśleli o tym, by zamienić się ciałami. Jakimś cudem, człowiek znalazł się na smoku, i chyba tylko za sprawą dobrej woli bogów przeżyli, kiedy szatyn zyskał intuicję co do lotki. Po iście śmiercinośnym torze przeszkód, wpadli na łąkę, a kiedy odetchnęli głęboko.. Zaczęli aż piszczeć! Szczerbatek zmienił się w człowieka i oboje zaczęli się tarzać w zielsku, pełni euforii.

Odciągnęli się dopiero po jakiejś godzinie, a może dwóch..? Potargani i czerwoni na twarzy, co rusz wtulali się w swoje ubrania.

— Musimy iść się wykąpać, bo jak mój ojciec nas tak zauważy.. Będzie nieprzyjemne. — Powiedział wtulając się w jego rękaw.

— Czkawkaaaaa... Jesteś okrutny. Sam nie chcesz z siebie tego zmywać, a zmuszasz do tego mnie. — Powiedział przyczepiając się do jego włosów, głęboko wciągnął powietrze, łaskocząc go, przez co młodszy zachichotał.

— Łaskoczesz. — Poinformował, ale ten ani myślał się od niego odkleić.

Po pewnym czasie znaleźli się w zatoczce, pomimo wiszącego jeszcze w powietrzu chłodu, rozebrali się do bielizny wyprali ubrania, a następnie wskoczyli do jeziora, zanurzając się cali i robiąc ruchy na przykład trzepiącego się z wody wilka. Czynność powtórzyli kiedy wyszli, a wtedy chłód uderzył ich ze zdwojoną siłą, przylgnęli do siebie spragnieni ciepła. Wzięli ubrania i poszli go groty, gdzie były, i koce, i niedopalone ognisko, które ostatnim razem tu zostawili. Przy pomocy krzesiwa, Wandal rozpalił ogień i siadł blisko niego, ubrania rozkładając tak by się wysuszyły. Czarnowłosy widząc postępowanie kolegi, podszedł i przytulił się do niego od tyłu.

— Poszedł wont, zimny jesteś. — Ale ten się tylko uśmiechnął, zacieśniając uścisk. — Uparty gad. — Mruknął, ale wtulił się w niego.

~ Jest za blisko.. Ale on może być za blisko. ~ Pomyśleli, czarnowłosy zachował to dla siebie, a szatyn westchnął. Tak bardzo nie rozumieli tego uczucia, tak bardzo je rozumiejąc.

— Co chcesz zrobić? —

— Szczerze? Nie mam bladego pojęcia, a ani ty, ani ja, nie jesteśmy bladzi.. — Zaśmiał się ponuro na tą próbę żartu. Wrócili do chaty kiedy było już ciemno. Weszli jednak przez dopiero co odśnieżone drzwi, a w salonie zastali nikogo innego jak kogoś, kogo zastać nie chcieli, rudobrodego mężczyznę, Stoika Ważkiego Haddocka I.

— Powinniśmy porozmawiać.. — Zaczął srogo, czarnowłosy zaczął się niekontrolowanie trząść i zesztywniał na ton Alfy oraz znajomy błysk w morskich oczach.

Smoczy Wirus // JWSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz