Gorączka

496 22 2
                                    

Rano

Kiedy chłopak się odudził, nie pasowała mu pozycja w jakiej leżał. Otworzył zaspane oczy..

~ Skała, skała, ręce, skała.. Zaraz, czekaj, co?! ~ Zerwał się na równe nogi. No może nie takie równe bo teraz klęczał i podpierał się dłońmi o grunt, ale jasne było jedno, z uwagą przyglądał się chłopakowi, który leżał przed nim.

Chłopak ten był na pewno wyższy od niego o dobrą głowę, a on niski nie był. Był o wiele lepiej umięśniony, ale wyglądał na bardzo wychudzonego, żebra tak bardzo mu wystawały, aż sam Czkawka, który wiedział, że jest za chudy jak na wikinga, nazwałby go szkieletem. Skórę miał ciemniejszą od niego, bardzo długie, czarne i błyszczące włosy które mogły sięgać ziemi kiedy stał, a teraz leżały wszędzie w nieładzie. Długie miał też czarne rzęsy.. I wzrok chłopaka zjechał tam, gdzie zjechać absolutnie nie powinien, chłopak nie miał na sobie żadnych ubrań. Czkawkę przeszedł dreszcz, najpierw zrobiło mu się zimno na myśl, że i jemu jest zimno, a potem zalała go ogromna fala gorąca, kiedy uświadomił sobie gdzie patrzy i, że patrzy na chłopaka jak.. Szybko się zreflektował trzepiąc głową. Mógłby przysiąc, że wygląda jak soczysty burak i do tego parzy.

Wyszedł z jaskini i skierował się do wioski. Krótki spacer dobrze zrobił dla jego myśli i zmysłów. Do swojego pokoju wszedł, jak czynił już od trzech lat, przez okno. Zapakował kosz, wziął wszystko co mogłoby się przydać. Następnie ostrożnie schodząc po schodach, na wypadek natkniecia się na ojca, którego jak się okazało Znowu nie było w chacie, z izby kuchnnej też wziął trochę produktów które mogły się przydać.

Usłyszał dźwięk powiadomienia o tym, że łodzie wypływają.

— Jak miło ojcze, że poszedłeś mi na rękę. Zamarźnij tam, bardzo proszę i nie wracaj do początku wiosny, bardzo byłoby mi miło. — Mruczał do siebie zabierając ostatnie rzeczy, po czym wybiegł w las. Szybko dostał się do jaskini, a tam zastał jeszcze śpiącego chłopaka.

Rozłożył trzy koce, ułożył gałęzie i rozpalił ogień. Nie obawiał się chłopaka, podświadomie wiedział, że to smok. Po tym jak w grocie migotało już światło, podszedł do chłopaka i potrząsnął jego ramieniem, jednak to nic nie dało. Puls był, oddech również, czyli jest żywy, ale prawdopodobnie wyczerpany. Westchnął, czując jak trudne czeka go zadanie. Podniósł chłopaka na tyle na ile mógł i jako tako ułożył go na futrach, potocznie zwanych kocami. Furia była rozpalona.

— Musisz mieć wysoką gorączkę.. — Szepnął do niego, ale ten uparcie nie chciał się obudzić. Postanowił, że musi go ubrać, co też zaczął robić, sam podnosząc sobie tenperaturę. Po godzinie, bo jednak ciutkę ważył, ubrany był w czarne spodnie, pod nimi były gatki, brązową koszulkę i ciepłe, czarne wilcze futro, przykryty był też dwoma ciepłymi kocami pod brodę. Czkawka starał uspokoić swoje emocje, co jako tako mu się udawało.

Wtem czarnowłosy zaczął się wiercić i bredzić.

— Zoztaw mnie.. — Dyszał. Głos który swoim brzmieniem był dla młodego wandala irracjonalnie znajomy, odebrał mu na chwilę zdolność logicznego myślenia. — Pozwól odejść.. — Szatyn zaraz znalazł się przy nim, przytrzymał koc żeby czarnowłosy się spod niego nie wydostał.

— Ciii ciii cichutko.. — Szeptał. — Już spokojnie, nic ci nie grozi. — Jedną ręką gładził go po policzku, jak czasami robiła jego mama by go uspokoić. Miał trzy lata jak porwały ją smoki, ale niektóre jej gesty pamiętał. Już się nie wiercił się aż tak bardzo, ale nadal majaczył.

— Ja już nie chce.. Zoztaw, pozwól odejść. Nie chce go skrzywdzić. Nieeee! — Głos skomlał gdy na rzęsach pojawiały się drobne łzy. Ostatnie słowo wykrzyczał, zasłaniając głowę łokciami.

Czasami trzeba zgadzać się ze śpiącymi by mogli się uspokoić. Ghoti kazała mu tak robić, kiedy ktoś majaczył, a on był u niej.

— Tak, już nie będę, możesz odejść, nie musisz go krzywdzić.. — Mówił tak spokojnie jak tylko mógł, delikatnie go głaskał. Puścił koc, odstawił rękę, siedział teraz przy jego głowie. Delikatnie do głaskał gdy ten wciąż mamrotał, uspokajał zgadzaniem się z nim.

W końcu smok przestał majaczyć, zasypiając lekkim snem.

Wiedział więc, że smok obudzi się teraz prędzej niż później. Dlatego zaczął piec trochę ryb na ogniu, siedział na rozłożonym dla siebie kocu i pilnował by się nie spaliły. Rozmyślałem wiele na temat zaistniałej sytuacji. Ryby zyskały złocisty kolor łusek, dlatego też ściągnął je z ognia, odciął łeb i płetwy po czym zdjął łuski. Kiedy tak je obrabiał, wyładowując nagromadzoną energię, czarnowłosy uchylił oczy.

Jego oddech był urwany, było gorąco i od ognia i od tego iloma warstwami futra był przykryty.

— Gorąco.. — Sapnął, a Czkawka obrócił się w jego stronę.

— Ma być ci gorąco. — Powiedział dosadnie.  — Jesteś przeziębiony. — Dodał. Smok spojrzał na niego wielkimi oczami, już otwierając usta by zadać cisnąć się na nie pytanie. — Zanim spytasz, odpowiem. Zmieniłeś się w człowieka, nie wiem jak, pewnie dlatego, że jesteś chory. — Nałożył mięso z ryby na drewniane talerze, do tego były drewniane widelce. Położył je tymczasowo na podłodze i wyjął jeszcze dwa koce z kosza. — Siądź. — Smok siadł, a chłopak szczelnie go przkrył chowając go w kocach tak, by jedna ręka mogła się swobodnie ruszać. Potem podał mu trzy ryby na talerzu i widelec, a sam sobie wziął jedynie jedną. — Tylko uważaj na o.. — Już miał powiedzieć coś więcej, kiedy smok połknął całą rybę na raz. — ..Ości.. — Westchnął. — Ludzkie ciało może się takimi porcjami zakrztusić. — Jak na zawołanie smok zaczął się ksztusić, szatyn zerwał się na równe nogi i zaczął uderzać go w plecy, a kiedy to nie przynosiło skutków ścisnął za przeponę. Ryba wyleciała na drugi koniec jaskini, patrzyli na kręgowca w zamyśleniu, aż nie zabrał go Straszliwiec Straszliwy.

— Przeklęte parszywce. — Mruknął smok, a Czkawka westchnął. Siadł przed nim i zabrał mu talerz, z dwóch ryb zaczął wyjmować wszystkie ości, robiąc coś na wzór papki dla dziecka, to coś co miało zastępować kości wrzucił do ognia. Nabrał tego trochę na widelec i spojrzał na smoka który się skulił, wydawał się przy tym mniejszy. — Ciągle cie zawodzę.. — Jego głos nie był głośniejszy od szeptu, ukazywał jego tonem i postawą wszystkie emocje.

— To nie tak Szczerbatku, to nie tak.. —Westchnął. Ostatnio zbyt często wzdycha. — Ja tylko się o ciebie martwię, nie chce byś coś sobie zrobił, bo to jest dla ciebie nowe środowisko. — Sprostował. — A teraz podnieś głowę, powinieneś coś zjeść. — Brunet faktycznie nie tylko podniósł z lekka głowę, ale i odrobinę się wyprostował. Szatyn uśmiechnął się na ten widok, zaczął go karmić, aż wszystko nie znikło z talerza. Potem sam o wiele szybciej zjadł swoją porcję. Odłożył talerze oraz sztućce do przytachanego kosza, wyjmując z niego lek na gorączkę i przeziębienie w jednym. — Wypij łyk. — Podał mu do ręki butelkę, gad posusznie zrobił to co powiedział mu człowiek. — Dobry smok, teraz przydałoby się bym uporządkował trochę twoje włosy. Kobiety by ci ich pozazdrościły... — Ostatnie mruknął do siebie pod nosem.

Przerośnięta jaszczurka w formie człowieka zgodziła się bez sprzeciwu. Obydwoje czerpali przyjemność z faktu, iż palce Haddocka buszowały w jego włosach, czasami za nie ciągnąc by nie było większych kołtunów. Po tej długiej i równie przyjemnej chwili, włosy smoka zostały ścięte mniej więcej w połowie pleców, a te luźne kosmyki zostały wrzucone do ognia. Czkawka zrobił dwa warkoczyki z prawej stroni jego głowy, po czym wszystkie włosy związał w niski ogon.

— Dobrze, na dziś koniec. — Powiedział do smoka. — Połóż się.. — Furia grzecznie się położyła, co go tylko trochę zdziwiło, kiedy ten zabierał dwa koce z jego pleców, a potem przykrywał po samą szyję. — Musisz odpocząć i się wygrzać. — Po niedługiej chwili gad spał, tym razem mocnym snem.

Smoczy Wirus // JWSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz