Part 2

847 69 27
                                    

-Hope! Poczekaj!

Nawet na niego nie spojrzałam. Nie chciałam patrzeć na tego kłamcę. Nieważne co by powiedział, żadne słowa nie usprawiedliwiłyby go. Jak można być tak zakłamanym człowiekiem, aby mówić swoim przyjaciołom takie rzeczy. Tyle razy na nim polegałam. Mówiłam mu zawsze wszystko. Nigdy nie zraniłam. Starałam się być prawdziwą przyjaciółką. On najwidoczniej nie potrafił zbudować prawdziwej relacji, opierającej się na prawdzie.

-Daj spokój Steve. - Powiedziałam beznamiętnie.

Chłopak dogonił mnie i szedł równo ze mną. Gdy tylko nasze barki się ze sobą zetknęły przyspieszyłam. Nie chciałam go wysłuchiwać ani na niego patrzeć.

-Proszę cię wysłuchaj mnie. - Jego ton głosu był chwiejny.

-Nie mam ochoty na wysłuchiwanie kolejnych kłamstw. - Włożyłam ręce do kieszeni bluzy.

-To chociaż powiedz co chcesz teraz zrobić.

Przemilczałam odpowiedź. Prawdę mówiąc, nawet nie wiedziałam co miałam mu odpowiedzieć, bo nie miałam żadnego planu. Nie wiedziałam gdzie zacząć i kogo prosić o pomoc. Komu ufać a kogo omijać szerokim łukiem. Od dawna nie wychodziłam sama poza budynek Starka, a jeśli już to tylko w czyimś towarzystwie. Wyglądałam wtedy jak niespełna rozumu człowiek, którego nawet na sekundę nie można zostawić samego.

Chwyciłam na klamkę, jednak niedane mi było otworzyć drzwi. Ręka Rogersa przytrzymywała je skutecznie.

Odwróciłam się w jego stronę. Staliśmy naprzeciwko siebie wypełnieni emocjami. Ze mnie aż kipiała złość, którą skutecznie tłumiłam. On wpatrzony w swoje buty był chyba zły na samego siebie. Domyślał się, że mnie cholernie zranił. Potem wyprostował się i stał tak po prostu tępo wpatrzony we mnie. Jakby przed chwilą nie złamał mi serca, zaprzepaszczając tym samym wszystko co budowaliśmy przez te parę miesięcy. Nawet nie mrugał przez chwilę, przez co zaczęłam się zastanawiać czy nadal oddycha.

-Pomogę ci go znaleźć. - Powiedział szeptem.

-Nie chce twojej pomocy. - Prychnęłam. - Miałeś tyle czasu, aby mi pomóc go odnaleźć. Tyle razy chciałam go odszukać, a ty będąc przy mnie twierdziłeś, że to bezcelowe, bo nie wiemy gdzie zacząć. Teraz gdy znam prawdę obudził się w tobie honor. Jesteś gównianym przyjacielem. - Wysyczałam mu w twarz.

Zabolały go moje słowa. Zacisnął mocniej szczękę i odsunął się ode mnie spuszczając głowę. Nie żałowałam tego co powiedziałam. Udawał, że mu na mnie zależy, odgrywał role kochającego przyjaciela a tak naprawdę był kolejną osobą, która mi GO odebrała.

Spiorunowałam go raz jeszcze wzrokiem i weszłam do pokoju. Wyciągnęłam torbę z szafy i pakowałam do niej wszystko co przychodziło mi do głowy. Telefon wraz z zegarkiem zostawiłam na szafce nocnej, zapewne, gdybym zabrała oba prezenty, Stark wiedziałby gdzie mnie szukać.

Gdy zapięłam torbę rzuciłam ją na podłogę. Założyłam trampki nad kostkę, mocno je zasznurowując i opadłam na łóżko. Intensywnie myślałam nad tym, gdzie pojechać. Nie miałam pojęcie, jaki kraj obrał za swój nowy dom.

-Myśl Hope. - Powiedziałam sama do siebie.

Wzięłam w ręce naszyjnik. Nigdy go nie ściągnęłam, nie potrafiłam, nie miałam na tyle odwagi. Gdy obracałam go w palcach na myśl przyszła mi moja chatka w tamtym lesie. Mógł tam być, może przejazdem, ale to nie było istotne. Wiedziałam, że tam muszę zacząć.

Drzwi do mojego pokoju cicho zaskrzypiały. Steve pojawił się jakby znikąd. W przeciągu kilku chwil stał przede mną ściskając w ręce kawałek papieru. Jego wzrok zawisł na mojej szyi, którą zdobiła biżuteria od Jamesa. Szybko schowałam ją pod bluzę wiedząc jakie blondyn ma zdanie o tym małym sentymentalnym kawałku z przeszłości.

-Wyjdź stąd. - Wstałam na równe nogi.

-Nadal tego nie ściągnęłaś. - Pokręcił głową.

-Nie twój zasrany interes. - Wskazałam palcem na drzwi. - Wyjdź.

Nie robił sobie nic z moich słów. Stał zastanawiając się intensywnie nad czymś. To trwało może kilka sekund albo kilkanaście. Nagle przybliżył się do mnie wziął w dłonie moje policzki i przycisnął swoje usta do moich. Odepchnęłam go od siebie, najmocniej jak potrafiłam policzkując.

-Co to miało być?! - Grymas pojawił się na mojej twarzy.

-Musiałem wiedzieć. - Włożył rękę do kieszeni.

-Co musiałeś niby wiedzieć?!

-Czy nadal wybierasz jego. - Wyminął mnie i usiadł na moim łóżku.

-O czym ty mówisz? Zawsze był tylko ON. - Zmarszczyłam brwi.

-Chyba muszę przyznać, że go zawiodłem. - Przetarł kark.

-Tak, wspaniale. - Wyrzuciłam teatralnie ręce w górę. - Kolejne ciekawostki. - Złożyłam ręce na klatce piersiowej.

Blondyn westchnął ciężko. Oparł się rękami o kolana i chyba zastanawiał się jak zacząć.

-Zanim James wyjechał zwrócił się do mnie. Powiedział, że chce zniknąć i wiedział, że nie przyjmiesz tego najlepiej. Prosił abym się tobą zaopiekował. Chciał dla ciebie jak najlepiej. - Trzęsącymi się rękoma przeczesał przydługawe włosy do tyłu. - Powiedział, że nie jest ci wstanie dać rodziny, ale ja jestem.

-Nie nadążam. - Pokiwałam przecząco głową.

-Poprosił abym spróbował dać ci to czego on nie może. - Wyjaśnił.

-Czego ON niby nie mógł mi dać?

-Szczęścia. - Westchnął.

Zamurowało mnie. Nie potrafiłam wytłumaczyć sobie, dlaczego James tak w ogóle pomyślał. Przez chwilę nawet zaczęłam rozpamiętywać każdą chwilę spędzoną razem, szukając momentu, w którym dałam mu do zrozumienia, że tak jest. Gdyby mi o tym powiedział, mogłabym mu wytłumaczyć w jak wielkim błędzie jest. Zatrzymałabym go przy sobie. To była moja wina. Gdybym tylko z nim więcej rozmawiała, nie odszedłby.

-To moja wina. - Usiadłam obok niego.

-Nie, Hope. Nawet tak nie mów. - Spojrzał na mnie. - Odszedł przez Tonego.

-James nie odszedłby tylko i wyłącznie przez niego i myślę, że oboje o tym wiemy. - Spojrzałam na okno, które wydało mi się nadzwyczajnie interesujące. - Miał swoje powody, które zadecydowały o tym co zrobił. Ja byłam tym powodem, dla którego odszedł. Nie wierzył w nas. - Przetarłam twarz. - To ja go zawiodłam.

Zapadła między nami wyjątkowo drażniąca cisza.

-Gdy był jeszcze Zimowym Żołnierzem zrobił coś o co Tony ma do niego żal. - Prychnął. - Żal, żeby to był tylko żal to by nie kazał mu wyjechać. Jest na niego wściekły.

-Nigdy o tym nie wspominał. - Zapytałam.

Spojrzał na mnie przygnębionym wzrokiem. Jego ciepła ręka znalazła się na mojej dłoni i ścisnęła ją delikatnie. Chciał dodać mi otuchy i prawdopodobnie wyczuć, gdybym traciła puls.

-Co ci zawsze powtarzałem? - Serce zabiło mi szybciej, wiedziałam do czego dąży.

-James nie był sobą. Wszystko, co robił nie było umyślne. - Wyrecytowałam jak z kartki.

Poklepał mnie po dłoni. Przysunął się bliżej i wzrokiem rozglądnął się po pokoju jakby bał się, że poza nami jest tu ktoś jeszcze.

-To James zabił rodziców Tonego. - Powiedział ze spokojem.

Jego słowa wbiły się we mnie prawie jak sztylet. Bezpretensjonalnie wypowiedziane zdanie całkowicie mnie zniszczyło.

-Hope, pamiętaj co przed chwilą powiedziałaś. - Przypomniał. - Nie mogę powiedzieć ci nic więcej, bo James wyjaśni ci to znaczenie lepiej.

Pokiwałam delikatnie głową w zrozumieniu. Zagryzłam mocniej dolną wargę. Przymknęłam oczy, nabierając i wypuszczając powietrze w jednostajnym tempie.

-Muszę z nim porozmawiać, muszę go znaleźć. - Odpowiedziałam.

Blondyn miał niemrawą minę. Chyba był przeciwny temu, ale nie miał serca odciągnąć mnie od tego pomysłu.

-Jesteś silna, niezależna, niesamowicie irytujesz swoją obojętnością a na dodatek masz dobre serce. Wiem, że ci go brakuje i nadal go kochasz. Nie wiem gdzie jest teraz ale ostatni raz był w...

-Kanadzie. - Dokończyłam za niego.

Spojrzał na mnie zaszokowany moją szybką dedukcją. Przytaknął na moje słowa. Widać było, że paliło go, by zapytać skąd to trafne przypuszczenie.

-Skąd wiesz? - Zapytał.

-Przeczucie. - Wzruszyłam ramionami.

Uśmiechnął się delikatnie.

-Jesteście tacy sami. - Objął mnie ramieniem.

Zaśmiałam się na jego słowa.

Wtedy pomyślałam, że ma rację. Byliśmy podobni i może dlatego tak dobrze się rozumieliśmy. Uzupełnialiśmy się doskonale, będąc oparciem dla drugiej osoby i wiedząc, że gdy zajdzie taka potrzeba ona będzie oparciem dla ciebie. Nie doceniałam wystarczająco życia w takiej symbiozie, gdy BYŁ obok. W momencie kiedy GO zabrakło spostrzegłam jak wiele mi dawał, że był powodem, dla którego chciałam żyć.

-A co to za kartka? - Wzrokiem zjechałam na mały skrawek papieru.

-Wiesz już gdzie był, więc nie jest ci to potrzebne. - Zmiął kartkę. - Napisałem to, gdybyś faktycznie nie chciała ze mną rozmawiać. - Rzucił we mnie zawiniątkiem.


***


Stałam przed drzwiami od mojej posiadłości w Kanadzie. Zaciągnęłam się mocno leśnym powietrzem. Wilgoć i woń dzikich kwiatów mocno drażniła w nos. Nie była nieprzyjemna, jej intensywność dawała jakieś ukojenie dla płuc przyzwyczajonych do miejskiego smogu.

W palcach zaciskałam pęk kluczy. Nie mogłam bądź nie chciałam wejść do środka. Coś mnie zatrzymywało. Jakaś nieprzyjemna myśl, która mówiła, że za drzwiami nie spotka mnie nic dobrego a jedynie nowe problemy. Przymknęłam oczy gdy migrena stała się intensywniejsza. Nie mogłam się przemóc, aby włożyć te cholerne klucze w zamek i go przekręcić. Postawiłam torbę na drewnianą podłogę werandy. Zeszłam na podjazd i raz jeszcze przeglądnęłam się całej fasadzie. Okna w nienaruszonym stanie, komin nieokopcony. Jeśli tu był wszedł drzwiami i trafił na ciepłe dni, które nie zmuszały go do grzania w kominku.

Weszłam za róg chatki. Dokładnie oglądałam każdą ścianę szukając, raz jeszcze, jakiejś poszlaki. Nic szczególnego nie zwróciło mojej uwagi, poza faktem, że moje przeczucie nadal mnie nie zawodzi. W końcu James nie jest głupi. O ile tu był nie zostawiłby śladów na zewnątrz. Wierzyłam, że jakaś wiadomość czeka na mnie w środku.

Wróciłam znów na drewniany podest. Po sekundzie zmagania się z zamkiem byłam w środku. Rzuciłam torbę gdzieś w kąt zamykając drzwi frontowe na trzy spusty. Rozglądałam się uważnie w poszukiwaniu czegoś co mogło by mi pomóc i byłoby wskazówką.

W kuchni nie było żadnego śladu po kimś kto mógłby tu gościć. Salon zachowany w całkowitym porządku, jednak nie dawał mi spokoju fakt, że na stoliku kawowym nie było nawet cienkiej warstwy kurzu. Przejechałam wskazującym palcem po drewnianej nawierzchni. Dopiero wtedy zobaczyłam, że kwiaty w wazonie nie są sztuczne. Świeżo ścięte żonkile roznosiły swój zapach w całym pomieszczeniu.

Mniej pewnym krokiem udałam się do sypialni. Drzwi były jedynie przymknięte, popchnęłam je delikatnie. Łóżko idealnie zaścielone z poduszkami ułożonymi na pościeli. Na szafce nocnej leżała mała karteczka złożona starannie na cztery części. Podniosłam kartkę a zapach JEGO perfum doszedł do moich nozdrzy. Serce zabiło mi szybciej a oddech przyspieszył. Trzymałam w ręce odpowiedź na moje pytanie albo kolejny powód, aby moje ledwo co posklejane serce kolejny raz się rozpadło. Otworzyłam delikatnie papier, od razu rozpoznałam JEGO pismo. Idealne kropki nad „i" oraz perfekcyjnie zaokrąglone literki.


Dear Love

Jeśli znalazłaś ten list to oznacza, że mnie szukasz. Nie mam zbyt wiele czasu nawet na napisanie tego listu. Spodziewałem się, że prędzej czy później dowiesz się o wszystkim i spróbujesz mnie znaleźć. Jesteś zbyt uparta, aby tego nie zrobić. Nie mieszkam w twoim domu, zbyt wiele rzeczy przypomina mi o tobie, to zbyt bolesne. Wiedziałem, że się zjawisz stąd te kwiaty. Mam ci wiele do opowiedzenia. Chce ci wszystko wyjaśnić dlatego zaczekaj na mnie. Gdybym się nie zjawił po trzech dniach podążaj za zapachem kartki...

Dear Love || Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz