Zadrżałam, czując jego dotyk. Spojrzałam na niego w tej mrocznej, cichej przestrzeni, gdzie światło ledwo przebijało się przez zakurzone szyby.
- To nic. - Wycedziłam, odwracając głowę, aby uniknąć jego spojrzenia. Wiedziałam, że gdyby zatrzymał wzrok na moich oczach dłużej, wszystkie moje maski opadłyby w jednej chwili. - Przywykłam do bólu.
Jego dłoń opadła, a w pomieszczeniu znów zapadła cisza. Patrzył na mnie z intensywnością, która zmuszała mnie do wewnętrznej walki. Wiedziałam, że James nie zaakceptuje mojego milczenia na dłuższą metę. Był cierpliwy, ale nie aż tak. A ja nie mogłam pozwolić sobie na słabość. Nie teraz, nie w tej chwili, kiedy każdy błąd mógł oznaczać katastrofę.
Westchnęłam, chowając dłonie w kieszeniach marynarki, którą mi zarzucił na ramiona. Jej zapach mnie uspokajał, ale wiedziałam, że nie mogę w nim odnaleźć azylu. To była iluzja bezpieczeństwa, której nie powinnam ulegać.
- Nie mamy na to czasu. - Mruknęłam, odwracając się w stronę drzwi. – Musimy skupić się na zadaniu, James.Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, a ja mogłam niemal wyczuć, jak walczy ze sobą, próbując powstrzymać to, co naprawdę chciał powiedzieć. Jego opanowanie było godne podziwu, ale widziałam, jak bardzo jest rozdarty. Martwił się o mnie, to było oczywiste, ale w tym momencie nie mogliśmy sobie pozwolić na sentymenty.
- Dobrze. - Powiedział w końcu, jego głos zniżył się do szeptu, jakby chciał ukryć emocje, które w nim buzowały. – Ale obiecaj mi jedno, Hope. Jeśli tylko zobaczysz, że coś idzie nie tak, wycofasz się. Nie zaryzykujesz swojego życia, żeby go pokonać. Są inne sposoby. Zrobię to za ciebie, jeśli będzie trzeba.
Zamilkłam. Jego troska o mnie zawsze była wyraźna, ale w tamtej chwili miałam wrażenie, że jego słowa to nie były puste wyrazy puszczone na wiatr. Był zdeterminowany do tego, aby poświęcić się tylko i wyłącznie dla mojego dobra. Koniec końców było to nasze wspólne dobro, a on o tym doskonale widział.
Może nie chciałam tego widzieć, ale teraz, w tej ciszy, to było nie do przeoczenia. James był szaleńczo zakochany. Martwiłam się, że przez to może zaprzepaścić mój plan.- Obiecaj, Hope. - powtórzył z naciskiem.
Nie mogłam mu tego obiecać. Ale jedyne, co mogłam zrobić, to skłamać.
- Obiecuję. - Odpowiedziałam cicho, choć wiedziałam, że te słowa nie miały dla mnie większego znaczenia.
James spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakby wiedział, że to nie do końca prawda, ale nie naciskał dalej. Zamiast tego zbliżył się do mnie i delikatnie poprawił marynarkę na moich ramionach, jego dotyk był ledwo wyczuwalny, a jednak pełen troski.
- Chodźmy. - Powiedział w końcu, odwracając się w stronę korytarza. - Musimy wrócić, zanim ktoś nas zauważy.
Ruszyliśmy razem w kierunku sali balowej, gdzie czekał na nas Jordan i tłum ludzi. Czułam, jak serce mi bije mocniej z każdym krokiem, wiedząc, że ta noc jeszcze się nie skończyła. Zamiary Jordana wciąż były dla mnie zagadką, ale jedno było pewne - miałam już plan.
Kiedy weszliśmy na salę, od razu poczułam ciężar spojrzeń. Ludzie, ubrani w eleganckie stroje, z kieliszkami szampana w dłoniach, rozmawiali cicho, uśmiechali się sztucznie. Światło kryształowych żyrandoli odbijało się od błyszczących tkanin sukni, a muzyka płynęła spokojnym rytmem, jakby nic złego nie mogło się tutaj wydarzyć.
Jordan stał pośrodku tłumu, otoczony przez kilka ważnych osobistości, z którymi rozmawiał z wyraźną nonszalancją. Kiedy nas dostrzegł, jego uśmiech zbladł. Widocznie widok mojej twarzy, wciąż noszącej ślad jego wcześniejszej agresji, wytrącił go z równowagi. Byłam pewna, że wolałby, żebym się tego pozbyła. Żebym grała swoją rolę – posłuszną, uśmiechniętą, idealnie dopasowaną do tego świata.
Podszedł do mnie, a jego usta wykrzywiły się w fałszywym uśmiechu, który miał ukryć gniew.
- Hope, kochanie. - Zaczął słodko, ale ja czułam, jak w jego głosie czai się złość. – Jakoś nie wyglądasz na zachwyconą tym wieczorem. Nie podoba ci się? Powinnaś się bardziej postarać. W końcu jesteś tutaj dla mnie, prawda?
Jego ręka delikatnie owinęła się wokół mojej talii, a ja czułam, jak każdy mięsień mojego ciała napina się w odpowiedzi. Nawet nie próbowałam udawać, że jestem z tego zadowolona. Moja twarz pozostała chłodna, niezmiennie obojętna na jego próby wywołania reakcji.
- Robię, co mogę. - Odpowiedziałam sztywno, unikając jego spojrzenia.
- Widać, że się starasz. - Syknął pod nosem, zacieśniając palce na mojej talii mocniej. - Ale wiesz co? To nie wystarczy. Widzą cię tutaj wszyscy. A ty wyglądasz tak, jakbyś chciała stąd uciec. Powinnaś chyba okazać trochę więcej wdzięczności za to, że jesteś tutaj. Chyba nie chcesz, żebym pomyślał, że jesteś niewdzięczna, prawda?
Czułam, jak jego gniew narasta, ale nie miałam zamiaru dawać mu satysfakcji. Wtem poczułam obecność Jamesa, który stanął blisko nas, jego oczy pełne czujności i troski, jakby przygotowany na każdą sytuację.
- Czyżbyś nie chciała się bawić, Hope? - Spytał Jordan, podnosząc głos na tyle, żeby kilka osób wokół nas to usłyszało. - Przecież to taka wyjątkowa noc.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, James, który do tej pory milczał, zrobił krok naprzód, a jego wzrok przeszył Jordana.
- Może Hope po prostu potrzebuje chwili przerwy. - Powiedział spokojnie, ale w jego głosie słychać było ostrzeżenie. - W końcu ten wieczór może być dla niektórych trochę przytłaczający.
Jordan spojrzał na Jamesa z chłodnym uśmiechem.
- Może i masz rację. - Rzucił, choć w jego tonie nie było ani cienia życzliwości. - Ale ja myślę, że Hope powinna się postarać trochę bardziej. Dla swojego własnego dobra.
Zacisnęłam zęby, czując, jak gniew miesza się ze strachem. Ale zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, James delikatnie, ale zdecydowanie odsunął Jordana ode mnie.
- Myślę, że Hope sama zdecyduje. - Powiedział twardo. - I może lepiej, żebyś nie próbował jej zmuszać do czegoś, na co nie ma ochoty.
Jordan spojrzał na Jamesa z chłodną determinacją, a atmosfera między nimi stała się gęsta. Przez chwilę wyglądało, jakby był gotów rzucić wyzwanie, ale po chwili odpuścił, uśmiechając się złośliwie.
- W porządku. - Powiedział, prostując się. - Mam nadzieję, że jak odetchniesz, to wrócisz tutaj pełna energii.
Odszedł, zostawiając mnie i Jamesa wśród tłumu. Gdy jego sylwetka zniknęła mi z oczu, odetchnęłam z ulgą. Bałam się, że po słowach Buckiego może zacząć coś podejrzewać.
James spojrzał na mnie, jego twarz była pełna spokoju i opanowania.
- Wszystko w porządku? - Zapytał cicho, łapiąc moje spojrzenie.
- Będzie. - Odpowiedziałam, choć oboje wiedzieliśmy, że to dopiero początek tej nocy.
Ludzie śmiali się, rozmowy nabierały tempa, a dźwięki muzyki wypełniały powietrze. Mimo tego wszystkiego czułam, że coś jest nie tak. Moje myśli zaczynały krążyć wokół coraz mroczniejszych scenariuszy. W głowie tłukło mi się nieprzyjemne przeczucie, że ta noc może skończyć się katastrofą.
James delikatnie złapał mnie za ramię, jego dotyk był ciepły, dający mi poczucie bezpieczeństwa, którego desperacko potrzebowałam w tej chwili.
- Chodźmy na chwilę na zewnątrz. - Powiedział cicho, pochylając się ku mnie. - Musisz zaczerpnąć świeżego powietrza.
Skinęłam głową, choć wiedziałam, że to nie powietrze było problemem. W moim wnętrzu toczyła się walka. Zaczynałam wątpić w mój plan. Miałam ochotę po prostu stąd uciec.
Wyszliśmy na taras, który tonął w półmroku, a chłodny wieczorny wiatr uderzył mnie w twarz. Zamknęłam oczy na chwilę, chcąc, choć na moment zapomnieć o wszystkim. James stanął tuż obok, jego obecność była jedyną rzeczą, która trzymała mnie w pionie.
- Co się dzieje? - Zapytał, jego głos brzmiał łagodnie, ale z nutą niepokoju.
- Nie wiem... - Odpowiedziałam szczerze. - Mam wrażenie, że wszystko się sypie, że mój plan jest... nic niewart. Jordan coś podejrzewa, jestem tego pewna. A jeśli to się skończy źle? Jeśli nie uda mi się?
Spojrzałam na niego, a w moich oczach musiał dostrzec całą burzę emocji. Strach, niepewność, zwątpienie - wszystko to wychodziło na powierzchnię.
James zrobił krok bliżej, patrząc mi prosto w oczy. Jego twarz była poważna, ale w jego spojrzeniu było coś, co mnie zaskoczyło - niezachwiana pewność. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, chwycił mnie za ramiona i delikatnie, ale zdecydowanie, zaciągnął mnie w bardziej ustronne miejsce, z dala od oczu ciekawskich gości. Zatrzymaliśmy się w cieniu wielkiego drzewa, gdzie nikt nie mógł nas zobaczyć.
- Hope... - Powiedział miękko, a jego głos był jak ciepły szept, który owijał mnie całkowicie. - Nic się nie posypie. Zaufaj mi. Wszystko pójdzie zgodnie z planem. Nie jesteś sama w tym wszystkim.
Zanim zdążyłam zareagować, James pochylił się i pocałował mnie. Nagle, namiętnie, jakby chciał przelać na mnie całe swoje uczucia, całą swoją wiarę, że damy radę. Przez moment byłam zaskoczona, ale po chwili odpowiedziałam na jego pocałunek, jakbym w końcu znalazła coś, czego tak bardzo mi brakowało. Wszystkie moje wątpliwości i lęki na moment rozpłynęły się, a w ich miejsce weszło coś innego. Poczucie bezpieczeństwa, ciepła i nadziei, że może, po prostu może, to wszystko się uda.
Kiedy odsunęliśmy się od siebie, nasze oddechy były przyspieszone, a ja poczułam, że wraca mi odwaga. James patrzył na mnie z tą samą intensywnością, jakby chciał, bym zapamiętała każde słowo, które teraz wypowie.
- Wszystko będzie dobrze. - Powiedział z przekonaniem. - Jestem tu. Z tobą. I nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
Jego słowa trafiły do mnie głębiej niż cokolwiek innego tej nocy. Poczułam, że to, co muszę teraz zrobić, to udawać, że wszystko jest w porządku. Zagrać swoją rolę tak dobrze, że Jordan uwierzy, że mnie kontroluje. Wtedy będę miała przewagę.
- Masz rację. - Powiedziałam, uśmiechając się do niego delikatnie. - Muszę to zrobić. Dla nas.
James uśmiechnął się, po czym delikatnie dotknął mojego policzka.
- Dla nas. - Powtórzył.
Wyprostowałam się, wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w stronę sali balowej. Kiedy wróciliśmy do środka, czułam się silniejsza, jakbym zyskała nową energię. Oczywiście, lęk wciąż gdzieś tam tkwił, ale teraz wiedziałam, że mogę go pokonać.
Jordan zauważył nas od razu, a na jego twarzy pojawił się fałszywy uśmiech, gdy podszedł bliżej.
- O proszę, wrócili. - Powiedział z lekkim sarkazmem, a w jego głosie pobrzmiewała niepewność. - A już myślałem, że uciekliście.
Uśmiechnęłam się szeroko, jakbym nie słyszała jego złośliwego tonu.
- Potrzebowałam tylko odrobiny świeżego powietrza. - Odpowiedziałam radośnie, udając, że wieczór zaczyna mi się podobać. - Teraz czuję się dużo lepiej.
Jordan zmrużył oczy, jakby próbował odczytać, co naprawdę dzieje się w mojej głowie, ale tym razem nie dałam mu tej satysfakcji. Wzięłam kieliszek szampana z tacy przechodzącego kelnera i wzniosłam toast.
- Za wspaniały wieczór. - Powiedziałam głośno, uśmiechając się szeroko.
Ludzie wokół zaczęli się uśmiechać, Jordan wydawał się lekko zaskoczony moją zmianą nastroju, ale szybko zaczął grać w moją grę.
Przekonany, że znów mnie kontroluje, pokiwał głową, jego złość zdawała się ustępować. Nie podejrzewał, że to, co widzi, jest starannie wyreżyserowaną maskaradą. A ja, wiedząc, że James jest tuż obok, byłam gotowa grać swoją rolę do końca.
CZYTASZ
Dear Love || Bucky Barnes
FanfictionKontynuacja "Dear Diary", więc jeśli nie czytałeś/aś pierwszej części zapraszam na mój profil.