Part 3

814 60 7
                                    

Wędrowałam bez celu po całym domu, zapalając światła w każdym pokoju. Dziwne uczucie, że jestem obserwowana towarzyszyło mi od dłuższej chwili. Próbowałam zająć głowę czymś innym co nie było tak łatwe jak myślałam. Chyba po prostu wpadałam w lekką paranoję. Zbyt długo miałam zawsze kogoś przy swoim boku, mówiąc kogoś mam na myśli Steva. Przyzwyczaiłam się do obecności drugiej osoby przez co straciłam w dużym stopniu poczucie bezpieczeństwa, które kiedyś potrafiłam sama sobie zapewnić.

W lewej ręce trzymałam list, który dwie godziny temu znalazłam w sypialni. Papier lekko zmoczyłam, o dziwo nie od łez, a od pocących się dłoni. Już z pamięci recytowałam każde zdanie. Największą zagwozdką były dla mnie ostatnie słowa. Co miał na myśli pisząc abym podążała za zapachem kartki. Z początku doszukiwałam się za tymi słowami jakiegoś kodu, szyfru, czegokolwiek co mogło nawiązywać do naszej przeszłości. Może powinnam pamiętać coś związanego z tą grą słów. Wytężałam moje szare komórki bez skutku.

Wyczerpana tak intensywnym myśleniem przysiadłam na kanapie. Odłożyłam list na stolik stojący tuż przede mną. Wbiłam swój wzrok w litery napisane tak mocno, że byłam pod wrażeniem żywotności kartki.

-No tak.. - Uśmiechnęłam się sama do siebie.

Powąchałam moje ręce.

-Lawenda. - Szepnęłam.

Od ciągłego trzymania tego kawałka pergaminu moje ręce przesiąkły intensywną wonią kwiatów. Otworzyłam drzwi wejściowe i wyszłam przed dom. Było ciemno, niewiele widziałam, ale dostrzegłam to co musiałam.

Lawendowy szlak ciągnął się kilka kilometrów w głąb lasu. Nigdy nie sprawdziłam gdzie prowadzi. Wtedy jednak wiedziałam, że zaprowadzi mnie do domu...


***


Minęły dwa dni a JEGO nadal nie było. Każda minuta była dla mnie godziną. Nieustannie wpatrywałam się w drzwi z nadzieją, że zaraz się otworzą, a ON stanie w ich progu. Liczyłam, że gdy zobaczę tą, tak znajomą twarz, wszystko wróci do normy. Koszmary znikną, a ja znów będę szczęśliwa. Niczego bardziej nie chciałam niż tych stalowo-niebieskich tęczówek spoglądających na mnie i wprawiających mnie w dziwne zakłopotanie.

Czy pragnęłam zbyt wiele? Bardzo możliwe. W końcu minęło dużo czasu. Pewnie się zmienił. Prawdopodobieństwo, że mężczyzna, którego zobaczę to nie ta sama osoba, która skradła moje serce, było bardzo wysokie. Wtedy też dopadły mnie wątpliwości. Nie byłam pewna czy postępuje słusznie. Może nie powinnam była tam przyjeżdżać, wracać do przeszłości. Wiedziałam jak bardzo mnie to zaboli a i tak brnęłam w to dalej, łudząc się, że będę szczęśliwa.

W końcu zmusiłam się do wstania z podłogi. Wchodząc do kuchni poczułam okropne burczenie w brzuchu. Nawet nie pamiętałam kiedy zjadłam mój ostatni posiłek. Zapewne było to dwa dni temu.

Zabrałam puste już butelki po winie walające się po całej kuchni i wrzuciłam do kosza. Nie chciałam przecież, aby myślała, że jestem bardziej zdesperowana niż wyglądam. Otwierając każdą kolejną szafkę, traciłam nadzieję na znalezienie czegoś co nadawałoby się do spożycia. Przetarłam dłonią zmęczone oczy, oparłam się o blat wyspy kuchennej a rękami objęła swoje ramiona.

To całe czekanie zabijało mnie od środka. Już dawno wyszłabym i udała się tam gdzie napisał w liście ale wiedziałam, że muszę odczekać te trzy dni.

Nie wiedziałam nawet czego od niego w pierwszej kolejności oczekiwać. Wyjaśnień, żądać przeprosin lub po prostu puścić wszystko w niepamięć i zatopić się w jego silnych ramionach.

Chyba faktycznie odchodziłam od zmysłów gdy zaczęłam rozważać jak ja powinnam go przeprosić. Nie potrafiłam nawet wyjaśnić, dlaczego coś takiego przyszło mi do głowy. Nie byłam mu nic dłużna. To ON zaprzepaścił wszystko swoim odejściem. Zostawił mnie samą a nadal nie potrafiłam powiedzieć, że GO nienawidzę. Powinnam być na niego wściekła a nie umiem. Ta relacja była toksyczna i wyniszczająca, ale nie potrafiłam się od niego uwolnić i żyć normalnie z myślą, że on gdzieś tam jest. Przez chwilę pomyślałam, że byłoby lepiej, gdybyśmy się nigdy nie poznali, lecz szybko odtrąciłam te myśli.

Zdecydowanie miałam problem z samą sobą i nie mogłam się rozeznać w uczuciach, nie tyle do NIEGO, ile nawet do samej siebie. Już dawno zagubiłam się w moim umyśle nie potrafiąc znaleźć drogi wyjścia. Wiedziałam, że ON nie jest złym człowiekiem z taką różnicą, że jeszcze kiedyś mogłam przysiąc, że mnie nie skrzywdzi. Teraz już nie byłam tego taka pewna. Prawda była taka, że mimo wszystko w głębi duszy zawsze będzie mi na NIM zależało.

Gdy trwałam nieruchomo w kuchni tocząc bój z własnym umysłem do moich uszu doszedł nieprzyjemny zgrzyt starych desek werandy. Zmarszczyłam brwi. Spojrzałam na zegar ścienny, który głośnym tykaniem dawał o sobie znać. Nie miałam pojęcia kogo mogło przywiać tutaj o tej godzinie. Po chwili otworzyłam szerzej oczy a oddech przyśpieszył.

-James. - JEGO imię wypłynęło z moich ust tak swobodnie.

Pędem rzuciłam się do salonu, stając w odległości zaledwie kilku metrów, słuchałam jak ktoś walczy z zamkiem, faktycznie lubił się zacinać. W tym czasie błagałam jakieś nadprzyrodzone siły, aby to był ON. Niczego bardziej nie pragnęłam. Serce biło jak szalone gotowe wyrwać się z mojej klatki piersiowej.

Po chwili wszelkie szmery ustały. Nie słyszałam nawet bicia własnego serca. Może się wahał wejść? Bał się, że mnie tu nie ma? Na pewno widział światła więc może to był powód jego obaw. Bał się mnie zobaczyć..

Drzwi się otwarły a ja poczułam jak ręce zaczynają mi się trząść. James wyglądał jak tego wieczoru kiedy mnie opuścił. Może nie miał garnituru, ale jego ubiór nie miał wtedy większego znaczenia. Jego włosy nadal przydługawe, zagarnięte były do tyłu. Kilkudniowy zarost dodawał mu nieocenionego uroku.

Stał wpatrzony we mnie jakby nie widział mnie dziesięć lat. Był spokojniejszy niż przypuszczałam lecz nie mogłam nic wyczytać z jego twarzy. Poznałam go, to był ten James, a jednak wydawał się tak obcy. Nie do końca wiedziałam, czy cieszy się na mój widok, czy raczej liczył, że zastanie pusty dom. Nie odezwaliśmy się słowem do siebie. Próbowałam się nacieszyć tamtą chwilą obawiając się, że zaraz zniknie.

Gdy ruszył w moją stronę, każdy krok robił powoli zapewne, aby mnie nie wystraszyć. Wysiliłam się na słaby uśmiech zastanawiając się co tak naprawdę powinno się zaraz wydarzyć. Gdy moje oczy zaczęły się robić szkliste zwolnił korku, a gdy ja spanikowana zrobiłam krok w tył i odwróciłam wzrok całkowicie się zatrzymał.

Czułam, że nadal na mnie patrzył. Usiadł na fotelu i pochylił się do przodu. Złożył ręce na kolanach i czekał w milczeniu. Zajęłam miejsce na kanapie, tuż naprzeciw fotela. Dzieliło nas niespełna 6 metrów i stolik kawowy, a i tak czułam ciepło bijące od niego.

Wtedy cisza była wręcz irytująca. Liczyłam na jakiekolwiek nawet głupie "przepraszam" z jego strony. Nie załatwiłoby to problemu, ale przynajmniej by cokolwiek powiedział.

-Nic nie powiesz? - Odezwałam się w końcu.

-Nie wiem, od czego zacząć. - Odpowiedział.

-Naprawdę? - Prychnęłam. - Zostawiłeś mnie. Odszedłeś jak pieprzony tchórz. - Patrzyłam na niego pełna pogardy.

Po moich słowach wiedziałam już jaki tor mimowolnie obrałam. James też już wiedział i chyba dlatego już nie patrzył mi w oczy.

-Sprawiłeś, że straciłam we wszystko wiarę. - Spojrzałam w przestrzeń.

-Masz na myśli nas. - Rzucił beznamiętnie.

-Mam na myśli samą siebie. - Odpowiedziałam ledwie słyszalnym szeptem. - Ale tak, masz racje, także nas oboje.

-Wiem, że jesteś zła, rozczarowana mną, ale zrobiłem to dla twojego dobra. - Oświadczył.

-Dla mojego dobra. Dobre mi sobie. - Zaśmiałam się zażenowana jego słowami. - Wiesz przez co przeszłam? Nie masz nawet pojęcia jak było mi ciężko. - Wygroziłam mu palcem.

-Wiem doskonale. - Zagryzł mocniej szczękę. - To samo przeżywałem gdy myślałem, że nie żyjesz..

-O. Mój. Boże. - Wyrzuciłam teatralnie ręce w górę a brunet spojrzał na mnie z niezrozumieniem w oczach. - Więc o to chodziło? Chciałeś, żebym doświadczyła na własnej skórze co przeżywałeś? To miała być nauczka? Taki był twój cel? - Próbowałam nadal zachować spokój w głosie.

-Nie. - Oświadczył stanowczo prostując się na fotelu. - To nie tak. Naprawdę nie miałem wyjścia. - Tłumaczył.

Westchnęłam ciężko świadoma, że stracę cierpliwość w najbliższych chwilach.

-Steve powiedział mi o tym, dlaczego wyjechałeś.

On zamarł na chwilę. Przełknął głośno ślinę i w podenerwowaniu usiadł wygodniej.

-Raczej nie powiedział ci całej prawdy. - Przeczesał włosy ręką. - Posłuchaj. - Nachylił się w moją stronę. - Gdy Tony się dowiedział byłaś nieprzytomna. Kazał mi wyjechać od razu i nie zbliżać się do ciebie na krok. Powiedział, że jedyne co przynoszę to nieszczęście i śmierć . - Znacznie posmutniał. - Tylko dzięki Rogersowi miałam trochę więcej czasu, który poświęcałem tylko tobie. Udało mu się ubłagać Starka, że to nie będzie dla ciebie dobre jak zniknę z dnia na dzień.

-Czemu mi nie powiedziałeś? Odeszlibyśmy razem nic by się nie zmieniło. - Mój oddech był szybszy niż zwykle.

-Sam zrozumiałem, że cię tylko krzywdzę. Ostatnim razem prawie zginęłaś. Myślałem, że postępuje słusznie. - Przewróciłam oczami na jego słowa. - Hope on zabronił mi zabrać cię ze sobą.

-Od kiedy ty się go słuchasz co?

-Odkąd to twój...

-Wiesz co.. - Przerwałam mu. - nigdy nie rozumiałam kim dla siebie byliśmy. Czasem byliśmy dla siebie po prostu przyjaciółmi, czasami byliśmy kimś więcej, a czasem byliśmy dla siebie po prostu obcy. Jednego dnia poświęcałeś mi tyle uwagi, że drugiego odszedłeś. Po prostu kurwa odszedłeś. - Przygryzłam wargę.

-Ale jednak tu jesteś. - Popatrzył na mnie a w jego oczach widziałam nadzieję.

W tamtym momencie moje serce zabiło trochę szybciej. Miał rację. Jednak tu jestem. Siedzę jak skończona idiotka przed mężczyzną, który zrujnował moje życie z nadzieją, że je naprawi. Nie wiem, dlaczego wmawiam sobie, że tak będzie. Może faktycznie nie powinnam była się tam zjawiać a żyć dalej, wybrać Rogersa i żyć długo i szczęśliwie, bez obaw, że odejdzie.

-Nie wiem, dlaczego tu przyszłam. To chyba już dawno straciło sens. Prawda jest taka, że uciekłeś jak tchórz. - Czułam, że już wypaliłam się w środku. - Mogłam zostawić przeszłość za sobą.

Wstałam z kanapy czując zbyt duży natłok wszystkiego w głowie. Widziałam jak zaciska swoje ręce, a żyły na rękach zaczynają wychodzić.

-Nie zdjęłaś go. - Wskazał palcem na szyję.

Wtedy zauważyłam, że mój naszyjnik nie skrywał się już za materiałem ubrania. Brunet wstał i próbował się do mnie zbliżyć jednak widząc mój grymas na twarzy zatrzymał się w odległości, którą uznałam za odpowiednią.

-Nadal cię kocham Hope. - Jego oczy zrobiły się szkliste.

-Przestań. - Zacisnęłam oczy.

-Boisz się, że nadal coś do mnie czujesz?

Milczałam. W tamtym momencie nie byłam już pewna swoich uczuć co do niego.

-I co teraz oczekujesz, że powiem to samo? - Uniosłam brwi.

Spuścił głowę w dół i nic nie odpowiedział. W głębi duszy na pewno znał odpowiedź na to pytanie. Jednak jemu, jak i mi nie przeszłoby to przez gardło. Nadal mi na nim zależało, ale byłam równie mocno skrzywdzona, jak zakochana. Myślę, że to, również wiedział.

Nie zatrzymywał mnie dłużej. Widząc, że nie zapowiada się na jakiekolwiek wyznania z jego strony poszłam do kuchni. Tam nalałam do szklanki zimnej wody z kranu, która miała przywrócić mi trzeźwy umysł. Nachyliłam się nad zlewem, aby sięgnąć do okna. Liczyłam, że ostry zapach drzew jodły rosnących dookoła również pomoże. Zdziwiłam się, gdy usłyszałam warkot silnika na podjeździe.

-Jest jeszcze coś. - James stał z założonymi rękami.






*Wybaczcie za taką długą przerwę ale przez pracę nie miałam czasu nic napisać. Postaram się wam to zrekompensować w tym tygodniu.

Ciekawe co ten James nawywijał, bo nie wydaje mi się, że odszedł tylko przez Tonego??*







Dear Love || Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz