Time skip
Pochowali ciało pod brzozą. Nie była jednak biała jak to na brzozy przystało, jednak srebrna niczym naszyjnik podarowany przez ukochanego dla jego najdroższej w geście miłości.
Grób oznaczyli małym krzyżem, aby jedynie mogli odnaleźć to miejsce gdy znów będą chcieli porozmawiać z wiatrem i może z duchem, który już lawiruje wśród natury. Nie chcieli, aby rzucał się w oczy, bo i na to nie zasługiwała osoba tam leżąca. Nie dlatego, że była istotą, której pamięć i szacunek się nie należał, wręcz odwrotnie, zasługiwała w końcu na spokój.
Serca im krwawiły, że dopiero po śmierci go zazna, lecz pocieszali się, może na próżno, że jest w lepszym miejscu. To dawało im nadzieje, że ta piękna dusza poświęciła się w imię czegoś wielkiego, przez to jednak nie stoi pomiędzy nimi wywołując uśmiech swoją obecnością na ustach tak wielu.
Każdy płakał, bez wyjątków, niektórzy w duchu inni nie hamując się dawali upust emocją. Przeklinali w myślach, że mogli zrobić coś więcej, lepiej, inaczej. Prawda była jednak okrutna. Nic już zmienić nie mogli.
Jedna osoba spośród nich już odeszła. Zbyt młodo, zbyt wcześnie, zbyt boleśnie.
Wśród zebranych był właściciel serca najbardziej pokrzywdzonego i rozdartego na drobne kawałki. Stał on tępo wgapiony w tabliczkę ze skrupulatnie wyrytymi inicjałami bratniej duszy.
Za życia wiele ich łączyło, a tym samym tak wiele dzieliło. Teraz jednak ta odległość stała się jeszcze większa. Kiedyś kilka tysięcy kilometrów, teraz to był balans między niebem a ziemią. Nie było pewne czy właśnie tam jej dusza trafiła, ale taką miał nadzieje.
Oboje się zgubili, oboje się obwiniali za niepowodzenia i porażki, jednak zbyt dumni, aby przyznać się do błędu, zataczali błędne koła. Budowali i palili mosty. Oczekiwali zbyt wiele, mając tak mało. Jednak on wtedy zrozumiał i miał świadomość, że zbyt późno, że miał wszystko, co było potrzebne do szczęścia, gdy ona żyła.
Może gdyby dostali jeszcze minutę, coś by się zmieniło, a ciąg zdarzeń byłby inny. Serce, które biło już wolniej w człowieku, którego sens życia leżał dwa metry pod ziemią, rozpadało się z każdą sekundą jeszcze bardziej. Był świadomy, że już się nie zobaczą i chyba to bolało go ponad wszystko.
Nie powie jej jak pięknie pachnie, że ta bluzka leży na niej nadzwyczajnie dobrze a w kąciku ma małą plamkę sosu, którą zapewne starłby kciukiem i całując to miejsce wywołał rumieniec na jej policzkach. Nie pokłócą się więcej o to, jaką herbatę wypiją i co będą oglądać, późnym popołudniem.
Ta atrapa człowieka upadła na kolana wybuchając płaczem. Tyle pozostało, jedynie płakać.
***
W okrutny sposób zostałam zaciągnięta do czegoś na wzór pokoju. W kącie leżała kupka ubrań. Coś jasnoniebieskiego przemieszanego z brudnobiałym mieniło się w świetle lampy sufitowej. Podeszłam bliżej, aby dokładnie ocenić, co to może być. Musiałam przez dłuższą chwilę mocno wytężyć swój umysł, aby przywiał on myśl, że jest to najzwyczajniej w świecie męska koszula.
Wykrzywiłam usta w lekki grymas zastanawiając się co męska koszula robi w takim miejscu. Po chwili namysłu dziwiło mnie to coraz mniej. Jej stan nie zachwycał, zapachem również odpychała a miejsce, w którym leżała było całkowicie dla niej odpowiednie. Ciekawiło mnie również to, kto jest jej właścicielem. Jednak pogodziłam się z myślą, że albo nie będzie mi dane się dowiedzieć, albo po prostu ta informacja nie będzie dla mnie satysfakcjonująca.
Podeszłam do okna. Miałam stamtąd idealny widok na pokoje w wieżowcu obok. Dostałam wtedy niepowtarzalną okazję zajrzeć do czyjegoś życia i bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia podglądać życie obcych mi ludzi. W tym widoku było coś pocieszającego.
Dojrzałam parę namiętnie kłócącą się o coś. Kobieta wymachiwała agresywnie rękami, podczas gdy mężczyzna próbował ją uspokoić. Nie udzieliła mi się ich energia więc szybko przeniosłam wzrok na kogoś innego. Dostrzegłam ojca trzymającego może dwuletnie dziecko. Śmiali się szczerze zataczając kółka po pokoju i podskakując prawdopodobnie w rytmie muzyki. Gdzie indziej widziałam parę łapczywie się całującą, jakby nie mogli się nacieszyć sobą a każdy pocałunek wyglądał na ich pierwszy. Kochali się, na pewno tak było. Uśmiechnęłam się sama do siebie, gdy wraz z tym widokiem przywiało mi na pamięć setki wspomnień. Potrząsnęłam głową, aby jak najszybciej się ich wyzbyć. ON już nie wróci, nie jest taki sam.
Piękne słońce i jego ciepłe promienie padające na twarz, bezchmurne niebo, ciepły wiatr niosący zapach wina i dobrej zabawy. Te dni zbliżały się nieubłaganie. Takie życie, którym teraz żyje, jest trudniejsze latem. Dookoła pełno światła i tak mało cienia, w którym można zniknąć, zaszyć się w ciemności i żyć jakby mnie nie było.
Drzwi zaskrzypiały a ja jak poparzona odwróciłam się w ich kierunku. James wszedł szybko do pokoju. Był jakby dziwnie zestresowany, to udało mi się wyczytać z jego twarzy tuż przed tym gdy zdążył zniknąć w czeluściach pokoju.
-Nie mamy zbyt wiele czasu. - Wyszeptał.
Wtedy poznałam jego głos. Nienachalny ton, który miażdżył moje serce. Zadziwiona jego słowami zamilkałam nie potrafiąc wydobyć z siebie ani dźwięku. Zastanawiałam się, czy to kolejne pułapka a on za chwile wbije mi nóż w serce i zostawi abym się wykrwawiła czy też okaże mi łaskę. Zacisnęłam usta w jeszcze węższą linie na co on zmarszczył brwi.
-Wytłumaczę ci to najszybciej jak potrafię. - Nabrał głęboki wdech. - Przekupiłem jednego ze strażników stojących przed twoimi drzwiami, ale będę się streszczał. Nie wszyscy chcą tu twojej krzywdy Hope.
-A ty myślisz, że uwierzę w cokolwiek co teraz powiesz? - Wysyczałam.
-Nie jesteś głupia. Uwierzysz mi albo nie. - Wyglądał jakby właśnie skarcił się za swoje słowa. - Ale mam cichą nadzieję, że mi uwierzysz. - Powiedział odrobinę spokojniej.
-Skoro musisz to mów. - Machnęłam ręką.
Mimo że zrobiłam taki gest nie było mi to obojętne. Bałam się co zaraz może wypłynąć z jego ust. Bałam się tego, jak cholera.
-Wiem, że znów wpakowałem cię w niezły bałagan za co przepraszam. Jordan ma dziennik jednak nie ma zdolności do mówienia po rosyjsku, więc kiedy on myśli, że zamieniam się w Zimowego Żołnierza, tak naprawdę udaje. Nie zawsze jest kolorowo. - Wskazał ręką na swoją twarz. - Dlatego czasami dostaje, ale to nic. Najważniejsza jesteś tu ty. W końcu się zorientuje, że na mnie to nie działa wtedy zwróci się do ciebie. - Zacisnął mocniej szczękę. - Już coś podejrzewa.
-Nie zrobiłabym tego idioto. - Spojrzałam na niego niepewnie.
-Wiem, nie o to mi chodzi. Trzeba zniszczyć dziennik rozumiesz? - Położył dłoń na moim ramieniu.
-Nie James, nic nie rozumiem. Nie rozumiem co tu się tak naprawdę dzieje. - Złożyłam ręce na klatce piersiowej.
Westchnął ciężko. Zerknął na rękę gdzie miał zegarek i chyba nawet przeklął pod nosem.
-Posłuchaj. - Spojrzał mi prosto w oczy. - Jordan znalazł mnie miesiąc po moim odejściu. Zagroził mi dziennikiem i że moim pierwszym zleceniem będzie zabicie ciebie.
Cofnęłam się odrobinę. Dotarło do mnie, że nic by go nie zatrzymało. Stałam przed mordercą zdolnym do najgorszego a jednak się nie bałam.
-Wolałbym, żeby mnie zabił. - Zrobił krok w moją stronę. - Nie zrobiłbym ci krzywdy, chyba że byś mnie o to poprosiła.
-James.. - Skarciłam go.
-Przepraszam, ale nie widziałam cię tak długo. - Odgarnął kosmyk włosów za moje ucho.
Strąciłam szybko jego rękę. Spuściłam głowę wbijając wzrok w podłogę. Zbyt dużo czasu spędziłam na zapominaniu o nim, aby teraz tak szybko go znów zaakceptować.
-Pracujesz dla niego? - Zmieniłam szybko temat.
-Z początku zgodziłem się dla niego pracować, bo cholernie mi na tobie zależało, zależy i będzie zależeć, rozumiesz? Zawsze byłem blisko i nawet nie zdajesz sobie sprawy ile razy stałem pod twoimi drzwiami, ile razy widziałem cię w parku ze Steve'em. Gdy widziałem, że on potrafi wywołać u ciebie uśmiech wiedziałem, że sobie poradzisz.
Po jego słowach moja ręka mnie wręcz świerzbiła. Tupiąc nerwowo nogą powstrzymywałam się aby nie zmasakrować jego policzka jeszcze bardziej. Nie miał czelności nawet tak mówić. Nie był świadom tego co kryło się pod tym uśmiechem. Nie widział drugiego dna, drugiej strony medalu.
-Skończony dupek z ciebie.
Może odrobinę zasmucił mnie fakt, że podjął decyzję tak łatwo. Odpuścił, poddał się w momencie kiedy mógł tak wiele zmienić.
-Zasłużyłem na ten tytuł, masz rację. - Oświadczył trochę głośniej.
-Kiedy Tony się dowiedział? Jordan miał jego na myśli, on wysłał mu nagranie? - Zapytałam ostrym tonem.
-Gdy byłaś nieprzytomna. - Spoważniał.
Byłam prawie pewna, że gdyby mi o wszystkim powiedział, o tej sytuacji z Tonym, jeszcze byłby czas, aby załagodzić całą sytuację szczerą rozmową. Stark często działał pod wpływem drobnych impulsów.
Może o mojej złości przesądziła jego swoboda wypowiadanych zdań, to jak łatwo przychodziło mówić mu o odejściu. Dawało mi to do myślenia. Nie zrobił tego umyślnie, ale przyznał się, że tak niewiele dla niego znaczyłam.
-Mógłbym dawno odejść od Jordana ale znalazł jakieś pliki zaszyfrowane, dlatego potrzebuję cię. Nie możesz mu pomóc.
Westchnęłam ciężko. Ominęłam go i podeszłam do okna.
-No co? - Popatrzył na mnie zdezorientowany.
-Uważasz mnie za bezradne dziecko? - Zapytałam z lekkim wyrzutem w głosie.
Nie odpowiedział a jedynie patrzył zdezorientowany.
-Zadajesz takie pytania, że mam wrażenie, że nie traktujesz mnie chyba poważnie.
-Nie chciałem, żebyś tak to odebrała. - Zmieszał się.
-Po prostu go zabijmy. Czemu tka długo z tym zwlekasz? Mogłeś to zrobić od razu. - Spojrzałam na niego.
- Zrobiłbym to ale Jordan wie więcej niż nam się wydaje.
-Co masz na myśli? - Zainteresowałam się tym co powiedział.
Przygryzł wargę. Chyba się zastanawiał czy może mi to powiedzieć i jak to zrobić.
-Twoja matka żyje.
Jego słowa wylały się na mnie jak wrząca woda. Nie odparłam nic. Nie byłam wstanie. Kątem oka widziałam, że James zbliżał się do mnie.
-Stój gdzie stoisz. - Warknęłam a ten w ułamku sekundy zatrzymał się.
-Musimy działać razem. - Mówił jakby coś właśnie przyszło mu na myśl.
-Razem? - Prychnęłam.
-Wiem zjebałem znów. - Chwycił się mocno za włosy. - Mówią, że jak coś kochasz to musisz puścić to wolno. Kiedy do ciebie wróci, jest twoje. Jeśli nie, nigdy twoje nie było.
Ścisnęło mnie w gardle na jego słowa. Poczułam jak łzy cisną mi się do oczu.
-Naprawdę wierzyłam, że mnie kochasz i nigdy nie zostawisz. - Wzrokiem błądziłam gdzieś za oknem.
-Kurwa mać, bo kocham! Zawsze kochałem. - Głos miał chwiejny. - Będę o ciebie walczył rozumiesz? Nie opuszczę cię już na krok. Oddam za ciebie, życie, jeśli będzie trzeba. Nawet jeśli już nie czujesz tego samego, będę tu dla ciebie, już na zawsze, do końca.
-Wyjdź. Proszę. - Odparłam.
Nie zrobił tego od razu. Przyglądał mi się jeszcze dłuższą chwilę po czym bezszelestnie wyszedł zostawiając po sobie głuszą ciszę.
*Nie podoba mi się ten rozdział. Postaram się aby kolejne były bardziej zgrabnie napisane*
CZYTASZ
Dear Love || Bucky Barnes
FanfictionKontynuacja "Dear Diary", więc jeśli nie czytałeś/aś pierwszej części zapraszam na mój profil.