Minęły dwa długie dni, a i tak nikt nie przypomniał sobie o tym, że istnieje. Część mnie już nawet zapomniała co tu tak naprawdę robię z kolei druga, miała szczerą nadzieję, że to tylko kolejny głupi sen.
Przez ten czas dużo sobie przemyślałam, bo od patrzenia w ściany lepsze było już tylko zmierzenie się z własnymi demonami. Nie było to nawet w małym procencie tak łatwe, jak myślałam. Nie zeszło mi zbyt długo na uświadomienie sobie, że nie byłam gotowa na nic co ostatnio się, wydarzyło. Zobaczenie JEGO, wieść, że moja matka żyje, na dodatek mężczyzna, którego uważałam za przyjaciela, okłamywał mnie przez większość mojego życia. Te wydarzenia wylały się na mnie jak wrzątek, parząc mnie niemiłosiernie.
Zawsze wiedziałam, że mam ten przeogromny dar do pakowania się w kłopoty, ale teraz wiem, że to nie dar a po prostu ja jestem tym kłopotem. Samoświadomość jest kluczem do akceptacji tego, kim jesteś, ale jak żyć z myślą, że nie zaznasz w życiu upragnionego spokoju. Najbardziej w świecie chciałam normalnego życia, mimo że karciłam się za takiego typu myśli, wierząc w to, że jestem stworzona do czegoś większego a normalność, jest dla ludzi nudnych. Lecz głęboko w środku chciałam być nudna i wieść zwykłe szare życie. Po prostu chciałam spokoju.
Głupio wierzyłam, że ON mi go da, potem Steve, a teraz, o mój boże, nawet nie wierzę, że to mówię, ale znów tli się we mnie ta głupia nadzieja, że James tym razem da mi to czego, pragnę. Nadzieja jednak jest matką głupich, najgorsze w tym powiedzeniu jest to, że tytuł głupca roku nawet do mnie pasuje i chyba sama się nim mianuje właśnie teraz.
W końcu naiwnie wierzyłam we wszystko, co było mi mówione, a tu proszę, moja mama jednak żyje. Na samą myśl chce mi się śmiać. Nawet mnie to koniec końców nie zdziwiło ani, co grosza, nie ucieszyło, a chyba właśnie powinno? Powinnam się cieszyć, ale tak nie jest. Nie do końca nawet wiem, czy chce próbować ją znaleźć. W końcu jak wyglądałaby nasza pierwsza rozmowa? "Cześć mamo, kopę lat, co u ciebie?" Przecież to jest śmiechu warte..
Bardziej cieszy mnie fakt, że ON żyje, że jeszcze nie straciłam Jamesa. Mężczyznę, którego kocham całkowicie. Za którego jestem gotowa oddać życie, dla którego jestem gotowa żyć. Próbować odbudować to, co runęło z pełną świadomością, że będzie naprawdę ciężko, będziemy musieli codziennie pracować nad tym i popełniać kolejne błędy, które będą dla nas kolejną nauczką. Mimo świadomości ryzyka jestem, w stanie spróbować, bo pragnę go całego. Jego na zawsze. ON i ja, każdego dnia.
***
- Nie chce jej szukać. - Szeptałam, lekko nachylając się do Jamesa.
Uniósł brwi i z oczami pełnymi niedowierzania patrzył na mnie. Ewidentnie zastanawiał się, czy przypadkiem się nie przesłyszał.
- Zabijmy go i zakończmy to wszystko. Nie chce wracać do przeszłości, to jest zbyt bolesne. - Kontynuowałam.
-Ale.. - Zaczął.
- Nie ma żadnego, ale, to moja decyzja i chce, abyś, nie próbował mnie przekonywać. - Spuściłam wzrok.
On jedynie pokiwał głową w geście zrozumienia, chociaż, wiedziałam, że zupełnie mnie nie rozumie. W końcu sama byłam zaskoczona tym co, powiedziałam i mimo, że brakowało pewności w tych słowach, to wiedziałam, że na ten moment to słuszna decyzja. Chce się pozbyć Jordana, taka jest prawda. To on stoi na drodze do mojego, a tak naprawdę naszego szczęścia.
Panele delikatnie zaskrzypiały a do pokoju, wszedł i on, wręczył mi duży pakunek, a jego uśmiech przyprawił mnie o mdłości.
- Dzisiaj jest ważny bal. - Zaczął. - Pójdziesz ze mną. - Spojrzał na mnie. Po chwili przenosząc wzrok na bruneta. - A ty będziesz nam towarzyszył jako osobisty ochroniarz. Chwalenie się takim żołnierzem to sama przyjemność a bal to najlepsza okazja do podbudowania wartości.
Prychnęłam pod nosem, co nie uszło jego uwadze. Skarcił mnie wzrokiem jednak nie, skomentował. Czułam jak swoim spojrzeniem, próbował przewiercić mnie na wylot. W momencie, kiedy chciałam na niego popatrzeć ten, odwrócił się na pięcie i kierował się do wyjścia.
- Dwie godziny. Tyle masz czasu. James cię przypilnuje, punktualność to chyba nie jest już twoja mocna strona.
Zignorowałam jego słowa i ruszyłam do pokoju, w którym spędziłam ostatnie kilkanaście godzin. Cieszyło mnie, że Jordan nic nie podejrzewa co do bruneta, skoro kazał mu mnie pilnować. James szedł tuż za mną, nie wydał z siebie ani jednego dźwięku do momentu aż nie weszliśmy do pokoju. Zamknął delikatnie drzwi i usiadł na łóżku.
- Nie wiem co on znów, kombinuje, ale czuje kłopoty. - Podrapał się po karku.
- Dziwne, że tak ochoczo chce pokazywać się publicznie. - Uniosłam jedną brew i spojrzałam na mężczyznę.
- A ty co masz taką minę. - Wydawał się zaskoczony, ale jestem przekonana, że już wtedy wiedział co mi chodzi po głowie.
- No pomyśl. To jest idealna okazja.
- Nie i jeszcze raz nie. -Wstał na równe nogi.
- Myślisz, że trafi mi się druga taka okazja, żeby być tak blisko niego. Będzie dużo ludzi i łatwa droga do ucieczki. - Próbowałam go przekonać.
- Tak, bardzo dużo obcych ludzi. A ty będziesz blisko niego, za blisko, żebym mógł ci pomóc, gdy twój genialny plan zacznie się sypać. - Frustracja rosła w nim z sekundy na sekundę. - A poza tym myślisz, że co wbijesz mu sztylet w serce? Tak o, i będzie po nim? - Wymachiwał agresywnie rękami.
- Nie proszę cię o zgodę, tylko, informuje, że mam zamiar zrobić to dzisiaj. - Uniosłam głos. - Czy ci się to podoba, czy nie, zrobię to dla naszego wspólnego dobra. A jeśli boisz się konsekwencji, to nie musisz robić nic. Poradzę sobie sama.- Oh tak! Pani samodzielna przecież zawsze ma wszystko pod kontrolą. - Prychnął. - Dobrze wiesz, że ci pomogę, ale zrobimy to po mojemu. - Podkreślił.
- Jeśli ma to wypalić to wole sama decydować o tym, jak, to zrobię.
Westchnął głośno. Wiedział, że mam racje. Usiadł na swoim poprzednim miejscu i przyglądał mi się uważnie, czekając, aż kontynuuje. Jednak ja nie miałam takiego zamiaru.
- Chyba nie sądzisz, że oznajmię ci.. - Ściszyłam głos. - jak go zabije?
Patrzył na mnie tymi pięknymi tęczówkami w nadziei, że to one mnie przekonają.
- Ty masz być moim cieniem, rozumiesz? O tyle i aż tyle cię proszę.
W pierwszej chwili myślałam, że się nie zgodzi. A cisza oznacza układanie epopei, w której bez wahania uwzględniłby moją sromotną porażkę w 50 różnych scenariuszach.
- No dobra.
Ku mojemu zdziwieniu wydawał się mieć pełne zaufanie do mnie, bo intonacja, jakiej użył była na tyle spokojna jakby, zrozumiał, że to jedyny sposób.
- Tego się nie spodziewałam. -Wyprostowałam się i szerzej otwarłam oczy. - Będę potrzebowała jedynie twojego scyzoryka.
Podał mi go bez wahania, po czym wstał i stanął przed oknem.
- Zbieraj się, zostało półtorej godziny. Musisz dzisiaj wyglądać zjawiskowo.Z pudełka wyjęłam długą czarną suknię oraz czarne szpilki. Co jak co ale braku gustu nie można mu zarzucić.
W pokoju panowała grobowa cisza. Brunet wydawał się kontemplować widok za oknem a ja patrząc na jego plecy przez bite 5 minut liczyłam że jeszcze mnie o coś zapyta. Chciałam żeby to zrobił, aby nasza rozmowa jeszcze trwała. Wiedząc, że nici z moich pragnień kierowałam się do pomieszczenia po mojej lewej stronie.
- Czemu nie chcesz jej znaleźć? - Jedną nogą byłam już w łazience, gdy usłyszałam jego pytanie.
W tamtym momencie rozważałam nawet zignorowanie jego słów, ale przecież sama w myślach błagałam o to by coś jeszcze powiedział. Odwracając się, spotkałam jego wzrok, który uważnie mi się przyglądał. Nie tak nachalnie ani osądzająco jak można by było pomyśleć, ale jedynie z zaciekawieniem. Widziałam, że szczerze go to ciekawiło i nie wystarczyły mu moje wcześniejsze słowa.
- Boje się stanąć twarzą w twarz z przeszłością.
Nie musiał nic mówić, widziałam, że zrozumiał moje słowa, może nawet za dobrze, ale zrozumiał.
*Witam pięknych ludzi, co tam u was?*
-
![](https://img.wattpad.com/cover/279749547-288-k821652.jpg)
CZYTASZ
Dear Love || Bucky Barnes
FanfictionKontynuacja "Dear Diary", więc jeśli nie czytałeś/aś pierwszej części zapraszam na mój profil.