Rozdział II

505 16 1
                                    

USA, Illinois

Mimo upływu pięciu dni od torturowania Felicii i spotkania anioła Castiel'a, Dean nie poczuł się lepiej. Przez dwa pierwsze dni, nie odstępował alkoholu na krok, przez następny dzień spał, a przez dwa kolejne siedział na krześle ze swoim laptopem i tępo patrzył się na butelkę szkockiej.

- Dean, nie możesz tak po prostu siedzieć i topić smutku w alkoholu. Wszyscy żyjemy, nikomu nic się nie stało. Stary, hey tu ziemia,słyszysz mnie? – zapytał Sam, machając ręką przed oczami Dean'a, jednak bez widocznych skutków. – Błagam, odpowiedz mi coś, wyglądasz jak trup.

- I tak się czuję. – odpowiedział z goryczą Dean – Ona mogła przeze mnie zginąć. Mówisz mi, że nikomu nic się nie stało. Felicia została ranna. A dlaczego? Dlatego, że bez protestowania zgodziłem się na to cholerne polowanie.

- Uspokój się, to nie twoja wina.

- Niestety, ale moja. Chciałem tylko znowu ją spotkać. Zobaczyć jak  się zmieniła, jak sobie radzi. .... Wiesz co Sam, ona za wcześnie została łowczynią, miała tylko 13 lat, a już była niezłą maszyną do zabijania, teraz ma 18 i o mało nie umarła, gdyby nie ingerencja  anioła, którego ledwie znamy.

- Łowcy nie mają wyboru, muszą się przystosować do takiego życia. Co do Castiel'a, to chyba musimy mu ufać. Najpierw uzdrowienie, później te fakt, że miał skrzydła. A jak wróciliśmy, zadzwoniłem do Bobby'iego, który po przejrzeniu miliona książek, powiedział mi, że anioły mogą istnieć to znaczy, jak się przekonaliśmy pięć dni temu istnieją.

Nagle zza progu wyłoniła się Felicia, a rozmowa między braćmi ucichła. Niestety nie na tyle szybko, by nie usłyszała kilku jej części.

- Hey, mam dla Was dobrą, a może złą, sama już nie umiem rozróżnić, wiadomość. Dowiedziałam się co może doprowadzić do złamania pierwszej pieczęci. W sumie, już pojawiły się przesłanki, ku temu, że mam rację...... Nie przeszkadzam Wam, wydawało mi się, że rozmawialiście? – zapytała dziewczyna.

- My tylko mówiliśmy o tym aniele, który Cię uzdrowił. – skłamał Sam – Kontynuuj.

- Więc, według Biblii trzeba złamać 7 pieczęci, które nie wiadomo czym są i jak się objawią. Kiedy zostanie złamana ostatnia Lucyfer wyjdzie na wolność. Wtedy definitywnie po nas. Pierwszą pieczęcią według starych podań, jest wskrzeszenie świadka śmierci.

- Co to może znaczyć? – zapytał Dean, po raz pierwszy od czasu gdy weszła do pokoju.

- Mam pewną teorię. Otóż, w Indianapolis, dochodzi do tzw. niewyjaśnionych zgonów. Dziwnym trafem, giną tylko Ci, którzy dawniej mieli coś wspólnego ze śmiercią innych osób. Według niektórych podań, duża ilość takich osób i odpowiedni rytuał, może doprowadzić do wskrzeszenia świadka śmierci.

- Więc na co czekamy, pojedźmy tam. – oznajmił Sam.

- Właśnie miałam to powiedzieć. Pójdę uzupełnić broń. – powiedziała Felicia z tym samym wyrazem oporu i waleczności na twarzy co zawsze.

- Nigdzie nie jedziesz. Nie będę kolejny raz Cię narażać. – stwierdził Dean stanowczym głosem.

Felicia była zaskoczona.

- Ahh tak, nie chcesz, żebym jechała, bo czujesz się winny, za to,  że byłam torturowana. Dla twojej wiadomości słyszałam całą waszą rozmowę. Nie musisz mnie chronić i przede wszystkim czuć się winny   za coś co nie jest twoją winą. A teraz z łaski swojej zamknij się, pakuj rzeczy. Nie możemy dopuścić do wskrzeszenia. Jakoś nie mam ochoty na apokalipsę.

Dean nie odezwał się ani słowem. Po prostu wstał, wziął swoje, zawsze spakowane rzeczy, chwycił kluczyki Impali i wyszedł.

- Nie wiń, go za to, że jest nadopiekuńczy. – stwierdził Sam i również wyszedł.

ŁowcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz