28. | Dobry wieczór, Czarny Kocie |

1.6K 189 63
                                    

Czujny wzrok Emilie wodził za sylwetką krzątającej się po kuchni Marinette, niczym wzrok aligatora, który za nic w świecie nie chciał spuścić z oczu swojej ofiary. Kobieta ściskała z całej siły biały kubek z parującą herbatą, reagując stanowczo zbyt gwałtownie na każdy drobny dźwięk, wydawany z siebie przez jej podwładną, nieważne, czy było to kichnięcie, czy syknięcie z bólu spowodowane drobnym oparzeniem wrzątkiem, kapiącym z łyżeczki, którą mieszała swoją kawę.

— Dzwonię po pogotowie! — krzyczała za każdym razem, kiedy tylko przeszło jej przez myśl, że dziewczyna mogła wyrządzić sobie jakąkolwiek krzywdę.

— Emilie, błagam — jęknęła Marinette, zasiadając przy okrągłym blacie kuchennego stołu, dokładnie naprzeciwko swojej szefowej. — Powtarzałam ci już sto razy, że nic mi nie jest. Na moim ciele nie ma najmniejszego zadrapania.

— Ja z kolei uważam, że pani Agreste ma rację i powinnaś bardziej na siebie uważać — wtrącił Tom, opierając swoje masywne ciało o blat roboczy. — Dopiero co wyszłaś ze szpitala i twoje miejsce jest teraz w łóżku, nie w kuchni.

— Mówiłam ci już kochaniutki, żebyś mówił mi po imieniu. Wkrótce będziemy rodziną, powinniśmy wsadzić sobie gdzieś te konwenanse — odparła, machając nonszalancko dłonią.

— Słucham?! — zawołali chóralnie Tom i Marinette, jednak blondynka nie wydawała się ani trochę zażenowana swoją wcześniejszą bezpośredniością.

— Ja wiem Tom, ja wiem — westchnęła i zamachnęła się z impetem swoim znamiennym wachlarzem, rozkładając go w locie. — Mój syn to ostatnia niedojda, jeśli chodzi o życie w społeczeństwie, ale to wszystko wina Gabriela. Ja umywam od tego ręce! Zanim... no wiecie, zniknęłam — Namalowała palcami w powietrzu cudzysłów. — Adrien nie nosił żadnych slipów, żadnych kalesonów z dziuplą i nie musiał wymykać się oknem z trzeciego piętra z domu po to, żeby poskakać po dachach.

— Poskakać po dachach? — powtórzył coraz bardziej blady i coraz bardziej skonfundowany Tom.

— Tato... —  Marinette zachichotała nerwowo, nie spuszczając swojego pełnego chęci mordu wzroku z twarzy Emilie. — Chciałabym porozmawiać z Emilie na osobności. Poza tym wydaje mi się, że zbliżają się godziny szczytu i mama na pewno będzie potrzebowała pomocy w piekarni.

— Marinette, ale co ona miała na myśli, mówiąc, że...

— Tato!

— Dobrze, już dobrze... — westchnął niepocieszony, człapiąc w stronę schodów prowadzących do piekarni. — Skakanie po dachach, wielkie mi mecyje! A poza tym, co złego jest w noszeniu slipów? Mogę dać temu biednemu chłopcu namiary na takiego faceta, który handluje nimi w każdy czwartek na bazarze — mamrotał pod nosem.

Emilie wiodła wzrokiem za sylwetką mężczyzny tak długo, jak długo znajdował się w jej polu widzenia.

— Twój ojciec to czarujący mężczyzna — rzekła rozmarzonym tonem. — Och, jak ja bym chciała, żeby Gabriel zainteresował się pieczeniem! Pomyśl tylko moja droga! Gdyby tak ugniatał te bułki i ugniatał... Mógłby później pougniatać moje...

— Emilie, na litość boską, błagam! — pisnęła, potrząsając gwałtownie głową, chcąc wyrzucić ze swojego umysłu wyobrażenie, jakie nasunął jej mózg. W chwilach takich jak te żałowała, że była obdarzona aż tak dobrze rozwiniętą wyobraźnią. — Lepiej powiedz mi, jak funkcjonuje firma. Nie zdążyłam nanieść ostatnich poprawek na suknię Chloe, no i jest jeszcze sprawa sukni tamtej panny młodej z Bordeux — wyliczała, wciąż mając przed oczami Gabriela Agresta, ubranego w sam fartuch, ugniatającego z pasją ciasto na bułki.

Prócz ciebie, nic | Adrienette |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz