9

109 13 122
                                    


- Masky -

A miałem nadzieję, że nie będę musiał tego robić.

Jednak gdy w moim magazynku nie było nic, a tak samo w moich zapasach, to wiedziałem, że czas przyjść w to miejsce - sklep z bronią. Na szczęście w okolicy ten był jedynym, w którym pracownicy oraz szef tego miejsca nie zwracali uwagi kto, i po co przychodzi. Wszystko odbywało się w tajemnicy i nikt nie wchodził sobie w drogę.

I nie chodziło o sklep, do którego nie chciałem przychodzić. Chodziło o osobę, która tam pracuje.

Niechętnie przekroczyłem próg dobrze znanego mi miejsca, jednak ku moim przekonaniom za ladą nikogo nie było. Postanowiłem głośno, niby przypadkowo, chrząknąć. 

Minęło parę sekund, i nadal nic.

Aby dosadniej dać znać o swojej obecności, zacząłem przechadzać się po pomieszczeniu, aby po nim zaczął rozlegać się głos kroków.

A to znowu było na marne.

Nie, że nie byłem cierpliwy, jednak ten człowiek działał mi już na nerwy. Możliwość, że robi to specjalnie jest bardzo wysoka. Mimo wszystko nie mogę wybuchnąć złością, bo on właśnie tego chce. Naprawdę nie wiem, co jest przyjemnego w denerwowaniu innych, tym bardziej w celu sprowokowania ich do rękoczynów.

Gdy miałem już głośno się odezwać, do moich uszu dobiegł dźwięk...

Spłuczki.

Nie wiedziałem, czy się śmiać, czy płakać, ale podszedłem ponownie do lady, a zza ściany wyłonił się mulat, który zapinał spodnie po najprawdopodobniej załatwieniu potrzeby.

- Na drzwiach jest kartka z napisem "przerwa" - odpowiedział zirytowanym głosem, nie zważywszy, kto przyszedł do sklepu. A gdy podniósł głowę w górę, jego usta i oczy rozwarły się w lekkim zaskoczeniu. - Oh, to ty. Chyba mój jedyny, ulubiony klient. - po tych słowach na jego twarz wkradł się ten wycwaniony uśmieszek, który zwiastował tylko jedno - Freddie jest w humorze na droczenie się ze mną.

- Szkoda tylko, że nie trafiłem na swojego ulubionego sprzedawcę. - odpowiedziałem ozięble, a za to to oznaczało, że ja nie mam humoru na droczenie się z nim.

- Oh? Cóż... - wydawał się zakłopotany, co nie było w jego stylu po tym, jak go zazwyczaj gasiłem. - Nie wiedziałem, że gustujesz w starych dziadkach.

...

Tym razem... On wygrał. Nie pomyślałem o tym, że poza nim pracuje tu tylko jego stary, prawdopodobnie siedemdziesięcioletni szef. To było trochę niezręczne, a tym bardziej po tym, gdy to sobie wyobraziłem.

Po mojej ciszy chłopak domyślił się, że zostałem pokonany i po ścianach pomieszczenia odbił się jego miękki, ale zarazem irytujący dla mnie śmiech.

- Ahh, Timmy, od kiedy popełniasz takie błędy? - oparł się łokciami o drewniane biurko, nachylając się nad meblem. 

- Obsłużysz mnie, czy nie? - zignorowałem go, stawiając jak zwykle na swoim.

- Jasne. - zmienił pozę, tym razem opierając się dłoniami, a jego twarz zbliżyła się do mojej. - Czego pan sobie życzy? - ściszył ton głosu, gdzie jego oddech odbijał się od mojej maski; jednak ja pozostałem niewzruszony. Już wiem pewną rzecz - ten typ przebija Jeffa, jeżeli chodzi o irytowanie. 

- A nie powinien Pan wiedzieć, co zazwyczaj bierze jego, ponoć, ulubiony klient? - skoro chciał przedstawienie i to by sprawiło, że dałby mi już przynajmniej na dziś spokój, to w takim wypadku dam mu to, co chce.

"Czerwony Smutek" // Hoodie // Sequel "Znaleziona Maska"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz