Cisza niemalże fizycznie przytłaczała Jagodę. Dziewczyna snuła się z kąta w kąt, a wspomnienia nieoczekiwanej kolacji wracały raz po raz i nie potrafiła sobie z nimi poradzić. Nie chciała ich. Nie chciała by wracały. Nie chciała patrząc przez okno salonu przypominać sobie wypiętych pośladków Fabiańskiego, ani głośnego, radosnego posiłku. Nieświadomie wdarli się do jej świata, z uśmiechami, fochami i dziwnymi piskami na widok futrzaka.
Postanowiła zająć się porządkami, żeby oderwać myśli od rejonów, w które niebezpiecznie się zapuszczały, ale ledwo się rozkręciła, co przy stanie jej nogi nie było wcale takie proste, rozproszył ją telefon.
– No cześć, mamo – odezwała się sapiąc lekko, odgarniając wierzchem dłoni kosmyk z czoła.
– Dziwnie brzmisz. Co się stało?
– Nic się nie stało. Zabrałam się za odgruzowywanie domu.
Róża Malicka milczała przez dłuższą chwilę. Córka sama nie rozwijała wątku, pozwalając przetrawić jej zasłyszane rewelacje.
– Ale jak to: sprzątasz? – zapytała, najwyraźniej mając nadzieję, że się przesłyszała, albo to Jagoda się przejęzyczyła.
– Normalnie. Pozbywam się w końcu stosów prania z łazienki i czyszczę kuchnię.
– A twoja noga?
Teraz to Jagoda zamilkła. Spojrzała odruchowo na wyciągniętą przed siebie kończynę. Czarna nogawka dresu zakrywała szpetne blizny i deformacje. Do ciągłego bólu, który zdaniem lekarzy już powinien minąć, zdążyła się przyzwyczaić.
– Na swoim miejscu – odparła krótko i oschle, ucinając temat. – Powiedz lepiej co u Malwiny? Jak się czuje? I jak ci się mieszka w obcym kraju?
Matka złapała przynętę i natychmiast zaczęła rozwodzić się nad pięknem, położonego nad brzegiem zatoki Bantry miasteczka, o tej samej nazwie. Chwilę później zaczęła narzekać, że właściwie z nikim prócz Malwiny i pięcioletniej wnuczki, Emily, nie może się porozumieć, bo nigdy nie uczyła się angielskiego. John, pełnokrwisty Irlandczyk, potrafił po polsku powiedzieć jedynie: dzień dobry, do widzenia i kocham cię.
Jagoda wysłuchała też relacji jak czuje się siostra będąca u kresu bliźniaczej ciąży. To właśnie dlatego pani Malicka poleciała w odległe miejsce, do którego zięć wywiózł swoją żonę sześć lat wcześniej.
Ponieważ Malwina większość czasu spędzała w pozycji leżącej i nie mogła zajmować się energiczną córeczką, Róża zdecydowała się pojechać i pomóc młodym. Jej pobyt w hrabstwie Cork wiązał się z nieobecnością na okres Bożego Narodzenia w Polsce, nad czym bardzo ubolewała. Jagoda, choć już całkiem sprawna, przechodziła ciężki okres i zwyczajnie obawiała się o samopoczucie młodszej córki.
Natomiast Jagoda w skrytości ducha się cieszyła. Nie mogła zaprzeczyć, że obecność mamy, szczególnie po odejściu Jacka i nerwowych kilku tygodniach, gdy ważyły się losy poranionej nogi, była bezcenna. Nie wiedziała co by zrobiła gdyby nie ona. Pewnie próbowałaby sobie odebrać życie, bo takie myśli w tamtym okresie dość intensywnie zaprzątały jej głowę. Nie była dumna z tych chwil słabości. Jednakże od pewnego czasu miała po kokardę powypadkowej nadopiekuńczości matki.
Właściwie to odnosiła wrażenie, że te chwile przeszły w stan chroniczny. Że pomimo całkiem niezłej sprawności ciągle była zagubiona, niepewna, nie mogła odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Nie mogła pogodzić się z faktem, że nigdy nie założy szpilek, nie pokaże pięknych i smukłych łydek, z tej prostej przyczyny, że zdrową miała tylko jedną, bo druga... Żałowała, że ta druga, w ogóle się jakoś uchowała po wypadku.
CZYTASZ
Wszystkie jego sekrety [ZAKOŃCZONE]
Short StoryJagoda Malicka nie sądziła, że awaria i jeden telefon tak bardzo namieszają w jej życiu. Kurtuazyjne i w złą godzinę wypowiedziane słowa obróciły się przeciwko niej, burząc dotychczasowy spokój, zmuszając do zastanowienia się nad sprawami, które do...