𝐏𝐎𝐆𝐎𝐃𝐀 𝐏𝐑𝐙𝐘 szczytach gór nigdy nie odpuszczała wspinającym się śmiałkom.
Płatki śniegu uderzały we twarz wraz z ostrym wiatrem, który próbował wedrzeć się pod materiał ubrań i dotknąć skóry pod spodem. Człowiek, próbujący dostać się na górę, musiał być albo desperatem, bądź szaleńcem. Wydawać się mogło, że wszystko było ustawione specjalnie tak, aby ludzka noga nie stanęła na szczycie. Nie dość, że temperatura zniżała się z każdym kolejnym metrem, to w dodatku wszelkie stworzenia żyjące tutaj zdawały się specjalnie napotykać wędrujących, aby uprzykrzyć im drogę.
Mimo tego nieprzerwanie ludzie wytyczali sobie ścieżki i ruszali na górę, z uporczywością przedostając się przez śnieżyce i hardy atakujących potworów. Gdzieś w odmętach dawnych dróg z pewnością znajdzie się jakieś niewielkie ognisko z wystawionym namiotem obok, kryjącym zmarznięte ciało od ostrych powiewów. Jednak wraz ze zwiększającą się wysokością ilość obozów zmniejszała się, pozostawiając podróżników w niemałym problemie. Trzeba było iść przed siebie dotąd, aż w zasięgu wzroku znajdzie się mała iskierka ciepła.
I nawet jeśli cały świat podkładał mu pod nogi kłody, Albedo nadal wracał do tego samego miejsca w Dragonspine. Jego niewielkie, ale w miarę przyjemne laboratorium było dla niego idealne. Nikt nie przeszkadzał mu w eksperymentach, a jeżeli już coś się działo, to tylko nieliczne osoby wchodziły na górę, aby się tutaj dostać. Dojście do tego miejsca było samo w sobie wyczynem, więc po całym tym wysiłku ofiarowywał swoim gościom odrobinę jego uwagi, odkładając na chwilę zajęcie.
W takim wypadku więc, za każdym razem, kiedy przed wejściem do laboratorium pojawiała się znana mu sylwetka, witał ją ze słodkim uśmiechem. Od razu zostawiał swoją pracę, podchodząc bliżej do wchodzącego i przyglądał się zarumienionej od zimna twarzy z zaintrygowaniem oraz iskierką ciepłego uczucia w oku. Co prawda z jego ust wydobywała się nieraz reprymenda o niebezpieczeństwach na drodze oraz o panującej temperaturze, ale słowa jakby omijały drugie uszy, bowiem tuż po chwili temat schodził na coś innego.
I, cholera jasna, jakie to było głupie z jego strony.
Albedo sam nie wiedział, że może kochać. A kiedy uczucie dopadło też jego, nie był pewien co ze sobą poczynić. Mimo tego miał na tyle duże szczęście, że jego serce wybrało odpowiednią osobę, która pokochała go tak mocno jak tylko mogła, i która, przede wszystkim, wiedziała o tym więcej, niż on. W taki oto sposób chłopak zaczął zwiedzać aspekty nowej rzeczy wraz z tobą. Sam nie wiedział jak się zakochał — czyżby to wina długich spojrzeń, czy słodkich słów rzucanych do niego za każdym razem, kiedy się widzieliście?
Wiedział jedynie, że był z tobą szczęśliwy. Każdy dotyk, każdy pocałunek i chwila spędzona wspólnie przypominały dar od Celestii. Nigdy by nie przypuszczał, że przy najmniejszym twoim ruchu zacznie się rozpuszczać, a po czasie rozłąki zacznie wspominać twoją osobę z tęsknotą w sercu. Zdawał sobie sprawę jednak, że za jakiś czas z pewnością się znowu z tobą zobaczy. Po tygodniu, najwyżej dwóch, twoje nogi zanosiły cię na szczyt gór, aby zajść do ulubionego miejsca alchemika i powitać go z szerokim uśmiechem.
Była to pewnego rodzaju norma, rutyna w innym słowie. Albedo był przyzwyczajony do twojej osoby. Nie ważne czy w dotyku, rozmowie czy po prostu w tym samym pomieszczeniu. Jego uzależnienie rozciągnęło się na taki poziom, że nie był pewien jak ma się zachowywać wtedy, kiedy nie było cię przy jego boku. Jednak ostatecznie zawsze wracałxś. Łącząc wasze dłonie, kontynuowaliście dalej życie. Tak było od początku i tak miało być do końca.
Tyle, że Albedo nie przewidział, że to on będzie się wspinał na górę — tym razem jednak z trupem w rękach.
CZYTASZ
❝MY GHOST❞ albedo x reader
Fanfiction【what happened to the soul you used to be】 ❝ż𝘺𝘤𝘪𝘦, ś𝘮𝘪𝘦𝘳ć - 𝘸𝘴𝘻𝘺𝘴𝘵𝘬𝘰 𝘵𝘰 𝘱𝘰𝘥𝘸𝘢ż𝘢ł𝘢 𝘢𝘭𝘤𝘩𝘦𝘮𝘪𝘢❞ chłód dragonspine'a nigdy nie miał przejść na twoją osobę.