6.

570 59 19
                                    


Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.






     𝐒𝐄𝐑𝐂𝐄 𝐍𝐈𝐄 biło. 

Jakże przykra była prawda.

Ale zarazem jakże intrygująca. Bowiem organizm był jeszcze zdolny do życia. Fale mózgowe działały, ku zdziwieniu jego asystentki, a ciało nie rozkładało się tak, jak przy normalnej śmierci. Najwidoczniej działania Albedo odnosiły pozytywne skutki. Zadowalało go to. Było to lepsze od brnięcia w niewiadomym, bycia całkowicie nieświadomym tego, co robił. Sucrose okazała się jak zwykle przydatnym wsparciem, pomagającym mu w znajdowaniu nowych rozwiązań. Czegoś, co mogłoby pozwolić na załamanie linii między ziemią a niebem. 

Przez nalegania i prośby dziewczyny zmusił się do przymknięcia na chwilę oczu. Nie był głupi. Wiedział, że bez odpoczynku nie zajdzie daleko, nawet z nieludzkimi... Właściwościami. Po tym jak wypił kubek ciepłej herbaty, również wykonany przez Sucrose, usiadł na krześle, założył ręce na piersi, po czym jego głowa sama opadła w dół, a jego powieki zasłonił cały świat wokół. Pulsowało mu odrobinę w głowie, a mięśnie bolały od ciągłego stania, więc pięciogodzinna drzemka dobrze mu zrobiła. Nawet jeśli jego sen był tak niespokojny, że, według słów dziewczyny, prawie parę razy spadł z krzesła. 

Wina leżała po stronie nadal mknących myśli, niespokojnych przez zaistniałą sytuację i nabuzowanych przez ciągłe zastanawianie się nad nowymi rozwiązaniami. Obrazy, martwego i żywego, ciepłego i zimnego, raz na raz zmieniającego się ciała oraz uśmiechniętego wyrazu twarzy niknącego na jego oczach, nie dawały mu spokoju, nawet jeśli w końcu pozwolił sobie na odpoczynek. Tuż po podniesieniu się z krzesła, jeszcze żywe wspomnienia z koszmarów dawały mu jakąkolwiek siłę na skupienie się na zapisanych notatkach i słowach zapracowanej asystentki. 

— Panie Albedo, szukałam rozwiązania, i zgodnie z poleceniem przejrzałam notatki, ale żadne z podanych rozwiązań nie jest w stanie wejść w układ z organicznym ciałem... Co dopiero je pobudzić... — odparła, poprawiając nerwowo okulary. Zmęczenie powoli też odbijało się na jej twarzy, a w dodatku temperatura Dragonspine'a miała na nią negatywny wpływ. Okazyjnie, nawet jeśli próbowała to ukryć, po jej plecach przechodził dreszcz, a palce zaciskały się mocniej na kartkach papieru. — Nawet... Pańskie znalezisko nie jest w stanie w bezpieczny sposób zostać przetransportowane do organizmu obiektu. 

— Jest to materia organiczna, powinna być kompatybilna w jakiś sposób... — mruknął, przesuwając kosmyki sprzed jego twarzy. Według jego notatek była szansa, nawet niewielka na powodzenie się przeniesienia. Sucrose ściągnęła brwi, bawiąc się nerwowo palcami. 

— Obawiam się, że nie jest to bezpieczne... Poza tym.... — rzuciła cicho, wskazując na jego rysunek w rogu kartki. Niewielkie serce narysowane czerwoną kredką leżało tuż obok dużo większego, prawie pulsującego krwistym odcieniem czerwieni, serca otoczonego ogromnymi skałami z jaskini usytuowanej pod ich stopami. — Nie jesteśmy w stanie uciąć fragmentu tego serca, aby zachować jego działanie. Jest po prostu za duży, abyśmy byli w stanie go użyć. 

Albedo westchnął ciężko. Spodziewał się tego. Nawet jeśli w jakiś sposób zachowaliby ten ułamek życia wyrwany z serca potwora, to skutki usytuowania go w ludzkim ciele z pewnością groziłyby czymś gorszym niż śmierć. Nawet on sam nie był w stanie pojąć tego, co znajdowało się w sercu Dragonspine'a. Wszczepianie tego w ciało kogoś, na kim tak cholernie mu zależało, nie ważne jak brzmiało interesująco, to byłoby to zwykłym okrucieństwem. W życiu by cię nie skrzywdził. Nawet jeśli twoja martwa twarz nawet w tej chwili przyglądała się mu z pustym, wypełnionym odrobiną wyrzutów wyrazem. Wolał więc skupić się na notesie, nie zerkając na czekający go sąd. 

Słysząc ciche stukanie zębów, zerknął w bok, obserwując zmieszanie na twarzy Sucrose, która zatrzęsła się z zimna, trzymając się za ramiona. Widząc jednak, że jej gest przywołał uwagę nauczyciela, szybko odsunęła się od niego, znikając gdzieś obok jednej z półek, aby zająć się kolejnymi prawdopodobnymi, aby tylko uciec spod jego spojrzenia. Albedo jedynie spuścił ramiona, po czym podszedł do niej bliżej, kładąc na niej swoją dłoń. Dziewczyna prawie podskoczyła w miejscu, a na jej policzkach pojawiły się jeszcze większe rumieńce. 

— P-proszę się o mnie nie martwić, panie Albedo! — weszła mu w słowo, zatrzymując go przed jakimkolwiek komentarzem na temat jej zdrowia. Powoli cofnął swoją rękę, przyglądając się, jak z zapałem zabiera do swoich rąk kolejne kartki wypełnione formułami i ideami. 

— Sucrose, to nie są żarty, jeżeli odczuwasz... — mruknął, ściągając brwi. Jeśli dłużej zostanie w takich warunkach, naprawdę mogło to mieć fatalne skutki. 

— Nie! Panie Albedo.... Proszę... — zaczęła, spoglądając na niego z odrobiną strachu i błaganiem w oczach. I Albedo naprawdę rozumiał jej chęć pozostania, wiedział, jak to jest poznać coś nowego, nieznanego i niebezpiecznego, mieć w tym udział i przyczynić się do zakończenia projektu, ale... Ale to jest nadal Sucrose. — To jest zbyt cenny eksperyment, zbyt delikatna i osobliwa sprawa! Nie mogę tego opuścić, błagam. 

Wpatrując się w jej desperację, przełknął głośno ślinę, prawie ulegając jej prośbom. Po chwili jednak bladość jej skóry przypomniała mu o ciele znajdującym się za nim. Tak samo bladym i zimnym, jak mogła być skóra Sucrose. Mimowolnie chciał zerknąć w stronę leżącego trupa, ale w ostatniej chwili powstrzymał się, wiedząc, jak mogło to wyglądać. Dziewczyna jednak przyuważyła jego zawahanie i spuściła głowę. Albedo otworzył usta, ale zanim ostry werdykt zdążył wydobyć się z gardła, powstrzymał się, zastanawiając się przez dłuższą chwilę. 

— Będę potrzebować... — wymamrotał bezmyślnie, kładąc na policzku dłoń w zamyśleniu. Nie potrzebnie wplątywał w to Sucrose. Powinien ją odsunąć, póki może. W czasie kiedy będzie zajęta, powinien dojść do jakiejś konkluzji. Nawet jeśli będzie niebezpieczna. Przynajmniej wtedy będzie tak jak wcześniej. Tylko on, alchemia i ty. 

Teraz wypadało coś wymyślić... Szybko, coś, cokolwiek. 

— Huh? — Sucrose jeszcze mocniej zacisnęła zdrętwiałe palce wokół notatek, jakby zaraz miał jej je zabrać i wygnić z Dragonspine'a. Albedo nie miał serca tak łamać jej zapałów, więc mógł jedynie łagodnie skłamać. 

— Trzeba iść do Mondstadtu po kiełka Ley Line'ów. 

— Panie Albedo... — odparła, wyczuwając rozbiegłość jego prośby od tego, czym się akurat zajmowali. Co prawda, kiełek naprawdę mógłby być przydatny, w końcu kiedyś jeszcze na tych liściach i gałęziach znajdowało się życie Ley Line'ów, przepływające przez Teyvat jak rzeka. Użycie ich nie byłoby najgorszym pomysłem. Pozwoliłoby na zachowanie stałego ciągu tuż po zamienieniu głównego organu.  

— Naprawdę tego potrzebuję — dodał z pewnością siebie. Sucrose tylko zacisnęła wargi, odkładając zeszyty. Nie mógł stracić jeszcze Sucrose. Już wystarczająco dużo się nacierpiał. — Jesteśmy we dwoje... Nikt inny nie może tego zrobić. 

— W porządku. 

— Dziękuję... — westchnął z ulgą, po czym sięgnął po odłożone przez nią notatki. Kiedy zaczęła kierować się w stronę wyjścia, nadal trzymając głowę nisko, zawołał ją po raz ostatni, przywołując do siebie jej wypełnione żalem spojrzenie. — Sucrose... Sprawdź, proszę, jak się ma Klee... I pod żadnym pozorem nie pozwól jej tu przyjść. 


❝MY GHOST❞ albedo x readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz