𝐍𝐀 𝐒𝐀𝐌𝐘𝐌 początku nie mógł uwierzyć.
Zgodnie z jego pamięcią siedział wtedy przy cicho syczącym ognisku, wykonując kolejny eksperyment, kiedy do jego uszu doszedł cichy, ale wyraźny dźwięk. W panującej śnieżycy ciężko było wyłapać, co dokładnie się stało, więc, jako że jego uwaga i tak została już przykuta, sam postanowił zbadać źródło. Teraz czasami zastanawiał się, co by się stało, gdyby jednak nie wstał z miejsca. Wyszedł więc ze swojej kryjówki, opuszczając w miarę ciepłe ściany laboratorium, aby od razu zostać przywitanym przez porywisty wiatr i uderzające go w twarz płatki śniegu. Po spędzeniu tylu godzin w tym środowisku nie było to dla niego nic nowego, ale pogoda z pewnością nie była zbyt przyjemna.
Mimo niesprzyjającej atmosferze, ruszył przed siebie, zbyt zaciekawiony nieznanym dźwiękiem. Cały Dragonspine otulony był grubą kołdrą wykonaną z szarej, zasłaniającej świat mgły. Na szczycie góry, tam, gdzie widoczne były zaśnieżone skały, świeciło słońce, którego promienie ledwo co dochodziły do jego oczu. Wszystko wokół otoczone było mgłą. Albedo nie był w stanie nawet wyłapać, co znajdowało się pięć metrów przed nim. Nie chciał biec w taką pogodę, więc jedynie ostrożnie szedł przed siebie, rozglądając się na boki.
Dźwięk, który wyrwał go z rytmu, ani razu się już nie pojawił. Zniknął gdzieś między szczytami i w całym tym labiryncie szarości, ale mimo to w głowie Albedo nadal odgrywał się on nieprzerwanie, zmieniając swoją intonację. Wiele ludzi nie było w stanie znieść pogody Dragonspine, kończąc pod zaspami śniegu. Blondyn musiał aż pokręcić głową, aby wyrzucić głupie pomysły z głowy. Jego wyobraźnia za bardzo wpływała na to, jak myślał. Musiał tylko znaleźć źródło dźwięku i rozpoznać przyczynę tego trzasku. Jak na razie tylko śnieg skrzypiał pod jego butami, wraz z huczącym w uszach wiatrem, zagłuszającym cały świat. Nie miał jednak nic przeciwko. Tylko szedł przed siebie nieśpiesznie, rozglądając się uważnie po bokach.
Gdyby tylko wiedział, co się stało, biegłby aż straciłby wdech.
Właściwie to zabrakło mu wdechu. Tuż po tym, jak jego wzrok padł na połamany most przed nim, wciągnął zimne powietrze, z konsternacją przyglądając się zawalonej konstrukcji. Zniszczenie mostu stanowiło dla niego dość spory problem. Była to jedno z głównych dróg do jego laboratorium. Wiedział o tym, że most nie był w najlepszej kondycji, i prędzej czy później i tak by się zawalił, ale sam fakt, iż akurat podczas tej nieprzyjemnej zamieci musiał paść, nie był przyjemną wiadomością. Stanął na brzegu, skąd urywało się przejście i zerknął w dół, starając się coś znaleźć w chmurze szarego pyłu. Z tego miejsca nie miał szans nic znaleźć.
Dlatego, aby zbadać zawalony most, zszedł bokiem na dół, starając się trzymać szarych skał, aby nie zagubić się w mgle. Uważnie skanował otoczenie, ale jak dotychczas nic nie wskazywało na to, aby coś znajdowało się w kupie kamieni i połamanego drewna. Będzie musiał później zająć się tym bałaganem, aby żaden podróżnik nie spadł przypadkiem z urwiska. Już miał wrócić do laboratorium, kiedy jego uwagę przykuł leżący wokół śnieg. Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu był praktycznie wszędzie, gdyby nie dziwny kolor. Przykucnął, chcąc przyjrzeć się uważniej i tuż po zbadaniu, mógł stwierdzić, że podejrzane czerwone ślady były rozlaną krwią, która ciągnęła się szlakiem aż do resztek mostu. Ściągając brwi, Albedo przyśpieszył kroku, podważając w głowie niektóre pomysły ludzi oraz ich nieprzygotowanie do podróży.
Wreszcie między warstwami szarej mgły oraz płatkami śniegu spadającymi z nieba, Albedo wyłapał wybrzuszenie, anomalię w gruzie skał i drewna. Przedarł się przez pierwsze, większe części, przesuwając co drugi kamień, aby ułatwić sobie dojście. Panowała kompletna cisza, a kiedy przerwał ją zawołaniem, czy ktoś być może go słyszy, jego głos odbił się echem, niknąc w śnieżycy. Z głębokim westchnięciem przyspieszył kroku. Musiało być gorzej, niż przewidywał.
Po chwili szukania w śnieżycy i mgle czegokolwiek, jakiegokolwiek znaku życia, jego wzrok zatrzymał się na szarej, ale nadal odznaczająco bladej części. Błyskawicznie podszedł bliżej, ściągając brwi, kiedy zauważył wysuwającą się dłoń spod gruzów. Zaczął odsuwać wszystko na bok, aby zabrać ciężar z ciała rannego (doprawdy, kto był taki głupi, aby iść w taką pogodę an wycieczkę do Dragonspine'u?). Wypuścił powietrze dopiero wtedy, kiedy zauważył twarz między szarym, brudnym od krwi śniegiem i wszystkim innym co towarzyszyło zawaleniu.
Od razu jednak jego gardło ścisnęło się mu tak mocno, że myślał że przestanie oddychać.
Te rysy. Te oczy. Te usta, te policzki. Przecież to była znana mu twarz... Oh, Bogowie, jeszcze wszystko ubrudzone było krwią i szarym pyłem. Przyjrzał się ciału, czując, jak jego ręce zaczynają drżeć, po czym przesunął niepewnie nimi po ubrudzonym policzku, czując pod koniuszkami ciepłą ciecz.
— [t.i.]...?
Wypowiedziane imię jednak zginęło echem w powietrzu. Jego ruchy stały się gorączkowe. Z pośpiechem oraz przerażeniem rysującym się na twarzy, przysunął do siebie twoją twarz i przyjrzał się rysom. Zamiast ciepłego uśmiechu oraz rumieńców znajdowała się blada pustka. Nic. Jedynie bladość przypominająca roztaczający się wokół śnieg. Przyciągnął twoje ciało do siebie, badając czy wszystko było w porządku, czy coś ci się stało i dlaczego, do cholery, nie reagujesz na ruch.
Aż wreszcie przypomniał sobie o lepkości, którą wyczuł na palcach. Przysuwając cię bliżej do siebie, zauważył klejącą się i czerwoną jak rubin krew spływającą po twoim czole. Tak, właśnie. Przecież widział ślady krwi. Musiałxś oberwać i stąd ta utrata przytomności. W końcu upadek z tej wysokości... Albedo przyjrzał się ranie, ale przez brud, niewidoczność i szybkość tego wszystkiego nie był w stanie nic wydedukować. Jedynie zjechał palcami na skórę szyi, ale przez roztargnienie, nie mógł znaleźć dobrego miejsca do zbadania pulsu.
Nawet mimo ciągłego sprawdzania twojej kondycji w miarę wyważonych i odpowiednich dla alchemika ruchów, był całkowicie przerażony. Powinien zachować powagę oraz czysty umysł, ale gubił się we własnych myślach i nie dowierzał własnym oczom. Co chwila wymawiał twoje imię i przesuwał kciukiem po policzku, mając nadzieję, że być może zaraz, tuż za chwilę, otworzysz oczy i odpowiesz na jego zawołania. Jego serce biło o klatkę piersiową tak mocno, że obawiał się, czy zaraz nie wypadnie z jej objęć.
Ale drugie pozostawało bez ruchu.
CZYTASZ
❝MY GHOST❞ albedo x reader
Fanfiction【what happened to the soul you used to be】 ❝ż𝘺𝘤𝘪𝘦, ś𝘮𝘪𝘦𝘳ć - 𝘸𝘴𝘻𝘺𝘴𝘵𝘬𝘰 𝘵𝘰 𝘱𝘰𝘥𝘸𝘢ż𝘢ł𝘢 𝘢𝘭𝘤𝘩𝘦𝘮𝘪𝘢❞ chłód dragonspine'a nigdy nie miał przejść na twoją osobę.