Rozdział IV

0 0 0
                                    


Devon obudził się przy pierwszym świetle słońca. Obok siebie czuł ciepłą nagą June, przykrytą jego płaszczem. Mięso miało silny efekt narkotyczny, co jest dosyć częste w przypadku mięsa przesiąkniętego czarną magią które było taktowane jak afrodyzjak. Spożycie dużych ilości takiego mięsa może jednak spowodować śmierć lub postradanie zmysłów a w najgorszym możliwym scenariuszu zmiana w coś ,,innego".

Chłopak ucałował dziewczynę w policzek i wstał z zaimprowizowanego łóżka, dzisiejszy dzień był nieco chłodny a wiatr był słony. Rozejrzał się po pomieszczeniu i oprócz śpiących swoich towarzyszy i resztek kości oraz krwi na stole. Przetarł po raz kolejny oczy i założył leżące obok ciemnozielone portki. Na zewnątrz miasto stało już na nogach i było tak samo odległym miejscem jak nocami. Tak samo dla nich niedostępnym, dzikim ale i kuszącym zarazem. Devon poczuł po raz kolejny przytulającą się do niego June. Jednak Devon nie miał teraz dobrych myśli, ten farmaceuta... Ci ludzie traktują nas jak szambo, jak najbardziej cuchnąca rasę jaka jest na świecie.

- Czemu tak wcześnie wstałeś? - spytała nadal zaspanym głosem.

- Myślę. - Zmarszczył brwi - oni nas nienawidzą

- Ale kto? - Zdziwiła się jeszcze częścią siebie nadal śpiąca

- ludzie, te ich miasta to nie miejsce dla nas. Jesteśmy tutaj niczym robactwo, traktują nas jak bestie. I myślę, że takimi jesteśmy, utwierdzili mnie w tym przekonaniu. Spójrz na to - Wskazał ręką na zabite okna - Nie potrzebowalibyśmy tego gdyby nie kateche...

- Devon, nie przejmuj się... - Przerwała mu - Słuchamy się rozkazów Katechety i próbujemy żyć zgodnie z naszą tradycją. I będzie lepiej! - próbowała przekonać bezskutecznie chłopaka - Wiesz przecież, że to ludzie się nas boją i nic na to nie poradzimy!

- Katecheta chce nas utrzymać bardzo krótko. Co nam to daje? Że ledwo wiążemy koniec z końcem, jest też coraz więcej problemów z roku na rok wszystko się sypie, wczoraj nadszarpnąłem kontakt z aptekarzem, tylko dlatego, że chyba zaczął się wycofywać z współpracą. Musimy zacząć wykonywać zadania o wiele lepiej płatne, bo inaczej wszyscy tu w końcu umrzemy. I mówię to zupełne poważnie, nasze finanse zostały nadszarpnięte jak nigdy. Chociaż tyle, że udało się sprzedać te pistolety... - Widząc zrzednięta minę Juny dodał - Nie chce insynuować, że katecheta jest głupi, ma on wiedzę i doświadczenie w końcu już lata żyje. Widział zapewne bardzo wiele rzeczy, przeżył mnóstwo jednak jego ideały którymi żyje... Ile można tak naprawdę żyć jak szczury? Skoro nie oni to my Juna - zaczął szeptać do dziewczyny - zbierzmy pieniądze i ucieknijmy stąd.

Dziewczyna przeżyła szok, znała Devona od najmniejszych lat i odwzajemniła większość jego uczuć. Ale to? Przecież to świętokradztwo!

- Devon... Ja naprawdę nie wiem... Poczekajmy z tym dobrze? Tak jak mówiłeś i tak i tak potrzebujemy pieniędzy na naszą przyszłość.

- Masz rację. Pełna racja! Trzymam cię za słowo - zagroził jej w żartach palcem dotykając czubka nosa - ubierz się przy okazji.

- A co? Nie podobam ci się - spytała z przekąsem jeszcze bardziej odsłaniając się spod koca. Na jej łonie i piersiach ciągle pozostała zaschnięta krew.

- Nie - uciął szybko dalsze oskarżenia - jesteś bardzo ładna, ale musimy iść zrobić zakupy. A we krwi to średnio wychodzić na ulice. - Odwrócił się do niej jeszcze przypominając coś sobie - I dostawę zrobić do podziemia dzisiaj musimy, wiesz leki trochę żywności. Mamy ponad dwadzieścia kilogramów tego wszystkiego.

- No przynajmniej teraz mówisz z sensem. - Pogłaskała go po jego średniej długości włosach.

Patrzył jeszcze chwilę jak odchodziła spod okna. June jest naprawdę miła i ładna. Niektórzy jej nie rozumieją, ale Devon od zawsze znajdował w niej oparcie w trudnych chwilach. Za oknem rozpętała się burza, pioruny zaczęli rozświetlać zachmurzone niebo. Reszta osób w budynku zaczęła już się budzić do codziennych zadań.

Głód i PłomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz