Rozdział VII

1 0 0
                                    

 - Handel opium musi przebiegać płynnie po mieście pożeracze. Będziecie go roznosić do naszych punktów we wszystkich dzielnicach oraz za miasto. Zapłata za dyskrecję i skuteczność będzie tym większa. W większości małe dawki dajecie dla szlachty, bo go zwyczajnie nadużywają. Te większe dawki choćby laudanum to już raczej dla smakoszy.

Devon słuchał wykładu jakiego im robił jeden z członków Anakondy, jednego z większych pochodzenia wschodniego gangów. W większości składają się oni z Udżeków i Kamatów którzy przybyli tu głównie z kolonii. Zajmują oni głównie dzielnice portowe oraz podmurskie przy miasteczko. Z powodu coraz gorszej sytuacji w mieście spowodowanej policyjnymi bombardowaniami musieli rozwozić taki a nie inny towar jakim są najróżniejsze narkotyki i chałupniczo wykonane lekarstwa.

- To dzisiaj, gdzie możemy dostarczyć?

Udżek myślał chwilę nad odpowiedzią. W tym samym czasie zaczął przeszukiwać jedną z beczek pełną ryb. Spomiędzy nich wyciągnął szczelne pudełeczko nie duże, ale też ciężko powiedzieć, że jest malutkie. Musi się w nim znajdować co najmniej kilka buteleczek.

- To jest taki mały ładunek trzystu mililitrów prosto na małą ucztę prosto do lokalnych baronów. Większość z nich bierze laudanum z nudów więc sporo towaru schodzi. Na kartce podam wam dokładny adres i co macie powiedzieć. Jeżeli was o coś poproszą to tam idźcie, może coś więcej dzięki temu zarobicie. To są dziwaki które utrzymują kontakty z takimi potworami jak wy, więc raczej nie będzie żadnego problemu. Powodzenia młodzieży!

Kiedy wyszedł June i Devon spojrzeli po sobie. Takie zlecenia jeszcze nie mieli.

- Wydaje się dosyć... proste? - Zaczęła niepewnie June

- Nie chwalmy dnia przed zachodem słońca, może się okazać, że to nie będzie koniec. Pewnie tamten też będzie czegoś od nas potrzebował. Tutaj oddajemy sześćdziesiąt procent co nie jest takie złe, bo i tak zarobimy pięć marek. Chodźmy. Nie czekajmy.

June wzięła kartkę ze stołu a Devon pakunek. Wyruszyli na pełne od ludzi ulice miasta. Był dzień, a mimo to idealnie wtopili się w ten ogromny różnokolorowy tłum. Devon coraz częściej postanawiał wychodzić za dnia, widział wtedy jak naprawdę wygląda świat ludzi. Wyobrażał sobie wtedy, że tak też mógłby wyglądać świat jego ludu. Gdybyśmy tylko usunęli niektórych... Myślał nocami.

- Kolejny atak potworów w porcie! - Nagle usłyszeli krzyk chłopca z gazetami – Zniszczony został kuter rybacki a śmierć poniosło trzech rybaków!

- Kolejny atak? Powinniśmy sobie w końcu poradzić z tymi problemami. Nie? Nie rozumiem po co się cackać z potworami, skoro możemy je zniszczyć u źródła - Trójka mężczyzn siedziała w jednej z kawiarni, jeden z nich mówiąc te słowa poprawił nieco pistolet w kaburze.

- Trzeba w takim razie wspomóc finansowo naszych żołnierzy - Odpowiedział mu drugi w bogatym białym ubraniu. - Słyszałem również, że do miasta przybył Szary...

- Chodź Devon idziemy - Przerwała mu nagle June ciągnąć go przez tłum. Tak wsłuchał się w rozmowę, że zapomniał ze idzie.

- A... przepraszam. - Jednak, kiedy usłyszał te słowa od ludzi, aż się wzdrygnął.

Duży dworek otoczony bogatym metalowym wysokim płotem, jak gdyby oddzielał hałaśliwe miasto od całości spokoju jaki panował za nim. June podeszła do jednego ze strażników.

- Przyszliśmy, aby dostarczyć pokrzywy do pańskiej wody.

Strażnik tylko się uśmiechnął i bez słowa otworzył bramę. W jego oczach widać było już znudzenie ilością narkotyków jakie przyjmowali jego pracodawcy. Devon i June szybkim krokiem udali się do głównych drzwi wejściowych przez piękny ogród. Tam czekała na nich służka oraz służący w liberi.

Głód i PłomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz