XX

83 6 8
                                    

Czuł się fatalnie. Strugi potu zalewały miękką poduszkę, a obrzydliwa, bawełniana piżama, której założenie wymuszono na nim siłą, nieprzyjemnie oblepiała zmęczone ciało Dracona. Przeżył w życiu wiele. Nie raz oberwał paskudnymi klątwami i przyjął na siebie mocne ciosy, jednak to oczyszczanie organizmu z toksyn stało się jego największym utrapieniem. Wypił ponad galon wody, ale mimo tego cały czas suszyło go w gardle. Wydawało się mu, że nie mogło być gorzej, ale jednak kolejny raz się pomylił, gdyż takim stanie zastała go Charlotte.

— Wyglądasz okropnie — stwierdziła aurorka.

— Ciebie też dobrze widzieć, Lottie — odpowiedział z przekąsem.

Draco resztką sił poprawił się na szpitalnym posłaniu. Przeczesał dłonią wilgotne włosy, aby dodać sobie choć odrobinę pewności siebie. Czarownica w tym czasie usiadła na sąsiednim łóżku i odłożyła różdżkę na niewielki stolik.

— Coś się działo, kiedy mnie nie było?

Brytyjczyk pomyślał o Lizie, która wszystkimi siłami próbowała go uwieść, a on głupi nie skorzystał. No i o diagnozie, o której starał się zapomnieć. Przynajmniej do czasu, w którym odzyskałby utracony majątek.

— Nic wartego uwagi — skłamał gładko i płynnie zmienił temat. — A jak tobie minął dzień, Lottie? Zamknęłaś już wszystkich przestępców tego świata?

— Prawie. — Uśmiechnęła się szczerze. — Mamy Browna i Stevensa...

Malfoy raptownie podskoczył. Złapali ich. Matka była bezpieczna i on mógł w końcu odetchnąć z ulgą. W końcu los się do niego szeroko uśmiechnął, kiedy tego naprawdę potrzebował.

— Czyli już możecie mnie wypuścić i oddać mi moje galeony? — zapytał głosem drżącym z ekscytacji.

Charlotte wzięła głęboki wdech. Nie było sensu tego przed nim zatajać. Zostawiać mu złudnych nadziei, że szybko wróci do Anglii, bo póki X pozostawał na wolności, bezpieczeństwo Dracona leżało w rękach aurorów.

— Nie.

— Nie?! — powtórzył ze wściekłością. - Jak to nie?! Macie porywaczy, których złapaliście na gorącym uczynku! Czego wam więcej potrzeba?! Mieli mnie tam ubić na miejscu, żebyście ich mogli w końcu skazać?!

— Po pierwsze, uspokój się, bo stres szkodzi zdrowiu... — Spojrzała na niego badawczo, jednak ten pozorant niczym się nie zdradził, a może to Decker nie wywiązywał się sumiennie ze swoich obowiązków? Musiała to sprawdzić. — ... a po drugie, to ta sprawa nieco się pokomplikowała.

— Jak bardzo się pokomplikowała? — wysyczał przez zęby.

— Na tyle, że po wypisie znowu będziesz na mnie skazany. — Draco jęknął żałośnie. — Mnie też to nie leży, ale to konieczne...

— Dlaczego to konieczne? Przecież macie te dwie gnidy u siebie — drążył niestrudzenie.

— Jutro podczas spotkania z Benedictem dowiesz się wszystkiego, co niezbędne.

— Myślisz, że wytrzymam z tym do jutra? Nie będę mógł zasnąć.

— I bez tego kiepsko ci to wychodzi. Był u ciebie magomedyk Decker? — zwinnie przeskoczyła na inny temat.

Zrozumiał, że nic więcej z niej nie wyciągnie. Przeznaczenie kolejny raz z niego zadrwiło. Był spłukanym arystokratą, dwudziestolatkiem, który powoli umierał. I choć miał ochotę wrzeszczeć z bezsilności, to przy Lotcie nie mógł się zdradzić.

— Był — uciął krótko.

— I..? — próbowała pociągnąć go za język.

— Będę żył.

Chicago nigdy nie śpi - Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz