Oboje musieli odpocząć od tego wszystkiego.
Wojna pomiędzy Nieśmiertelnymi i ludem Melekler trwała przez tysiące lat. A może nawet dłużej...Trudno buło to określić przez fakt, że trwała niesamowicie długo. Za długo.
Wojna, która nie wiadomo kiedy się zaczęła, i nikt nie wróżył jej jeszcze długo końca.
Prawie wszystkie dziewięć światów było pobojowiskiem. W około była sama śmierć. Ciała poległych walały się wszędzie w około, co nie przeszkadzało przeciwnikom nadal walczyć. Po jednej stronie stali Nieśmiertelni, których iskra życia nigdy nie miała zgasnąć, a po drugiej lud śmiertelnych skrzydlatych istot.
Phil nigdy nie pomyślał, żeby użyć swoich skrzydeł do odejścia gdzieś z dala od tego wszystkiego. Był żołnierzem, maszyną do zabijania, która została wyuczona pozostania na polu walki aż do samego końca. A przynajmniej takie było założenie.
Aż wszystko się dla niego zmieniło.
Nawet jak na niego był przy życiu już naprawdę długo. Nic nie mógł poradzić na to, że wiedział kiedy odchylić się by uniknąć ciosu, albo gdzie najlepiej uderzyć, żeby jednym ciosem powalić przeciwnika. W związku z tym reszta jego pobratymców patrzyła na niego niemal z wyrzutem. Nie mogli znieść, że wszyscy inni żołnierze padają jak muchy, a ten jeden jakimś cudem nadal utrzymuje się przy życiu. Ale był jeden człowiek, który tak nie uważał.
Jego numerem było 404. Phil zapamiętał, że miał piękne, złote skrzydła. I świetnie walczył. Mówił, że woli, gdy zwracają się do niego po nazwisku. Więc Phil mówił. Ten człowiek był chyba jedyną osobą, która dobrze wiedziała co mu siedzi w głowie.
Pokazał Philowi jak latać. Nie pomiędzy przeciwnikami, sunąc tuż przy ziemi. Latać NAPRAWDĘ. Wzbijać się pod niebo, czuć wspaniały wiatr we włosach. Na górze było tak cicho. Żadnych krzyków agonii, czy dźwięków ścierania się ostrza z ostrzem. Phil uwielbiał ten spokój.
404 wiedział jak to jest latać. Dlatego pokazał to swojemu przyjacielowi. Dwa dni później, jednak, nie dane było mu wzbić się kiedykolwiek indziej. Śmierć przyszła szybko i niespodziewanie. Nie zdążył nawet krzyknąć. Po prostu opadł bez sił zaraz przy boku Philzy.
O Philzie mówiono, że był młody. Każdy Melekler umierał młodo, ale czarnopióry szczególnie szybko postanowił ruszyć w bój. Ale kiedy zobaczył ciało przyjaciela bezwiednie opadające na ziemię, gdy poczuł obrzydliwy zapach krwi, gdy zerwał się w stronę nieba nie zważając na nic i przełykał pierwsze w swoim życiu łzy, wcale nie czuł się młodo. Czuł, jakby z każdym oddechem, z każdym machnięciem skrzydeł przybywało mu tysiące lat.
Leciał nie oglądając się za siebie. Aż doleciał do Ziemi. Była to kraina nie tknięta śladem wojny. kraina, którą Nieśmiertelni na początku świata, postanowili chronić.
Phil wylądował na miękkiej zielonej polanie. Złożył swoje zmęczone ciągłym lotem skrzydła i położył się wśród kwiatów. Przez kilka godzin po prostu tam leżał. Rozkoszując się szumem drzew, słodkim zapachem kwiatów.
***
- Co tutaj, w krainie pokoju robi ktoś taki, jak członek ludu Melekler? - Phil zerwał się z miejsca chwytając za swój podręczny sztylet.
Przed jego oczami stanęła ogromna kobieta. Piękna, ogromna kobieta. Miała długie kruczoczarne włosy i łagodny uśmiech. No i była Nieśmiertelną.
- Mógłbym o samo pytanie zadać tobie - jego głos, w porównaniu z melodyjnym głosem kobiety, wydawał się słaby i dość chrapliwy. Dawno do nikogo nie mówił.
CZYTASZ
//I HAVE 'THE BLADE'// Dmsp oneshots//
DiversosWITAJ ŚMIERTELNIKU Raczej nie powiązań ze sobą shoty, czasami krótkie czasami długie Mówiąc wprost co mi do głowy przyjdzie to pisze tyle AMEN ALLEJUJA IDŹ W POKOJU