SONG ( Willbur & Quackity )

27 3 2
                                    


!TW: Trochę Quackbura!

Quackity potrzebował przerwy. 

Po prostu był strasznie zmęczony. Dla dobra wszystkich oddalił się od Slime, Fundiego i wszystkich innych członków jego państwa. Dobrze wiedział jaki potrafił być okropny jeśli nie wypocznie. 

Szybko wymknął się ze swojego gabinetu zabierając ze sobą jego starą gitarę. Usiadł na trawie zdala od świateł wielkiego miasta, ale tak, żeby nadal mieć na nie oko. Nawet jak był daleko czuł się za nie odpowiedzialny. I nie tylko za te budynki. Za ludzi, którzy zgodzili się być częścią Las Navadas też. 

Przejechał palcami po strunach instrumentu wydobywając z nich piękny, czysty dźwięk. Uśmiechnął się pod nosem. Uwielbiam grać, ale odkąd zaczął zajmować się własnym państwem, nie znajdował czasu na tą małą przyjemność. Ale teraz, gdy wszytsko zaczęło iśćz w dobrą stronę nie mógł się już dłużej powstrzymywać.

Spojrzał w stronę barwnego miasta i zaczął grać. Była to piosenka opowiadająca o chłopcu, który w kółko się zakochiwał. Chłopcu, któremu tyle razy złamano już serce. Piosenka była piękna. Nie potrzebowała słów.

Alex tak pochłonięty muzyką, nie zauważył jak obok niego usiadła kolejna osoba, która dołączyła się do występu. Jego piosenka opowiadała o tym, jak szukał światła, a znalazł tylko ciemność śmierci. I pustkę.

Te dwie piosenki przeplatały się ze sobą tworząc niesamowicie piękną symfonię. Pustka i nadzieja. Światło i ciemność. Nienawiść i miłość.

Quackity usłyszał tak bardzo znienawidzony przez niego śmiech. 

- Symfonia o złamanym sercu była doprawdy cudowna. Pasuje do ciebie - Willbur uśmiechnął sie krzywo w stronę niższego i odłożył swoją gitarę. - chociaż poprawiłbym kilka akordów.

Brunet objął Alexa w pasie złączając ich palce na gitarzę. Big Q nie miał siły go powstrzymywać. Niech gra w tę swoją grę, ile chce. 

Tym czasem Willbur zagrał palcami Q kilka nut. Czarnowłosy nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, że teamten się uśmiecha.

- Widzisz? Tak jest o wiele ładniej. 

Quackity przewrócił oczyma i lekko się zaśmiał.

- Wyszedłeś z wprawy. 

- Kiedy jesteś nieżywy nie możesz chwycić prawie nic. Tylko bardzo lekkie rzeczy. Nie miałem więc jak ćwiczyć. Nie czujesz potrzeb. Nie muszisz pić ani jeść. Nawet się nie nudzisz. Po prostu...jesteś. 

Alex zwrócił głowę z zamiarem rzucenia Willburowi znużonego spojrzenia. Nie miał ochoty o tym słuchać i chciał w wyraźny sposób zakomunikować to drugiemu  ale skończyło się na tym, że szybko odwrócił głowę spowrotem w strone miasta. Willbur był blisko. Za blisko.

Brunet rozbawiony tą całą sytuacją znów coś mówić. Quackity go nie słuchał. Skupił się za to na swojej ręce, która nadal była spleciona z ręką wyższebo. I na tym, że ani trochę mu to nie przeszkadza. 

Jeszcze nie dawno na tej ręce widniały dwa kolorowe pierścionki zaręczynowe. Tępy ból w kladce piersiowej. Brak tchu. Miał dość. Musi to przerwać. Teraz. 

Szybkim ruchem odepchnął od siebie Willbura. Wstał, otrzepał się i zabrał swoją gitarę. Spojrzał chłodno na bruneta nadal leżacego na ziemi.

- Nadal jesteś nie mile widziany na terenie Las Navadas. Więc lepiej radze ci się trzymać ode mnie z daleka. 

Willbur tylko wstał i uśmiechnął sie w stronę drugiego. 

- Pielęgnuj dalej w sobie ten ból. Kto wie, może kiedyś ci się przyda. Jeszcze tego nie wiesz, ale na prawde ich nie potrzebujesz.

I zanim Q zdażył pomyśleć co się dzieje, wyższy podszedł i szybko cmoknął tamtego w usta.

Następnie dostał w szczękę od czarnowłosego. Ale niczego nie żałował. Szcególnie, że na twarzy Alexa wykwitł szeroki rumieniec. No i wyglądał na strasznie spanikowanego.

- Jesteś pieprzonym idiotą, Willbur. A teraz spadaj, zanim postanowię osobiście skręcić ci kark.

To powiedziawszy napięcie odwrócił sie plecami do bruneta i pośpiesznie ruszył w strone Las Navadas. Nie musiał odwracać się, żeby upewnić się, że Will wraca skąd przyszedł. Po prostu to wiedział.

Nie zdawał sobie jednak sprawy z braku dwóch pierścionków zaręczynowych zazwyczaj widnejących na jego szyi. 


+ BONUS

Te dwa pierścionki były ogromnym ciężarem.

Quackity codziennie czół, jakby nie były tylko dwoma kawałkami metalu, a ogromnymi kamieniami, które ledwo urzymuje.

Ale nigdy nie chciał ich zdjąć.

Nigdy tego jie przyznał, ale lubił zozdrapywać dawne rany i patrzeć jak gęsta krew spływa po jego rękach i ląduje na podłoge( to wszytsko mentalnie nic sobie fizycznie nie robił, mówię tylko tak dla sprostowania )

Czasami po prostu chciał przypomieć, jak okropnął osobą się stał.

Choć niczego nie żałował.

Ale w pewnym moemencie, nawet nie wiedział kiedy, ciężar znikł. 

I Q czuł się lepiej

Trudno było mu to przyznać, ale Will chyba miał rację.

Nie potrzebował ich. 


[ not od aut] 

Powinnam sie uczyć historii

I odrabiać fizykę

Ale naszła mnie wena

I oto macie to...✨coś✨

Za wszelkie błędy przepraszam.

Miłego dnia lub nocy 

//I HAVE 'THE BLADE'// Dmsp oneshots//Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz