Pojazd mknął przez noc jeszcze długo, a oni podjęli w międzyczasie rozmowę na mniej istotne tematy. Medyk musiał wyprostować kilka z domysłów lub wizualizacji Ango, co pociągnęło za sobą kwestie na płaszczyźnie zainteresowań i gustów. Kiedy samochód mijał już budynki Yokohamy, byli w całkiem dobrych humorach, chociaż obaj też odczuwali już senność. Finalnie zajechano pod siedzibę mafii, czyli miejsce, które Ougai od dawna już mógł nazwać „domem", a czego jego małżonek odrobinę się obawiał, że właśnie tutaj trafią. Ten budynek mógł się przecież stać dla niego złotą klatką.
Wyszli z samochodu, za nimi zajechał drugi, należący do Ango, prowadzony przez jednego z mafiosów. Dwudziestoośmiolatek będzie musiał się tu wprowadzić na stałe, o ile nie zdecydują się z Ougaiem nająć czegoś innego. Jednak właściwe rozgoszczenie się nastąpi raczej jutro, teraz chyba nikt nie miał na to sił. Ruszyli, mijając milczących strażników oraz ciemne ściany budynku. Nawet do rozmowy brakowało im w tym momencie energii. Może po prostu już wszystko zostało powiedziane, a może jednak to jutro będzie właściwszy dzień na rozmowy. Ciężko ocenić.
Komnaty Ougaia zrobiły na nim wrażenie. Ango wiele razy wyobrażał sobie, jak mogą wyglądać, wszak nigdy wcześniej nie miał możliwości tutaj choćby zajrzeć. Choć skąpane w ciemnościach, to dzięki światłu księżyca dało się rozróżnić pojedyncze kształty, sama sypialnia była duża, większa chyba nawet od jego byłego mieszkania. Ciekawe, jak będą wyglądały rano.
Niedawno wybiła północ. Ougai przysiadł na pościeli, włączył lampkę nocną i z westchnieniem zdjął marynarkę. Dla niego ten dzień, jak widać, też był ciężki, bo zdawał się w tym momencie wręcz jakby otumaniony czymś. Chociaż uśmiechał się. Ango odruchowo podszedł i przejął jego okrycie, na co mężczyzna zareagował cichym rozbawieniem.
- Dlaczego zachowujesz się, jak mój lokaj?
- ... chciałem tylko być miły.
Ton czterdziestolatka był na pograniczu cynizmu, podczas gdy zielonooki próbował jakoś się wytłumaczyć. Nie umiał się odnaleźć w tej wesołości mężczyzny, miał silne przeświadczenie, że zrobił coś nie tak. A przecież chciał dla niego jak najlepiej. Na nowo tracił swobodę rozmowy z tym mężczyzną, na nowo widział w nim drapieżnika, pana całej mafii, a nie samego człowieka. Znów łapał się na tym, że bardziej komfortowo czułby się, patrząc w podłogę.
- Gdzie mam spać, Ougai?
Szkarłatnooki przechylił lekko głowę, patrząc na młodego mężczyznę z lekkim zaskoczeniem. Wstał, podszedł do niego, po czym niespiesznie złożył na jego ustach słodki pocałunek. Ze wszystkich dotychczas ten zdecydowanie można nazwać najbardziej czułym, najbardziej opiekuńczym, ale też najbardziej zbliżonym do tego, jakie zawsze sobie wyobrażał.
- Może tego nie pamiętasz, lecz małżeństwa sypiają zwykle razem - mruknął mężczyzna i trącił jeszcze nosem swojego partnera.
Były urzędnik zamrugał z zaskoczeniem, odruchowo kładąc dłonie na ramionach ukochanego. W mroku twarz mężczyzny wydawała się jeszcze piękniejsza, a jego oczy reflektowały blask z okna tak, iż nadawało to im dodatkowej pasji, a to z kolei dawał dość przejmujący obraz.
- Więc chciałbyś.. mnie obok siebie?
Medyk skinął głową, nie przestając się uśmiechać. Ango sam na nowo się uśmiechnął, mimo zmęczenia, przytulił go najpierw, po czym jeszcze pocałował. Mężczyzna odpowiedział od razu, zdając się na powrót spragniony jego bliskości. Dłoń czterdziestolatka powiodła po włosach męża, po czym przejechała subtelnie po jego nagich plecach, kończąc ten spacer na miednicy mężczyzny. Jednak sam dwudziestoośmiolatek nie umiał wykrzesać z siebie energii, by odpowiadać na te zaczepki. Był zmęczony, lecz też na nowo do głosu dochodził jego smutek, który trawił go od wielu lat. Jego ukochany wszak dzisiaj udaremnił jego samobójstwo. Zielonooki czuł się w tym wszystkim z lekka skołowany.
Oczywiście, było to wyczuwalne dla drugiej strony. Ougai cofnął lekko głowę, czując ten podświadomy opór ze strony Ango. Były urzędnik ujął go za dłoń, patrząc przez chwilę w dół. Nie tak sobie to wszystko wyobrażał. A przede wszystkim nie to, że go zawiedzie.
- Jestem zmęczony, Ougai... przepraszam - wyszeptał, starając się delikatnie gładzić jego dłoń. Zapewne nie powinien nic mówić. Powinien mu się biernie poddać, nie protestować, powinien robić to, co mu się każe. Tak jak zawsze. Ale nawet tego nie potrafił. Może udaremnienie tej próby było czymś złym, niepoprawnym?
Ten drobny ciąg myśli przerwał subtelny pocałunek na policzku dwudziestoośmiolatka. Mafioso patrzył na niego ze zrozumieniem. Teraz, bez lęku i niepewności, która częściowo przysłaniała mu spojrzenie, dało się też zauważyć, że i dla niego ten dzień był uciążliwy.
- W porządku. Wypocznijmy zatem, chyba... nam obu się to przyda. Prawda?
Młodszy z nich pokiwał głową.
Nie pozostało wiele więcej do dodania. Dość szybko każde z nich przygotowało się do snu. Łóżko, na którym zwykle sypiał Ougai, było bardzo miękkie, dla nowego lokatora wręcz zaskakujące. Zwykle jego posłanie było twarde. Gospodarz jeszcze sprezentował mu ostatni pocałunek, kiedy leżeli już obok siebie, okryci ciemnością i wspólną pościelą, po czym sam lekko się odsunął, by oddać się w objęcia Morfeusza. Ango mu trochę zazdrościł, mężczyzna zasnął szybko. Może faktycznie był zmęczony? Albo to jeden z tych ludzi, dla których zapadnięcie w sen nie stanowi żadnego problemu. On miał przeciwnie. Jeszcze dobrą chwilę kręcił się na posłaniu, nie mogąc się przyzwyczaić do tego wszystkiego, nim jego umysł powoli zaczął się wyłączać...
CZYTASZ
[BSD] Czarny ślub na deskach teatru
FanfictionJak głęboko trzeba wierzyć w wyobraźnię, by stała się ona jawą? Kolejne opowiadanie z nieistniejącym shipem, kolejny angst, pierwszy raz zostawiam dwa zakończenia. Polecam czytać w domu~ Beta-Read: Szczot_Fraser, D.G. Okładka od smol.tish