Jedna, ostatnia decyzja

41 3 0
                                    

Ciemność zdawała się esencją tego świata. Nie było nic poza nią, tylko mrok, nieskończenie lepka czerń wypełniająca wszystko. Trochę jakby obudzić się w grobie, będąc pogrzebanym żywcem. Ale Ango nawet niczego nie czuł. Nie było żadnej płyty przed nim, nawet zorientował się, że nie musi oddychać, Jaki to dziwny stan. Jakby... egzystencja pozacielesna? Ale takie coś nigdy mu się nie zdarzało.

- Jesteś nareszcie.

Słowa przecięły wszechobecny eter, odbijały się jakby wszędzie, jakby obaj znajdowali się w pomieszczeniu o świetnej akustyce. Źródło głosu znajdowało się na uboczu. Ougai spoglądał na niego wyczekująco, widać było na jego twarzy niezadowolenie. Rozczarowanie. Jakby był zawiedzony.

- Kochanie?

Ango ruszył do niego, udało mu się zbliżyć, choć wydawało mu się, że nie postawił ani jednego kroku. Mężczyzna jednak po chwili odsunął się na odległość metra, może dwóch. Odwrócił wzrok, jego ekspresja się nie zmieniła.

- Co się dzieje? - nie podobało się to byłemu urzędnikowi. Czuł smutek wylewający się z osoby naprzeciw, ale też niegasnące poczucie, że coś jest nie tak. Że to nie powinno tak wyglądać.

- Odszedłeś.

Jedno słowo, które choć wypowiedziane delikatnie, miało siłę przeszywającej strzały. Zielonooki poczuł, że coś w środku go ściska.

- O czym ty mówisz? Przecież wzięliśmy ślub, jutro...

- Nie wzięliśmy - przerwała mu zjawa, podnosząc głowę i patrząc prosto w oczy - Nie, Ango. Mieliśmy wziąć ślub. Miałeś przyjść do mnie. Ale wybrałeś tego... drugiego? Tego, którego nigdy nie było przy tobie. Dlaczego?

- O czym ty mówisz..?

Ciężko było wytłumaczyć cokolwiek, jeśli pojęcie o tym, co się działo tu i teraz było dla niego niemożliwym. Zielonooki spojrzał na swoje ręce. Były takie same, jak zawsze, aczkolwiek delikatnie migotały. Spróbował zaklaskać, jednak to nie udawało się. Nie mógł jakby się dotknąć. Czy to sen? Ale nigdy nie zdarzało mu się śnić świadomie, jedynie marzył w stanie półsnu. Nigdy w pełni uśpiony nie odzyskał świadomości. Głównie dlatego tez zwykle swoich snów nie pamiętał.

- To nie sen - Ougai odpowiedział mu, jakby czytając z jego umysłu - Przyciągnąłem cię do siebie, bo gdybym tego nie zrobił, zapomniałbyś o mnie. Bo ten drugi wszedł między nas. Ango, rozmawialiśmy codziennie, a teraz odchodzisz?

Nim były urzędnik choć wstępnie przetrawił te słowa, poczuł nagłe szarpnięcie, jakby przez chwilę się rozpadał. Naraz ciemność, która ich otaczała, stała się półprzeźroczysta. Obaj lewitowali w powietrzu, gdzieś pod sufitem sypialni, w której spoczęli jako żywi, może nawet ponad nią. Aktualnie Mori złapał ciało swojego męża, potrząsając nim, coś chyba krzycząc. Ale żadne dźwięki do nich nie docierały.

- Rozumiesz już? - podjął Ougai, wbijając oczy, które robiły się szklane, w swojego wybranka - My nie jesteśmy jednym, tak jak ci się wydawało. Jesteśmy różni. I wszystkie obietnice, które sobie złożyliśmy, to były słowa... moje. Ja ci to obiecałem, Ango. Dlaczego mnie odrzucasz?

W głowie tysiące pytań, ale żadne z nich nie umiało się sprecyzował do konkretnego ciągu słów. Dwudziestoośmiolatek spojrzał znowu na scenę rozgrywającą się pod nim. Jego mąż ściągnął właśnie jego ciało na podłogę, zrzucił z jego torsu koszulkę i zaczął wykonywać mu masaż serca. Senność z Moriego zdawała się kompletnie ulecieć, działał jak maszyna, jednak w tych ruchach było coś, czego Ango dotychczas nie widział. To była panika.

- Kim jesteś..? - zapytał wreszcie, zwracając się na powrót do osoby, która jakby nie widziała tego wszystkiego, co tak bardzo absorbowało jego uwagę.

- Jestem twoim ukochanym, Ango - szepnął, podlatując bliżej - Nadałeś mi imię Ougai, twoje pragnienia nadały mi wygląd. Jestem tym, który na ciebie czekał i który miał zabrać cię do szczęścia. Mieliśmy zamieszkać w domku nad jeziorem... pamiętasz?

Istota uniosła dłoń, a w obrazie pół-ciemności, który ich otaczał pokazała się wyrwa. Widać było przez nią kołyszącą się w mroku nocy trawę, a za nią falującą wodę i krążące nad nią tysiące świetlików, tworzących iście bajeczny obraz. Srebrny księżyc unosił się na nieboskłonie usianym gwiazdami, zaś na uboczu tego wszystkiego faktycznie stał domek, chyba drewniany.

- Mieliśmy tutaj zamieszkać... - szepnął zielonooki, który wpatrywał się w czary lekko onieśmielony niezwykłością tego wszystkiego.

- Masz rację. To miejsce dalej na nas czeka, wiesz?

Na obliczu zjawy przed nim wymalował się uśmiech, ciepły, przyjemny, taki jak zawsze dane mu było widywać w snach. Ango chciał go dotknąć, wysunął ku niemu rękę, jednak wówczas jego poczucie równowagi, poczucie stabilności lekko nim zakołysało, aż rozłożył dłonie dla stabilności. I choć nigdy wcześniej tego nie doświadczał, zrozumiał od razu. Jego połączenie z ciałem stopniowo słabło.

Ougai zwrócił się do niego przodem, choć nie opuszczał przejścia, które stworzył. Jego oblicze jednak na nowo spoważniało.

- Nie ma czasu na więcej wyjaśnień, mój drogi... Musisz wybrać. Możesz iść tylko za jednym z nas. Gdzie podążysz?

Młodzieniec spojrzał przez przejście, domek na brzegu majaczył się zachęcająco, a gwiazdy tam radośnie pulsowały. Jeśli przejdą, być może będzie najszczęśliwszą osobą u boku najwspanialszego mężczyzny pod słońcem. Jednak spojrzał później na dół. Jego mąż nie odpuszczał, oddychając szybko, jego własne ciało nie reagowało kompletnie na proces reanimacji. Moriemu ciekły po policzkach łzy, usiłując przywrócić do życia osobę, na której, Ango był tego pewien, zaczęło mu zależeć. Sam poczuł się naraz strasznie z tym, że mógłby go opuścić, jego, najbardziej upragnioną osobę, do której wzdychał prawie że każdej nocy. Musiał wybrać. Ale... jak ma właściwie wybrać? Nie czuł słuszności do końca w żadnej ze ścieżek. Za którą... osobą powinien iść?

[BSD] Czarny ślub na deskach teatruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz