Wracając do rzeczywistości - Zakończenie 1

47 5 0
                                    

Szybki, urywany oddech był pierwszym dźwiękiem, jaki dotarł do niego w formie innej, niż wszechobecne echo. Zimna podłoga na plecach oraz ciepłe dłonie na jego torsie były tym, co zaczął wyczuwać. Ango uchylił oczy. Było ciemno, mrok jednak rozganiało światło lampki przy ich łóżku.

Małżonek nad nim dyszał, mając wciąż szeroko otwarte oczy. Jakże ciężko było z początku rozróżnić, czy to panika, czy jednak jakaś ekscytacja, te dwie emocje w jego ekspresji były bardzo podobne. Tę wątłą myśl przerwał mu jednak ból w klatce piersiowej, zielonooki zaczął kaszleć, odchylając głowę na bok. Ougai finalnie odetchnął, po czym pochylił się i przytulił leżącego do siebie. Ango objął go, słabo, był wciąż bardzo słaby. Ale żył... Był absolutnie pewny tego, że przez chwilę jego ciało nie miało w sobie krzty życia, jednak powrócił. Dla tego mężczyzny, dla ich wspólnej ścieżki. Dlatego, że miłością darzył tylko tego, który był tutaj naprawdę.

Ougai nie komentował tego, co właśnie się wydarzyło. Nie chciał? A może nie czuł potrzeby, kto wie. Pogładził go po głowie i ucałował go jeszcze w skroń, a potem w policzek. Kolejno ostrożnie z niego zszedł.
- Pomogę ci wstać... Ubierz się, zejdziemy do skrzydła szpitalnego.

Zielonooki ostrożnie podniósł się z pozycji leżącej, a ujęty za ramiona powoli, ostrożnie wstał. W głowie mu się jeszcze kręciło, brał głębsze wdechy, czując, jakby cały czas nie do końca mógł oddychać. Tors go bolał, był osłabiony... okropność. Lecz przecież żył.

- Musimy, prawda?

Ougai spojrzał na niego, po czym kiwnął głową i cmoknął go jeszcze w policzek.

- Nikt bez powodu nie umiera, a mi zależy na tym, żebyś żył – mówiąc to wyjął z jego walizki świeżą koszulę, spodnie mężczyzny leżały na krześle nieopodal – Wykonamy komplet badań plus chcę sprawdzić, ile żeber ci połamałem podczas reanimacji.

Techniczne mówienie medyka było dość szorstkie, Ango jednak skupił się na nieco innej frazie. Jego wybrankowi zależy na jego własnym życiu. Ougai, szef mafii chciał, by ten były, słaby urzędnik jeszcze trochę żył, być może stanowił po prostu dla niego wsparcie, być może tylko dla uciechy czterdziestolatka. Nieistotne. Skoro jego ukochany pragnie go żywego, to Ango zamierza żyć.

.

Dwa tygodnie później, kiedy okularnik odzyskał sprawność i energię, a także kiedy szef mafii wrócił w pełni do pełnienia swojej funkcji, nie przedkładając prywaty ponad to, rzeczywistość wydawała się całkiem normalna. Mafia miała swoje sprawy, o których się głośno nie mówiło. Handlowali tym, czym nie było wolno i za co są dobre pieniądze, a także usuwali niewygodnych dla siebie ludzi. To była codzienność.

Czasami zdarzały się też szalone jednostki, które zuchwale chciały Mafii zagrozić. Zwykle szaleńcy, desperaci, chociaż w historii zdarzyło się kilku poważniejszych przeciwników. Tutaj, w podziemnych korytarzach akurat leżało czterech, którzy mierzyli zdecydowanie za wysoko. Lecz należy im się uznanie, gdyż właśnie pokonali labirynt mafijnych korytarzy i to poprawnie, a wydaje się, że również bez mapy.

Nie spodziewali się z pewnością jednak, że mafia uderzy z taką siłą, a już z pewnością tego, kto dokładnie będzie w tej części magazynowej. Ougai nawet nie próbował ukryć rozbawienia tym obrotem spraw. Szczególnie, że napastnicy, kiedy zobaczyli jego, od razu stracili na pewności siebie, a zaatakowani przez zwykłych strażników nie mieli za bardzo dokąd uciec. Co najlepsze, sypali odpowiedziami. Niestety nie wnosiły nic nowego do wiedzy mafijnej, a więc byłą to tylko kolejna grupa „ambitnych nieprzygotowanych".

Ougai beznamiętnie wyjął rewolwer i z kamiennym wyrazem twarzy zastrzelił pomagierów człowieka, który wydawał się temu wszystkiemu przewodzić, jego zostawiając na koniec.

- Naprawdę nie masz nic więcej do dodania? – zapytał jeszcze chłodno, przechylając lekko głowę. Dla czterdziestolatka to chleb powszedni.

Przeciwnik zaprzeczył, bardzo nie chcąc zaprzeczać, ale nie miał istotnie żadnej innej informacji do przekazania. Bał się. Kto by się nie bał na jego pozycji. Ten strach i błaganie o życie w spojrzeniu nie ruszały kompletnie szefa mafii, który w tym momencie mruknął cicho. I spojrzał przez ramię.

- Ango? – zwrócił się nagle do okularnika, który był przy tej egzekucji, ale stał lekko z tyłu. Ougai zabezpieczył broń, po czym podał ją partnerowi – Zabij go dla mnie.

Dwudziestoośmiolatek dotychczas nie udzielał się, niemal wtapiając się w tło i po prostu biednie przyglądał się egzekucji na osobach, które postanowiły targnąć na Mafię. Mieli z pewnością różne powody. Zielonooki nie bał się tego, ale nie chciał na to patrzeć, w jego moralności jeśli ktoś miał powód, by żyć, to powinno pozwolić mu się żyć. Jednak nie chciał wnikać w styl działania Ougaia, nawet nie czuł, że miałby do tego prawo. Sam pełnił tutaj od niedawna funkcję informatora, czasem pytano go o opinię w kwestiach strategii, co jeszcze akceptował. Bo naprawdę nie lubił zabijać.

Teraz jednak ukochany stał naprzeciwko niego i oferował mu rewolwer. To z pewnością był test, lider chciał wiedzieć, czy jego małżonek potrafi posunąć się do ostateczności. W tle ostatni z żywych mężczyzn patrzył na niego żałośnie, widząc w tym dość niepewnym samego siebie młodziku swój jedyny ratunek. Mafioso też zauważył zawahanie okularnika. Ujął jego dłoń, po czym włożył w nią rewolwer i stanął za nim, jeszcze gładząc go po boku.

- Pomyśl, że ten człowiek mógł być zagrożeniem dla ciebie... i z pewnością był zagrożeniem dla mnie. Gdyby mnie znalazł bez ochrony, z pewnością by mnie zabił. Zostałbyś przez niego sam... prawda?

Słowa brzmiały słodko, kiedy czterdziestoletni medyk wypowiadał je koło ucha byłego urzędnika. Brzmiały wręcz jak zachęta. I choć Ango doskonale o tym wszystkim wiedział, to jednak fakt morderstwa wciąż wydał mu się odrzucający. Spojrzał na swoją dłoń, to na biednego człowieka, którego los się zaczął niespodziewanie przeciągać. Strach w oczach ofiary zdawał się karmić Ougaia, tenże zachowywał się trochę jak zwierzę, które czerpie przyjemność z bezsilności ofiary.

Mąż prosił go, żeby zabił człowieka. „Dla mnie", sam tak powiedział. To, o co go prosił ukochany było jednak ważniejsze od tego, co sam uważał. Lata treningów rządowych nauczyły go posłuszeństwa w wykonywaniu rozkazów, nawet tych, z którymi się nie zgadzał. Ango uniósł dłoń z bronią, odbezpieczył ją, po czym celnie wymierzył i przestrzelił ostatniej osobie głowę. Kolejno z chłodnym spojrzeniem zabezpieczył broń i oddał Ougaiowi, nie mówiąc ani słowa. Ten jednak okazał bardzo duże zadowolenie z tego obrotu spraw, jak i ciesząc się na zimny wzrok partnera. Gdzieś jednak z tyłu świadomości byłego urzędnika pozostawało to nieprzyjemne uczucie, że właśnie... zabił. Tak po prostu i chłodno zabił. I wiedział, że to nie będzie pojedynczy przypadek.

[BSD] Czarny ślub na deskach teatruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz