2

1K 79 35
                                    

Kiedy tylko rano chłopak obudził się już w miarę trzeźwy usiadł na łóżku i rozejrzał się po pokoju. Jego uwagę od razu przykuły pojedyncze płatki we krwi leżące na ziemi. Zszedł on więc z łóżka i podszedł do nich po czym kucnął przy nim i wziął je na dłoń. <Czyli to nie był ani sen ani złudzenie po alkoholu...> Rzucił płatki na ziemie po czym udał się do łazienki ogarnąć trochę swój wygląd, twarz, którą miał we krwi i tym podobne. Będąc w łazience spojrzał na siebie w lustrze, na co jego oczy mocno się rozszerzyły. Na całych ustach i brodzie miał zaschniętą krew, pod oczami miał wory nie od zmęczenia a od płaczu, jego oczy były całe przekrwione, a jego gardło zdarte na tyle, że miał dosyć sporą chrypę. Nie podobało mu się to. W końcu zawsze starał się wyglądać idealnie... ułożone włosy, delikatny makijaż by zakryć niedoskonałości. Nie chciał by ktokolwiek odebrał go za jakiegoś łachmana, który nie umie o siebie zadbać. Jednak teraz nie miało to dla niego znaczenia. Umył się po czym rozczesał włosy i założył na siebie czysty dres. Nigdy nie wychodził w nim z domu, jednak teraz zamierzał iść do lekarza, a nie do pracy czy gdziekolwiek. Po ubraniu się założył buty oraz kapelusz i kiedy miał już wychodzić jego oczy zaszły łzami, a on sam padł na ziemie, na kolana. Powoli dusząc się wykasłał ze swoich płuc kolejne płatki kwiatów, jednak było ich więcej. Tak samo jak krwi, zamiast śliny zmieszanej z jego krwią wypluł on z siebie taką ilość krwi, którą można by porównać do najzwyklejszego w świecie łyku jakiegoś napoju. Mężczyzna kaszlał jeszcze chwilę i wypluwał z siebie płatki kwiatu po czym wstał i o trzęsących się nogach złapał się komody z korytarza. <Cholera jasna... za jakie kurwa grzechy takie coś się dzieje?!> Z jego oczu pociekło kilka łez, które otarł po czym spojrzał na stan ubrania. <Czyste... to najważniejsze> Poprawił włosy i narzucił na szyje jakiś szalik, następnie wyszedł z domu. Jego cel był z góry ustalony-lekarz. Nie zamierzał iść gdziekolwiek indziej póki nie dostałby jakiś leków czy innego świństwa, aby poczuć się lepiej...

Kiedy już nareszcie był po wizycie u lekarza, usiadł na krześle przed jego biurkiem by wysłuchać diagnozy... lekarz zdjął okulary z twarzy i położył je na biurku po czym spojrzał na mężczyznę przed sobą.

-Panie Nakahara... jest pan aktualnie w nieodwzajemnionej miłości. Mam rację?

-Że w czym ja niby jestem? -chłopak kaszlnął cicho i spojrzał na lekarza- jakiej miłości niby? Jestem sam tylko i wyłącznie z własnej woli. 

-Czyżby? Nikt pana nie odtrącił? Nikt Pana nie zostawił?

-Nie?

-Mhm... a wie pan czym jest hanahaki?

-Co czym jest-

-Hanahaki... mówię tu o chorobie kwiecistych płuc, lub jak to inni mówią. Chorobie nieszczęśliwej miłości

-Jak to niby działa?

W tym momencie Chuuya się zaniepokoił... nie miał pojęcia o istnieniu takiej choroby, a nawet gdyby coś o niej wiedział to nie pomyślałby, że on zachoruje na coś takiego... Kiedy tylko wysłuchał tłumaczenia lekarza zamarł. Nie spodziewał się, że przez tego czekoladowowłosego mężczyznę skończy w takim stanie

-Czyli rozumiem, że w moich płucach rozwija się jakiś kwiat, przez to że jakiś idiota nie odwzajemnia moich uczuć?

-Dokładnie tak drogi panie... bardzo mi przykro, że spotkało to akurat pana. Bardzo mało ludzi na to choruje

-Mhm... ile czasu się umiera w tej chorobie?

-Cóż... nie da się powiedzieć. Niektórzy męczą się latami, inni umierają w dwa-trzy miesiące... niestety nie mogę powiedzieć ile czasu Panu akurat zostało

-Ale.. to da się uleczyć? Prawda?- W głosie chłopaka był słyszalny niepokój oraz nadzieja

-Tak da się... ale tylko na dwa sposoby

-Proszę mi je wymienić!

-już to robię... ale proszę spokojnie. Chorobę może wyleczyć odwzajemnienie pańskich uczu-

-na to nawet nie liczę no... a drugi sposób?

-operacja... jednakże ona wiąże się z utratą wszystkich wspomnień o osobie, którą pan kocha

-rozumiem... przemyśle to w takim razie. Dziękuje

Chuuya wstał i wyszedł z gabinetu... <utracić o nim całkowitą pamięć... a to dobre> uśmiechnął się pod nosem cicho kaszląc w drodze do domu... idąc przez most zauważył w oddali jakiegoś bruneta <wysoki, ciemnowłosy, ze specyficznym sposobem chodzenia... czyżby to była ta osoba, o której myślę?> Mężczyzna skupił się na chłopaku i miał rację... to był nikt inny jak Dazai, jednak trzymał on coś w rękach...  bukiet. Bukiet pięknych, czerwonych kamelii i róż między, które były powtykane gałązki jaśminu oraz wiśni... po chwili do chłopaka podeszła kobieta. Niższa od niego, z czarnymi włosami i bardzo schludnie ubrana. Chłopak dał jej prosto do rąk kwiaty po czym ich usta się złączyły... w oczach rudzielca zebrały łzy. Miał dalej nadzieje, że jest szansa na to, że chłopakowi zacznie na nim zależeć... że nie będzie musiał się operować, ale po tym co zobaczył zrozumiał, że nie ma wyjścia. Nie będzie się łudził przecież skoro był świadkiem takiej sceny. Już postanowił. Podejmie się operacji, zapomni o chłopaku... nie będzie dłużej cierpieć... Niebieskooki pobiegł w jakąś alejkę niedaleko mostu i tam zaczął się krztusić... krew wyleciała z jego ust w jeszcze większej ilości, a poza samymi płatkami z jego ust wyleciał cały kwiat... cała główka kwiatu czerwonej kamelii... 

zacznijmy od nowa || SoukokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz