Rozdział 13

109 9 2
                                    

Brandon wręcz czuł, jak nienawiść do matki zmienia się w żal i wyrzuty sumienia. Nigdy nie był otwarty na historię od jej strony i ślepo wierzył swojemu ojcu. Ktoś postronny chyba by go nie winił - przecież Anabelle nigdy nie spędzała z nim za dużo czasu i to właśnie na tej podstawie ukształtował do niej negatywne uczucia. Dziecko pragnie miłości i szuka jej na każdym kroku. A Brandon otrzymał ją od ojca, który praktycznie jako jedyny się nim interesował.

Był oczkiem w jego głowie, choć Asher Carter tak naprawdę nie miał pojęcia, co to miłość. Traktował swoich bliskich z wyróżnieniem i to było dla nich zgubne.

Brunet z posępną miną oparł się o ścianę przy łóżku matki. Siedzieli tu już drugą dobę, widząc coś na zewnątrz pokoju tylko i wyłącznie wtedy, gdy służba przynosiła im jedzenie, a światło z korytarza na moment wpadało do zaciemnionego pokoju. Mieli wszystko, co potrzebne do przeżycia. Łazienka była dla nich dostępna, jedzenie otrzymywali o tych samych porach, co zwykle... Nawet mogli znaleźć sobie kilka zajęć, półka z książkami i szachy w rogu były przecież wniesione tu na rozkaz Ashera. A jednak siedzieli w całkowitej ciszy.

Po upłynięciu dokładnie czternastu godzin od śmierci Chrisa, Anabelle straciła całe siły na płacz. Brandon miał wrażenie, że widział przed sobą bladego trupa, który co jakiś czas otwierał i zamykał z powrotem zmęczone powieki. Nie spała, nie potrafiła.

On też nie potrafił do niczego się zmusić. W jego głowie ciągle przewijały się okropne obrazy, zarówno śmierci wuja, jak i pozostałych znajomych Anabelle. Asher oszczędził tylko Marcela, Jennie oraz jej dzieci, skoro znał ich praktycznie od dzieciństwa. Choć nie powiedziałby, bardzo go korciło.

Brandon siedział więc przy matce, choć ta zdawała się nie zwracać na niego uwagi. Tykanie zegara wiszącego w pomieszczeniu stawało się tak głośne, że miał ochotę krzyczeć. Z bezsilności, z żalu i z bólu na samą myśl o tym, że to on zgotował tym ludziom taki los.

Nie miał telefonu, nie potrafił z nikim się skontaktować. Na myśl mimowolnie wpadała mu Beryl, która mogła przecież na niego czekać. Ostatnio obiecali sobie, że spotkają się jak najszybciej. No właśnie... Beryl.

- M-matko... - rzekł drżącym tonem, uświadamiając sobie pewną bardzo ważną rzecz.

Anabelle spojrzała na niego z zaniepokojeniem i choć nie miała na to siły, lekko podniosła się do siadu.

- Poznałem kogoś. Pisałem z nią, a mój telefon... - jąkał się, bojąc się nawet wypowiedzieć swoje obawy na głos. - A co, jeśli ojciec coś jej zrobi?

Czarnowłosa wzruszyła ramionami. Nie mogła wiedzieć, co wpadnie do głowy jej mężowi ani jak daleko się posunie.

- Jest do tego zdolny - odparła cichym tonem, nawet nie patrząc na swojego syna.

- Boże... - Brandon złapał się za głowę. - Nie... Cholera jasna, nie!

Anabelle zmusiła się, by dotknąć jego ramienia. To był jej syn. Syn, którego zawsze pragnęła kochać.

- Nie zrobi jej nic, jeśli nie będzie widział w tym powodu - powiedziała poważnie, choć ledwo ją zrozumiał przez słaby głos, jakim mówiła. - Teraz doprowadza do skutku swój inny plan. Jeśli będzie chciał cię zastraszyć, dopiero wtedy jej użyje.

Nie uspokoiła go ani trochę. Zamiast westchnąć z ulgą, tylko zadrżał na całym ciele.

- Na razie jest bezpieczna. Do tego czasu musimy coś wymyślić.

Brandon gwałtownie wstał na równe nogi i z gniewem zaczął krążyć po pokoju.

Tak, musieli wreszcie coś zrobić.

Władca: Początek i KoniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz