Był ostatni dzień lata, a ja byłem na spacerze z tatą. Właśnie wracaliśmy, a w plecy parzyło nas słońce. Zatrzymaliśmy się na zakręcie i przysiedliśmy na krawężniku. Podbiegły dwa duże psy na smyczy. Zaczęły próbować nas zaczepić, ale bez skutku. Nagle Ich smycze się wydłużyły, a one same z dość agresywnych psów zaczęły się razem bawić. Podbiegły do nas i zaczęły się bawić też ze mną. Po chwili wspólnej zabawy z psami nadjechał samochód. Wysiadła z niego Roksana. To było dość dziwne, bo przyjechała od storny Buczyc, a ona tam nie mieszka. Ubrana była w czarne jeansowe spodenki i zwykłą czarną koszulkę. Głos z auta uświadomił nas, że musi ona zostać tu przez dłuższy czas. To było dość szokujące z racji, że ona znała tylko mnie z moich okolic. Rozmawiałem z nią przez moment i dowiedziałem się, że jej rodzice się pokłócili, więc ona musiała się przenieść do innego miejsca, a z racji tego że kiedyś miała tu rodzinę to przywieźli ją tu. Dodała, że jej rodzina nie mogła jej przyjąć, więc miała już wracać ale zobaczyła mnie. Popatrzyłem na mojego ojca, a on powiedział tylko:
- Zapytaj matki.
Było dość blisko mojego domu. Poszliśmy zapytać właśnie mojej mamy czy może ona nocować u nas przez kilka dni. Przedstawiłem jej sytuację, lecz ona zaczęła prawić mi rozprawkę:
- Co to są za rodzice skoro nawet dzieckiem nie potrafią się zająć. Tacy nie powinni mieć do niego praw.
Było widać po Roksanie, że wyraźnie przesadziła. Jednak Roksana jej nie przerwała, stała i słuchała z dość zawstydzoną miną. Przerwałem rozprawkę o wychowaniu i powiedziałem:
- Mamo, możesz w końcu odpowiedzieć czy może, czy nie?
Pełną parą odpowiedziała, że jak chce zostać to musi zachowywać się jak członek rodziny. Roksana się uśmiechnęła, a resztę dnia spędziliśmy wspólnie. Następnego dnia, z rana, wyjechałem z rodzicami do akademika, gdzie miałem mieszkać kończąc moją edukację. Dojechaliśmy na miejsce w południe. Znajdowało to się w większym mieście bardzo blisko uczelni. Cały budynek był bardziej żółtą kamienicą przedwojenną, niż budynkiem należącym do szkoły. Recepcjonistka pokazała mi pokój. Najwyższe piętro nie zadowalało mnie z racji, że schody były strome. Wdrapałem się na korytarz. Podłoga była wypełniona starymi różowymi płytkami, a ściany odpadającą żółtą farba. Każde drzwi były stare oraz posiadały numer zaczynający się od 200. Wszedłem do tych z numerem 216. W środku byli już Adam i Antek. Nie sądziłem, że będą tak wcześnie, a szczególnie Adam, który ma daleko do domu. Sam "pokój" (bardziej mieszkanie) posiadł 3 pomieszczenia. Część mieszkalną, kuchnie i łazienkę. Wszystko było w bardzo starym stylu, lecz dało się wyczuć spokój i harmonię. Jeszcze drewniane ciemno dębowe ściany zlewały się z meblami z tego samego tworzywa. Na podłodze były wyłożone nowoczesne jasne panele przykryte miejscowo przez dywany. Na wprost drzwi wejściowych znajdowało się wyjście na balkon. Był on jedynie oddzielony barierkami. Do kuchni przechodziło się przez szerokie przejście bez drzwi. Była wyłożona białymi płytkami, a ściany były takie same jak w pokoju obok. AGD w kuchni było nowoczesne. Indukcyjna kuchenka, lodówka z podajnikiem do lodów. Łazienka była mała, ale mieściło się w niej wszystko. Po rozpakowaniu bagażów wyszliśmy wszyscy na balkon, aby wysłuchać przemiowienia dyrektora. Wtedy dało się dotrzeć, że cały budynek mieszkalny to okręg otaczający plac z drzewami. W trakcie tego rozglądałem się i zobaczyłem, że na prawo od nas mieszkają Karol z Miłoszem. Patrząc dalej zobaczyłem Oliwke i Maję stojące z ewidentnym znudzeniem na twarzy. Wróciłem wzrokiem do kolegów z mieszkania i zapytałem Antka:
- Idziesz się przejść do sklepu później? Muszę kupić kilka rzeczy.
Zgodził się, a ja sam zszedłem do szatni. Obok mojej szafki o ścianę opierał się Filip, który używał telefonu. Metr dalej, na ławeczce, siedziała Wiktoria. Ktoś do mnie napisał SMS. Wyjąłem telefon z kieszeni ale zamiast mojego wyjąłem IPhone'a. Filip odezwał się do mnie:
- IOS to najgorsze co może być, nic nie przebije go w durnocie.
- Masz rację. - odpowiedziała mu Wiktoria.
W tym czasie sam próbowałem odczytać wiadomość. Po kilku kliknięciach zobaczyłem, że napisał do mnie zapisany numer a treść brzmiała: "To nie mój numer mój jest inny". Nie zdziwiłem się. Schowałem go i wyszedłem na dwór. Czekał już na mnie Antek. Zrobiliśmy kilka kroków, po których on wsiadł za kierownicę czerwonego Volkswagen'a Polo. Zdziwiony usiadłem obok niego i zaphtalem:
-Czy ty w ogóle masz prawo jazdy?
Nie doczekałem się odpowiedzi. Nie powiedział mi nawet na początku gdzie jedziemy. Po długiej drodze zaczęło się ściemniać. Sam Antek był niski i musiał się wychylać aby cokolwiek zobaczyć. Uruchomił światła ale one praktycznie nie działały. Na szczęście dla nas skręciliśmy, lecz nie było widać gdzie jesteśmy. Antek odezwał się wtedy:
- Jesteśmy u mnie pod domem.
To było dziwne. Dlaczego przyjechaliśmy pod jego dom? Nie byłem w stanie tego pojąć. Nie wiedzieć czemu zrobiło się jasno, jakby na około posesji stały latarnie. Wtedy ukazał się nam duży drewniany dom ze stawem przed który musieliśmy okrążyć, aby dojechać pod sam dom. Jak wjechaliśmy na teren jego rodziców wysiadłem i usiadłem na masce samochodu. Jechaliśmy po woli, a w kilku miejscach były króliki. Jeden z nich do mnie podbiegł. Chciałem go pogłaskać, ale ten mnie ugryzł. Dojechaliśmy. Przed domem czekała na nas jego mama. Ciemno włosa dość niska kobieta. Przywitałem się z nią i wszyscy poszliśmy za dom. Ojciec Antka razem z jakimś jego kolega nosili drzewo. Zaczęliśmy im pomagać. Widziałem tylko jednego mężczyznę, był stary i łysy oraz dość umięśniony.
