Rozdział III

134 3 0
                                    

Kiedy zasypiał tej nocy, pod powiekami widział twarz swojej pierwszej ofiary, uśmiechającej się ufnie, a potem nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki patrzącej na niego szarymi, rozszerzonymi ze strachu oczami Astorii Greengrass.

***

Obudził się zlany potem gdzieś o czwartej nad ranem. Wstał pospiesznie i obmył twarz. W sypialni było zimno i cicho, tylko zegar tykał nieuchronnie odliczając czas. Merlinie, po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna miał ochotę się upić. Ale tylko wyciągnął paczkę fajek, ręce trzęsły mu się tylko trochę gdy wypalał papierosa za papierosem. W nikłym płomieniu świecy widział przebłyski piekła. Nie był przesądny czy zbytnio wierzący, śmierć była dla niego zjawiskiem czysto fizjologicznym, ot ciało rozsypywało się w proch, zjadały je robaki, nigdy nie poświęcał zbytniej uwagi absolutom. Ale jednak, czasem w środku nocy czuł nieodparte, powodujące ciarki na plecach wrażenie, że jeżeli jest, istnieje coś więcej, czeka go kara, nigdy nie dozna ukojenia.

Lily. Słodka, kochana Lily wierzyła w coś więcej. To nie było coś, co umiała opisać, a on nigdy nie potrafił (nie chciał) tego zrozumieć. Lily wierzyła, że dla każdego jest szansa, że każdy zasługuje na odkupienie jeśli tylko będzie szczerze żałował, okaże skruchę, stanie się dobrym człowiekiem. Jak Potter. Lily umiała kochać, Lily umiała wybaczać.

On tak nie potrafił, zapiekł się w swojej nienawiści i nigdy, przenigdy nie wybaczał. Nikomu. Nawet sobie. Szczególnie sobie. Nie zasługiwał na wybaczenie.

Z biegiem czasu i przerażeniem zauważał, że nie pamięta już tak wielu rzeczy. Jak dokładnie brzmiał jej śmiech, którą ręką poprawiała zwichrzone włosy, czy miała piegi na nosie. Kim była prawdziwa Lily? Gdzieś znikł jej upór, jej złość, jej niecierpliwość i zapalczywość. Jej kompleksy, jej problemy, poczucie winy, jej łzy, brzydkie czerwone plamy na policzkach, kiedy była zdenerwowana, jej zazdrość, jej desperacja (To są źli ludzie, Sev – huczało mu po głowie, miała wtedy tak drżący głos i patrzyła na niego jakby z przestrachem, jakby z niedowierzaniem, jakby był kimś obcym, jakby wcale go nie znała. Severus umiał się oszukiwać i zwykle to robił, ale to wcale nie tego przeklętego dnia nad jeziorem ją stracił. Nie tylko ją stracił.)

Stał się w końcu tym, przed kim go ostrzegała. Był złym człowiekiem, który zrobił wiele krzywd. I wiedział o tym. Pamiętał o czasach, kiedy nie czuł żadnych wyrzutów sumienia, to oszałamiające, upijające uczucie potęgi i mocy Czarnej Magii. Potrafił, naprawdę potrafił być okrutny, czerpać z tego siłę, kiedy zamiast krwi jego żyłami płynęła czysta nienawiść.

Czy Lily Evans mogła być idealna? Czy mogła być święta? Stawała się coraz bardziej odległa, coraz bardziej wyidealizowanym symbolem, jego jedynym jasnym elementem życia, światełkiem w tunelu. Samą dobrocią. I kochał ją coraz bardziej, jak szaleniec, chyba bardziej niż kiedy jeszcze żyła, tęsknił do niej jak skazaniec do wolności.

Lily, czy kiedykolwiek mi wybaczyłaś?

Jednak Lily pozostawała głucha na jego pytania, a on próbował ze wszystkich sił przypomnieć sobie jej twarz, gdy jeszcze patrzyła na niego przyjaźnie. Pamiętał tylko jej oczy, Merlinie, jej oczy pamiętał wyraźnie, uczepił się tej myśli.

Dlatego tak trudno patrzyło mu się na Pottera, tak podobnego do ojca, z jej spojrzeniem zza dziwnie długich jak na chłopca rzęs. To było obrzydliwe, jak świętokradztwo, jak profanacja. To bolało bardziej niż się tego spodziewał. Jej oczy patrzące na niego z odrazą, z pogardą, ze strachem, z niezrozumieniem. Harry Potter był jednym wielkim wyrzutem sumienia, solą jątrzącą rany, nie potrafił patrzeć na niego bez gniewu. Czasem winił go za jej śmierć.

Snape nigdy tak o tym nie pomyślał, bo fragmenty prawdziwej Lily w jego pamięci rozmywały się coraz bardziej, ale chłopak był głupio uparty zupełnie jak ona. I zupełnie jak ona umiał kochać i wybaczać. Ale na to przyjdzie jeszcze czas.

***

Dochodziła piąta nad ranem, kiedy Severus Snape ponownie usnął płytkim, niespokojnym snem. Śnił o zrozumieniu, o nastolatkach, które wcale nie były głupie i ufnej parze zielonych oczu patrzących na niego lekceważąco zza kubka herbaty.

Traktat o nieistnieniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz