Rozdział IV

91 3 0
                                    


Astoria zwlokła się powoli z łóżka i potężnie ziewnęła. Tak właściwie to wcale nie chciało jej się wstawać, poprzedniego wieczoru uczyła się do późna, a noc minęła jej zdecydowanie zbyt szybko. Poranek zastał ją bladą, wymiętą i kompletnie niewyspaną. Pospiesznie zebrała do torby porozrzucane po pokoju książki, Merlinie kiedy w końcu zacznie być trochę bardziej zorganizowana, ubrała się (znowu nie mogła znaleźć krawata) i spokojnym krokiem ruszyła na śniadanie. Jej współlokatorki jeszcze spały, ale nie czuła potrzeby ich budzić.

W Wielkiej Sali nie było jeszcze zbyt wielu uczniów, usiadła przy stole Slytherinu i bez większego przekonania (nigdy nie potrafiła podejmować decyzji nawet jeśli chodziło o błahe sprawy) zaczęła jeść owsiankę. Nigdzie nie widziała Dafne. Rozejrzała się po pomieszczeniu, Weasley opychał się jajecznicą, Granger, która wyjątkowo zrobiła coś z włosami spokojnie przeżuwała Tosta, a Potter sztyletował wzrokiem Malfoya. Obaj chyba mieli na swoim punkcie jakieś chore obsesje.

A co do Malfoya, wyglądał dziś wyjątkowo kiepsko nawet biorąc pod uwagę wczesną porę. Najwyraźniej ktoś starł mu wreszcie z twarzy ten durny, arogancki uśmieszek.

Zauważyła machającą do niej Emmę, uśmiechniętą i zdecydowanie zbyt dobrze wyglądającą jak na 7 rano, jak ta dziewczyna to robiła, Astoria ten level entuzjazmu osiągała dopiero koło 9. Niewiele myśląc przesiadła się do niej do stołu Hufflepuffu.

Pochwyciła to spojrzenie Snape'a, które z braku lepszego określenia nazywała ,,dobroduszną wzdychającą rezygnacją". Przyzwyczaił się, już nawet nie unosił brwi w niemym zapytaniu.

Snape westchnął cierpiętniczo, upił łyka czarnej jak smoła kawy i sprawiał wrażenie jakby wcale nie słyszał mówiącego coś do niego Flitwicka. Wyglądał na bardzo zmęczonego i zestresowanego, nic nie jadł, McGonnagal spoglądała na niego z zastanawiającą troską.

Astoria zastanawiała się jak mógł pić to gorzkie obrzydlistwo, próbowała kiedyś nauczyć się pić kawę, bo wydawało jej się to takie dorosłe, a poza tym podobno budziło jak nic innego, ale jednak smakowało zbyt ohydnie, dlatego pozostała przy swojej ziołowej herbacie.

Miała mieć dziś z nim zajęcia popołudniu. Strasznie dziwnie było mieć zajęcia ze Snape'm, które nie były Eliksirami. Nie żeby jakoś wyjątkowo tęskniła, Sever potrafił być absolutnie przerażający, kiedy czaił się za plecami i odzywał się nagle w momencie w którym chciałeś dodać ostatni składnik przyprawiając cię o zawał serca. I nie lubiła jego głupich nieprzyjemnych komentarzy, zwłaszcza tych o połowę bardziej złośliwych kierowanych do Gryfiaków. Czasem był z niego straszny gnój i choć radziła sobie całkiem dobrze to Eliksiry definitywnie nie były jej ulubionym przedmiotem. Ale przyzwyczaiła się, że Snape równał się zapach ziół, lochy i eliksiry.

Dziwiła ją ta nagła zmiana, podobno ubiegał się o to stanowisko od lat, ale kiedy dyrektor ogłosił to na uczcie powitalnej, Snape wcale nie wyglądał na zadowolonego.

A dyrektor... Dyrektor wyglądał dziwnie krucho, dziwnie staro, z tą nagle poczerniałą ręką. Zupełnie jakby przez ostatni rok, ostatnie lata postarzał się trzy razy bardziej. Dumbledore zawsze wydawał się być mocno wiekowy i stary jak czas, ale Astoria widząc go po raz pierwszy pomyślała, że nawet czarodzieje nie żyją wiecznie.

Obrona ze Snape'm nie była tak tragiczna jak myślała, że będzie. Szczerze mówiąc był na podium jej rankingu nauczycieli OPCM-u, (co wprawdzie wcale nie było tak trudne jako że był jej czwartym nauczycielem tego przedmiotu, na drugim roku uczył ją zamaskowany śmierciożerca w ciele paranoicznego Aurora, a rok temu ta paskudna landryna). Nie zmieniało to faktu, że pierwszy w rankingu był profesor Lupin, który wilkołak czy nie, umiał uczyć, był mądry, cierpliwy i spokojny nawet kiedy żadne zaklęcia jej nie wychodziły.

(To był jej pierwszy rok na Merlina. Różdżka wysuwała się ze spoconej z nerwów dłoni. Próbowała rzucić zaklęcie szósty czy siódmy raz, widziała te przeklęte uśmieszki, znowu w Pokoju Wspólnym będą debatować jak wielkim rozczarowaniem się okazała, niegodnym szlachetnego domu Salazara, słyszała wymruczane przez Wilkinsa wredne komentarze, które profesor uciął jednym stanowczym spojrzeniem, a potem odwrócił się do niej, łagodnie uśmiechnął i jeszcze raz powoli zademonstrował ruch nadgarstka. Po trzech kolejnych próbach w końcu się udało, a Lupin przyznał jej 5 punktów dla Slytherinu ,,za wytrwałość'', które zamknęły im tego dnia gęby. ,,Nigdy się nie poddawaj – mówiły zmęczone oczy Remusa Lupina.'')

Astoria naprawdę lubiła Snape'a, ale zdecydowanie brakowało mu łagodności jego poprzednika. 

Traktat o nieistnieniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz