Rozdział VIII

76 4 2
                                    


Severus znowu źle spał. Po rozmowie z małą Greengrass zastanawiał się jak wielu z jego wychowanków, jak wiele rodzin tak naprawdę stoi na rozdrożu. W najgorszej sytuacji były oczywiście ślizgońskie mugolaki (rzadkie przypadki, ale jednak), które będą miały problem z zaakceptowaniem po którejkolwiek ze stron. Paradoksalnie jak na takie stado indywidualistów Ślizgoni zawsze patologicznie trzymali się razem (przynajmniej w oczach innych domów, bo brudy pierze się w czterech ścianach, tak naprawdę podziałów i koteryjek było tyle, że pierwszorocznym trzeba było to rozrysować), ale (pewne rzeczy się nie zmieniały) mugolaki miały znać swoje miejsce.

Pamiętał jak ciężko mu było w Slytherinie na początku Hogwartu tych ponad 20 lat temu, a był przecież półkrwi. Wybaczono mu to zaskakująco szybko, kiedy tylko okazało się, że ma dryg do zaklęć z tej niekoniecznie moralnej strefy, pochodzi po kądzieli od Prince'ów (to było dobre, mocne nazwisko, chociaż po latach przyznawał – pseudonim Książę Półkrwi był trochę pretensjonalny) i szczerze, szczerze nienawidzi ojca, (i cóż, wierzy, naprawdę wierzy w czystość krwi – nigdy, nigdy nie wybaczył matce, która miała przecież tyle potencjału, trochę pieniędzy, czystą krew i nazwisko, które coś znaczyło, że stała się tak żałosna, tak słaba, że uciekła z domu, nie rozumiał, naprawdę nie rozumiał jakie mogła mieć powody, kiedy zniszczyła sobie życie, że wyszła za mąż prawdopodobnie za pierwszego człowieka, którego spotkała i który okazał jej trochę atencji, że mu nie powiedziała, że kłamała całe życie i ukrywała swoje prawdziwe ja tak długo, że prawie sama w to uwierzyła (gdyby wiedział – Severus jest o tym głęboko przekonany – ojciec z tą swoją szajbą o normalności, zbudowaniu domu, zasadzeniu drzewa i spłodzeniu syna, pierdolonym cieple rodzinnym, nigdy, nigdy by jej nie poślubił), że nie tylko nic nie osiągnęła, ale regularnie dawała się niszczyć, zastraszać i być bita jak byle mugolka przez tego nędznego człowieka, którego jednym ruchem różdżki mogła zmienić w karalucha – i to w imię czego – strachu czy miłości? Mógł nienawidzić Tobiasza, ale to matką zawsze pogardzał, bo miała to wszystko o czym on tylko marzył, na co musiał pracować, o co musiał walczyć, co musiał wyszarpać od życia i wszystko to zaprzepaściła.)

Jedyną rzeczą w tym domu, która mogła mieć jakieś znaczenie oprócz pochodzenia były umiejętności i moc. Charyzma. On również to doceniał, Merlinie Severus nie mógł nic na to poradzić, ale kiedy (już po latach, już jako dorosły, już po właściwej stronie) dowiedział się, że dumny Lord Voldemort był kiedyś nikim, zwykłym Tomem Riddlem – szlamą z mugolskiego sierocińca - nadal czuł głównie podziw i złośliwą, niską satysfakcję, bo Czarny Pan przed którym klękało pół magicznego świata i tyle magicznej arystokracji startował z jeszcze niższej pozycji w hierarchii niż on sam.

Mimo wszystko, pomimo podziałów, mimo hierarchii Slytherin nie był tylko siedliskiem jadowitych węży, zaskakująco dużo było tam naiwności, wiary i dziecięcej głupoty, trochę przyjaźni i nastoletnich miłości – może nie na puchońską modłę pluszowych misi i czułych słówek, ale to jednak były tylko nastolatki – ukradkiem trzymające się za ręce, wymykające się po ciszy nocnej, wpatrujące się maślanym wzrokiem w swoje sympatie na zajęciach.

Trochę tym gardził, takie to było żałosne, trochę pamiętał, zasadniczo nie było w tym niczego jakoś bardzo nagannego. To były w wielu przypadkach naprawdę dobre dzieciaki. Zresztą jego Ślizgoni i tak byli mniej transparentni niż reszta uczniów.

Pamiętał jak to było kiedyś, jak wiecznie czuł się rozdarty, między przekonaniami a tym beznadziejnym zakochaniem, jak zawstydzony przed kolegami, a potem przed samym sobą, że się JEJ wstydził.

Pamiętał jak sobie tłumaczył, że Lily – taka zdolna, taka mądra, śliczna rudowłosa, choć zarówno jej rodzice jak i siostra mieli jasne włosy, taka do nich niepodobna, że to na pewno jakaś beznadziejna pomyłka. Jak marzył, że okaże się zaginioną dziedziczką z porządnym nazwiskiem oddaną na wychowanie mugolom, albo choćby nieślubną córką czarodzieja. Pamiętał jak wiele wyobraźni mają nastolatki.

Ślizgoni pomimo ambicji i indywidualizmu potrafili być też lojalni (oczywiście do pewnego stopnia, własne życie było zawsze najważniejsze – wszyscy o tym wiedzieli i uważali za zdrowy odruch instynktu przetrwania), ród, rodzina często była dla nich najbardziej priorytetowa.

A teraz kiedy czas na neutralność się kończył, wielu z nich stanie przed wielkim dylematem. Tak jak Greengrassowie.

Nawet mała Greengrassówna była już tego świadoma skoro tak bardzo bała się o ojca. Właściwie to chyba już tylko kwestia czasu, argumenty Czarnego Pana (Greyback na okładce Proroka Codziennego, klepsydra tego dzieciaka – Snape w ogóle nie lubił dzieci, ale poczuł nienawiść w każdym centymetrze swojego ciała, coś ścisnęło go za gardło na tamtym spotkaniu Zakonu gdy słuchał raportów, a Lupin z zaciśniętymi szczękami wyglądał jakby naprawdę chciał zabić w wyjątkowo bolesny sposób, Dumbledore mógł sobie mówić o magii miłości i opowiadać te gryfońskie bzdury, ale to nienawiść była tym, co mogło motywować, napędzać i dawać siłę) potrafiły przemówić do wyobraźni.

(Po spotkaniu powiedział Lupinowi, że może to i lepiej, że chłopiec nie przeżył. Spodziewał się gwałtownej reakcji i faktycznie Lupin chyba przez chwilę chciał go uderzyć, ale zacisnął pięści, wbił paznokcie w dłonie i tylko spojrzał na niego z czymś nieokreślonym w oczach, a potem nieoczekiwanie z rezygnacją pokiwał głową i minął bez słowa. Lupin mógł zwodzić cały świat tymi swoimi rozciągniętymi swetrami, uprzejmością, łagodnymi spojrzeniami i uparcie nie dawał się sprowokować, ale Severus wiedział swoje. Lupin też był dziką bestią, która gdyby poczuła zapach krwi wymordowałaby ich wszystkich zgromadzonych w pokoju, włącznie z tą plątającą się wokół niego różową idiotką. Severus widział go jeden jedyny raz, który wystarczył mu do końca życia. Nawet po tylu latach nie był w stanie odwrócić się do Lupina plecami. Czasem wydawało mu się, że wciąż widzi w tych jego fałszywie dobrotliwych miodowych oczach tę dzikość, ten głód.)

Greengrass prawdopodobnie w końcu się ugnie, ale Severus potrafił to zrozumieć. Są rzeczy ważne i ważniejsze, ideały, dobro, patetyczna walka ze złem, jakieś poświęcenia dla świata, dla obcych ludzi – to mogło brzmieć chwalebnie, ale również było koszmarnie głupie, a ten mężczyzna naprawdę kochał swoją rodzinę i był gotów zrobić dla nich wszystko. (Jakaś część Snape'a była zazdrosna, ale druga, ta przypominająca wychudzonego szczeniaka mówiła sobie pod nosem: I bardzo kurwa dobrze, rodziny było przecież od tego żeby się kochać.) Stary Greengrass kochał swoje córki, czasami miał wrażenie, że gdyby je stracił, podpaliłby z żalu świat, inteligent czy nie, byłby w stanie dla nich zginąć, byłby w stanie ubrudzić ręce dla ich bezpieczeństwa, nawet gdyby miały go za to znienawidzić, nawet gdyby nie był w stanie spojrzeć w lustro.

Według Severusa było to zrozumiałe, godne szacunku i tak naturalne jak oddychanie (zdradził przecież dla Lily ludzi, z którymi dzielił poglądy, na marne, na marne, na marne, umarłby dla niej gdyby tylko mógł.) Bo nawet to ścierwo Potter ginął przecież (bez różdżki jak na gryfońskiego idiotę przystało) nie dla magicznego świata, a dla ludzi których kochał.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 19, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Traktat o nieistnieniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz