15. Projekt "Vivo"

409 18 0
                                    

Poszła do pokoju, szybko się przebrać z przemoczonych rzeczy. Szybko wyciągnęła czarny, luźny sweterek, niebieskie, przetarte jeansy i szpilki, które uwielbiała ostatnio nosić.
Będąc już w salonie, nie powitała się nawet z resztą towarzystwa, która o dziwo była dzisiaj w komplecie. Poszła za to do kuchni, wyciągając od razu kubek. Nie miała na nic ochoty, ale musiała czymś się zająć i próbować jednocześnie nie oszaleć.
Zaparła się o blat rękoma, czując jak oczy zaczynają ją piec. Dlaczego musiało zawsze na nią trafić, do cholery? Dlaczego ona musiała się tak użerać z tym wszystkim?
I o kim mówiła Jenny? Skoro Belle została stworzona do tego, by umrzeć, to jak to było w takim razie? Całe jej życie okazało się tylko paskudnym kłamstwem? To wszystko było ustawione? Jej praca, nauka? To wszystko co do tej pory przeżyła, to było oszustwo?
Wrzasnęła i cisnęła kubkiem o podłogę. Co ma jeszcze zrobić, żeby w końcu żyć normalnie?
Odwróciła się tyłkiem do blatu i usiadła na podłodze, nie dbając o skorupy z naczynia. W dupie ma takie życie, skoro nawet nie może o nim sama decydować!
- Kurwa. – syknęła sama do siebie, zauważywszy małe rozcięcie u nasady jej dłoni. Nawet nie dbała o to, czy było poważne. Może ten ból pozwoli jej chociaż na chwilę się oderwać od tego całego gówna.
Coś odbiło się od jej biodra, wydając lekki szum. Zerknęła pod ręką, widząc robota odkurzającego, a zaraz za nim brązowe, skórzane buty.
- Zostaw mnie. – burknęła, otaczając kolana i głowę ramionami. – Taka niedorajda jak ja nie zasługuje na nic.
Przybysz westchnął tylko ciężko, a potem podszedł do niej od przodu. Złapał ją za ramiona i pociągnął w górę, przez co zaczęła się szarpać.
- Puść mnie! – krzyknęła, bijąc mężczyznę w klatkę piersiową. – Powiedziałam, zostaw!
- Krzycz, wrzeszcz, płacz. – odparł, zaciskając wokół niej swoje ramiona. – Nie mam zamiaru cię tutaj zostawić samej, rozumiesz? - Została przygwożdżona do jego piersi, próbując jeszcze protestować, ale jej wizgi i wrzaski wkrótce zamieniły się prychnięcia, a na samym końcu w szloch.
- Nie mam już siły.
- Nikt nie oczekuje od ciebie aktu heroizmu, Bellie. – poczuła pocałunek na czubku głowy. – I tak jestem w szoku, że byłaś w stanie tyle przejść. Niejeden by już dawno uciekł. A ty? Dalej tu jesteś.
Zakryła twarz dłonią i dopiero teraz poczuła tą rezygnację, której starała się do siebie nie dopuszczać. Szloch wstrząsnął jej ciałem, a dłonie Steve'a zaczęły gładzić ją po plecach i głowie. Nic nie mówił, po prostu stał i ją trzymał, czekając aż się wyszumi.
Wzięła kilka głębokich oddechów i odchyliła się nieco, żeby poklepać kapitana w pierś.
- Dziękuję.
- Chcesz mi powiedzieć, co się stało?
- Nie. Nie teraz. Później. – odparła, próbując się skupić. – Ja... Muszę... Chcę...
- Czegoś potrzebujesz?
- Nie. Chyba nie. Może szklanki z wódką.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł. Upicie się w ramach sedacji?
- Nikt tu nie mówi o sedacji. – prychnęła weselej, a na jej ustach zaczynał z powrotem pojawiać się uśmiech. – Tylko o miejscowym znieczuleniu. Na krótko. Albo zrobię coś na kolację? Dochodzi siedemnasta, zawsze mogłabym coś ugotować. Wszyscy dzisiaj jesteśmy w wieży, prawda? Zjedzmy razem, nigdy tego nie robimy. Zobaczę, co mamy, a jak nie, to...
- Hej, hej, hej! – wpatrywał się w nią, zaniepokojony. – Wdech i wydech. Nie wiem, czy wiesz, ale jak się denerwujesz, to strasznie szybko i dużo mówisz. – złapał ją za policzki i zmusił, żeby uniosła głowę do góry.
- Muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie. – westchnęła, odwracając wzrok. – Jeśli chcesz mi pomóc, jesteś mile widziany, ale jeśli masz zamiar tylko tu stać i gadać jak moja matka, to wypad.
- Nie lubię, kiedy jesteś smutna.
- Nie jestem. Po prostu nie wiem co robić. – odparła, opierając się z powrotem o blat. – Spytaj się ich co chcą. Przyjmuję każde zamówienie.
Złapał ją za potylicę i wycisnął na jej czole długi, aczkolwiek delikatny pocałunek.
- Nie ułatwiasz mi, Steven. – burknęła, zamykając oczy, a błogie ciepło zaczęło zalewać ją od środka. – No, już. Puść mnie, bo zaraz ciebie zjem na kolację.
Usłyszała jego śmiech, kiedy ją puścił. Uśmiechał się szeroko, kiedy wychodził, posyłając jej ostatnie, rozbawione spojrzenie. Westchnęła, niepewna, czy na pewno ochłonęła. Z resztą, czym się przejmuje? Ona jest panią swojego życia, nikt nie będzie za nią decydował. Ma teraz rodzinę, dom, ludzi dla których może w końcu żyć.
W głowie huczały jej dalej słowa Jenny. O kim ona mówiła? Kto ją stworzył?
Musiała się dowiedzieć. Coś czuła, że na tym opierał się cały ten bajzel, z którego próbowała wyjść.
- Opierali się, ale w końcu zdecydowali się, jak to powiedział Tony, na „cokolwiek".
- No to niech będzie cokolwiek. – odparła, wyciągając z lodówki mięso i warzywa. Zaczęła kopać w szafkach, kiedy spojrzenie kapitana odwiodło ją od tej czynności. – Coś nie tak?
- Nic. – odparł, wyraźnie zadowolony, opierając się o framugę i zakładając ręce.
- Będziesz tak stał, czy mi pomożesz?
- Musisz mi mówić, co mam robić.
- Weź garnek z szafki, jakiś większy. Wlej do niego trochę oleju, potem wrzuć mięso. Tak, to które tu leży. – odparła, widząc jego nieco skołowane spojrzenie. – Poczekaj, najpierw musze podsmażyć warzywa.
- Tyle to ja wiem.
- Czyli nie jest jeszcze z tobą aż tak źle. – prychnęła krojąc surową marchew w drobną kostkę. – Musiałeś przecież jakoś przeżyć do tej pory.
- Coś w tym stylu. Nie twierdzę, że jestem profesjonalistą, ale potrafię ugotować zwykłą zupę.
- Z puszki?
Szturchnął ją, przez co zaczęła chichotać. Zgarnęła marchewkę do miseczki, a potem zaczęła kroić cebulę i seler naciowy. Po chwili dała krok do tyłu, jęcząc coś, o szczypiących oczach.
- Daj, ja to zrobię.
- To tylko cebula. – zaśmiała się, wycierając nos. – Dam radę.
Po paru minutach wrzuciła pokrojone warzywa do garnka, kiedy olej zdążył się już nagrzać.
- Zaczniesz kroić pomidory? Przypilnuję mięsa.
Skupili się na gotowaniu. Belle cały czas stała przy garnku, ignorując jego natarczywe spojrzenia. Przesunęła się na bok, kiedy zaczął dodawać do garnka pomidory. Zagryzła usta, kiedy jego ogromny biceps wylądował tuż przed jej twarzą.
- Niech się gotuje. – rzuciła, mieszając w garnku długą, drewnianą łyżką. – Trzeba poczekać, aż wygotuje się nadmiar wody, żeby sos był gęstszy. – wzięła na spróbowanie odrobinę. – Chyba muszę to doprawić. Sam zobacz.
Wyciągnęła do niego rękę z łyżką, czekając, aż spróbuje. Steve złapał jej dłoń i poprowadził łyżkę do swoich ust, nie przerywając z nią kontaktu wzrokowego.
- Jak boga kocham, czasami mam wrażenie, że robisz to specjalnie. – zabrała rękę, patrząc nagle na swoje stopy, czując jak rumieniec zaczyna pokrywać jej twarz. Zaśmiał się, łapiąc za jej podbródek, podnosząc go z powrotem do góry.
- Steve...
- Coś nie tak? – pochylił się nieco, patrząc na zmianę na jej usta i oczy. Westchnęła, kładąc mu dłonie na klatce piersiowej.
- My... Chyba nie... Nie powinniśmy...
- Ja po prostu próbuję odwrócić twoją uwagę od przygnębiających myśli. – odparł, stykając ich czoła ze sobą.
- Działa. Nawet bardzo. – szepnęła, kładąc dłonie na jego karku, nie mogąc się już oprzeć pokusie.
- Na pewno?
- Na pewno.
- Tak?
- Yhym.
Przycisnął ją do siebie mocniej, przez co aż pisnęła.
- Aż strach pomyśleć, jaka ta kolacja będzie.
Odskoczyli od siebie, Bella nawet nie spojrzała kto stał w drzwiach, tylko od razu zaczęła mieszać w garnku z przejęciem.
- Coś mi do oka wpadło... - zaczął Rogers, opierając się o wyspę kuchenną, udając, że coś faktycznie mu utknęło pod powieką. – Belle mi tylko pomagała.
- Tak, tak. – potaknęła gorączkowo, widząc kątem oka, jak Tony wchodzi do kuchni, uśmiechając się podejrzanie.
- Kuchareczka ci wpadła?
- Och, przestań! – pisnęła, czerwieniejąc dorodnie. Wydęła policzki i odwróciła się do Starka. – Rzęsa mu się zawinęła!
- Chyba na ustach.
- STARK!

Wyszła z kuchni, niosąc na rękach trzy talerze z makaronem.
- Nie nakładałam sosu, bo nie wiedziałam, kto ile chce. Zaraz wrócę z resztą.
Kiedy ruszyła do kuchni, powlókł się za nią Sam. Pod pretekstem pomocy w przyniesieniu garnka z sosem, zaczepił ją w samym progu.
- Co tu się stało?
- A co się miało stać? – uniosła brew, jednak rumieniec ją zdradził. – Nic się nie stało.
- To dlaczego Stark i Rogers się nie odzywają, a Tony cały czas rechocze pod nosem?
- Nie wiem, może coś mu się przypomniało. – odparła, kładąc na jednym z talerzy kluski.
- Mniejsza o to. – machnął ręką, opierając się o blat. – Mam dla ciebie kilka informacji.
- To znaczy?
Sam zerknął przezornie na drzwi, upewniając się, że nikt nie słyszy.
- Nat podsunęła mi kilka kontaktów, więc poszperałem. I nie uwierzysz, do czego się dokopałem.
Ponagliła go skinieniem głową.
- Okazuje się, że Strucker bazował swój projekt na czymś wcześniej stworzonym. Znajomek wykopał z archiwów ładną teczuszkę, przesłałem ci ją już. Otwórz, jak będziesz sama.
- Jak ładna jest ta teczuszka?
- Oj bardzo. Taka na ponad sto stron.
- Och. – wlepiła w niego spojrzenie pełne uznania. – Czyli ciekawa lektura.
- I album. – odparł ciszej. Coś w jego spojrzeniu mówiło, że znalazł tam coś, co ją bardzo zainteresuje. – Wiesz, że w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, tu niedaleko, znaleziono budynek, pod którym była wylęgarnia?
- To znaczy?
- Wylęgarnia zarodków. Znaleziono zwłoki ponad dwustu niemowląt. Łącznie powinno być ich trzysta, według dokumentów.
- A było...?
- Dwieście siedemdziesiąt cztery. – odparł, patrząc jej prosto w oczy. – Brakowało dwudziestu sześciu.

The Fifth Element || AVENGERS || 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz