24. Alfons

279 14 0
                                    

Dom nie był duży, tak jak podejrzewała. Mimo to od samego wejścia czuło się domowe ciepło, a wnętrza wydawały się przytulne.
Kiedy reszta usadowiła się na parterze, ona postanowiła skorzystać z okazji i zwiedzić górę.
Na piętrze były trzy sypialnie, wybrała więc tą na wprost.
Pokój był przestronny na tyle, by zmieścić w nim dwuosobowe łóżko z czarną ramą, szafę, komodę i duży telewizor naprzeciwko łóżka. Z zadowoleniem odkryła, że jest tu też do dyspozycji osobna łazienka. Postanowiła skorzystać z okazji i się odświeżyć, dopóki reszta nie weźmie szturmem pozostałych pomieszczeń.
Kiedy weszła pod prysznic, a gorąca woda oblała ją silnym strumieniem, oparła się czołem o ścianie, próbując wyprzeć z głowy dzisiejszy poranek, a raczej pewnego jegomościa, który strzelił jej kurtuazyjnym komplementem prosto w twarz. Dalej czuła na talii jego ręce i oddech na szyi, a to mrowienie w rękach i nogach nie chciało za cholerę odejść, doprowadzając ją do szaleństwa.
Co on w sobie miał?
Był przystojny, był obyty, kulturalny, świecił tym swoim amerykańskim uśmiechem na prawo i lewo.
Był też troskliwy, kochany i tak niemożliwie momentami uroczy, że aż chciało się wymiotować.
Westchnęła, zakręcając wodę. Albo się temu podda, albo zaprze nogami i go odtrąci. Coś jej podpowiadało, że bardziej prawdopodobna będzie pierwsza wersja.
Założyła na siebie bieliznę, potem czarną koszulkę i szare dresy. I tak zanim czegokolwiek się podejmą, muszą przedyskutować plan jakiegokolwiek działania, a do tego, przynajmniej jej potrzebne jest syte śniadanie i porządna, mocna kawa.
Miała już wyjść z pokoju, kiedy drzwi się otworzyły, pokazując kapitana w całości jego glorii. Zdążył już zdjąć górę od swojego kostiumu i stał teraz przed nią, w bojowych spodniach i mocno opiętej, sportowej koszulce, trzymając przewieszoną przez ramię dużą torbę.
- Och, ty tutaj? - zdziwił się, rzucając okiem na schody i okno wychodzące na przód domu. - Myślałem, że wróciłaś się do jeta.
- Brałam prysznic. - odparła cicho, odsuwając się. - Wejdź.
- Tony mówił, że mamy sobie znaleźć miejsce do spania, ale skoro ty już tu jesteś...
- Nie, nie spokojnie. - odparła, chcąc się wrócić po plecak. - Zajmij ją, ja chciałam tylko skorzystać z łazienki.
Kiedy miała już chwycić za rączkę bagażu, Steve chwycił ją za nadgarstek.
- Nie daj mi cierpieć.
Spojrzała na niego zdziwiona, nie bardzo wiedząc, o co mogło mu chodzić. Sam chyba zdał sobie sprawę, że nie wyraził się zbyt jasno, bo podrapał się po chwili po karku, wyraźnie zawstydzony.
- Chodzi o to, że łóżek jest za mało, by każdy mógł spać oddzielnie, a Sam strasznie chrapie... Chciałbym się wyspać, chociaż raz.
Prychnęła śmiechem, słysząc co powiedział, jednak zaraz się zarumieniła, przetwarzając w głowie o co mu chodziło. Steve chciał, żeby dzieliła z nim sypialnię...
- Mam z tobą spać? - wypaliła od razu, przez co opuścił głowę i zachichotał, zażenowany.
- Nie dosłownie! - prychnął, próbując uniknąć jej wzroku.
- Wiem, wiem, przepraszam. - odparła, sama się śmiejąc. - Tylko ostrzegam, nie omieszkam się zbudować fortu na noc!
- Aż tak się boisz, że się do ciebie przytulę?
- Och, jak boga kocham, czasami cię nie poznaję. - wywróciła oczami, a on zmniejszył odległość między nimi, drażniąc ją swoją obecnością. - Nie o to chodzi. Bardziej boję się, że dobiorę ci się do majtek i nie przyjmę odmowy.
Zaśmiał się, traktując to jako próbę rozluźnienia sytuacji. Bo to była próba rozluźnienia sytuacji, prawda?
- I śpię od okna. - dodała ciszej, dalej się uśmiechając, widząc też jednocześnie, jak patrzy się na jej usta. - Mam nadzieję, że nie odwiniesz mi takiego numeru jak wtedy po imprezie.
- Nie spodobało ci się?
- Spodobało. - rzekła poważniej, przełykając nerwowo ślinę. Steve stał praktycznie tak blisko, że wystarczyłoby, żeby się pochylił, a ona rzuciłaby się w jego ramiona jak ostatnia idiotka. - Tylko, że tym razem bym cię już nie zatrzymała.
Szybkim ruchem przyciągnął ją do siebie, miażdżąc tymi potężnymi ramionami.Wydał z siebie niski pomruk, a ona myślała, że odleci. Po raz kolejny z jej mózgu zaczęła się tworzyć miękka gąbka, która zaczynała chłonąć wszystko, co chciał jej dać i ofiarować.
- Steve...
- Chwila.
Położył jej rękę na swoim karku i przykrył ją swoją, po raz kolejny wzdychając głęboko. Chuchnął jej gorącym powietrzem w szyję, powodując, że po kręgosłupie przebiegł jej ciężki dreszcz.
Zacisnęła drugą rękę na materiale jego koszulki, tuż nad łopatkami. Było jej tak dobrze, tak błogo, jak nigdzie.
Tu było jej miejsce i nigdzie indziej.
Przycisnął ją do siebie jeszcze bardziej, napierając ramieniem na jej lędźwie,przez co przylgnęła do niego całym brzuchem i biodrami. Musiała stanąć na palcach, inaczej straciłaby równowagę. Wydało jej się to zaraz niemożliwe. Za mocno ją trzymał.
- Pomiziaj mnie po karku. - usłyszała jego zniekształcony głos, czując jednocześnie jego usta pocierające o materiał jej bluzki na ramieniu.
- Co? - zaśmiała się. Znów wzmocnił uścisk.
- Tak jak rano, kiedy się ciebie trzymałem.
Spełniła więc jego prośbę, wodząc paznokciami po jego skórze. Rozluźnił się wyraźnie, jeszcze bardziej w nią wtulając, mruknął jeszcze jak zadowolony kocur, moszcząc się wygodniej w jej ramionach.
- Musimy robić to częściej.
- Badania udowodniły, że przytulanie wzbudza produkcję endorfin i oksytocyny. -zaczęła, uśmiechając się. - Wyjdzie nam to tylko na zdrowie.
- Całowanie się też?
- Tu już dochodzi dopamina, serotonina i adrenalina. - zaczęła wymieniać na placach. - Wiesz, redukcja ciśnienia, środek przeciwbólowy, o wiele zdrowszy niż te wszystkie syntetyki. I chęci do życia rosną!
- Przekonałaś mnie, złotko.
Zachichotała, słysząc to przesłodzone przezwisko. Rogers się wyprostował, ujmując twarz w jej dłonie.
- Gotowy na dragi? - zachichotała.
Zaśmiał się w jej usta, mając już ją pocałować.
- Widzę, że gołąbeczki już znalazły sobie gniazdko?
- Osz do cholery jasnej! - uniosła się, wychylając zza Rogersa. We framudze nie stał kto inny jak Tony i z zadowoleniem pałaszował lizaka, uśmiechając się wrednie.
- Następnym razem zamknijcie drzwi. Dom jest stary, wszystko się niosło na sam dół - odparł, prostując się. - Posmyrała cię w końcu?
- Wypad! - krzyknęła, chwytając pierwsze co miała pod ręką. Na jej nieszczęście były to jej koronkowe majtki, których nie zdążyła wrzucić do plecaka. Tony uniknął zetknięcia z elementem odzieży, zaczynając się śmiać. Kiedy ruszyła w jego kierunku, zaczął uciekać na dół, śmiejąc się jak psychopata.
- Idiota. - warknęła, sapiąc wściekle. - Za każdym razem musi wleźć nam w paradę i...!
Poczuła szarpnięcie za nadgarstek, a Steve przyciągnął ją do siebie, bez wahania całując prosto w usta. Pocałunek był tym razem krótki i słodki, słodszy niż ten pierwszy. Kiedy się od niej oderwał, podążyła za jego ustami, chcąc więcej.
Więc dał jej więcej.
Nie zdążyła zareagować w jakikolwiek sposób, chwyciła się go jedynie, usiłując zaczepić nogami o jego biodra. Podniósł ją bez większych przeszkód i rzucił na łóżko, przygniatając ją swoim ciałem. Złapał ją za uda, umieszczając je na swoim pasie i zaczął całować ją po szyi. Zatkała sobie usta dłonią, zatrzymując niechciany jęk przyjemności.
Cholera jasna, nie mogli tak...teraz... Na dole było pełno ludzi!
- O, nie, nie. - złapała go za koszulkę i pociągnęła w bok, odwodząc go od dziwnych pomysłów, przez które mogliby mieć przesrane u reszty na dole. - To zostaw na noc.
Zaśmiał się, ale posłuchał, wracając do jej ust.
- Naprawdę? Zostawić was na moment, a wy już się do siebie dobieracie?
Oboje spojrzeli na otwarte ponownie drzwi, tym razem widząc w nich Natashę.Miała założone ręce i kręciła głową, niedowierzając.
- Kurwa mać, zero prywatności! - Belle rzuciła się na łóżko, zakrywając oczy. Steve za to miał z tego wyraźny ubaw, chowając twarz w jej brzuchu.
- Śniadanie wam ostygnie. Lepiej zejdźcie na dół, zanim zrobicie z tego jakieś dzieci. - odparła, trzaskając drzwiami.
- Mamy chyba przerąbane, co?
- Poczekaj, aż dobiorę się do jajek.
- Komu, mnie?
Westchnęła, zrezygnowana, kiedy Rogers wstał i ruszył ku drzwiom. Zaczynała się zastanawiać, czy nie wyhodowała sobie małego, sprośnego potworka na piersi,który był Kapitanem Ameryką, a po godzinach nazywał się Steve Rogers.

Kiedy zeszła na dół, przy stole zaległa cisza. Wszyscy wpatrywali się w nią uporczywie, może z wyjątkiem Steven'a, który skupiał się aż za bardzo na swoim jedzeniu; Nat i Tony wymienili spojrzenia pełne satysfakcji, co nieco zbiło z tropu Sama i Clinta, którzy teraz, z uniesionymi brwiami, sami na siebie spojrzeli. James zajął się lekturą gazety, niemo wyłączając się z tej dziwne jatmosfery.
- Tak, was też miło widzieć. - odparła, zajmując miejsce między Starkiem, a Wilsonem. Ten drugi kopnął ją dyskretnie w kostkę, a potem się pochylił,wbijając w nią spojrzenie.
- Co się stało?
- Nic, a coś miało?
- Jesteśmy tu niecałą godzinę, a atmosferę można nożem kroić. - odparł,ściągając brwi. - Co się stało na górze? Stark śmiał się jak idiota, potem Romanoff mamrotała pod nosem coś o dzieciach.
- Po prostu niektórzy nie potrafią pukać do drzwi. - rzuciła głośniej w stronę rudej i Starka, przez wzbudziła salwę zduszonego chichotu po swojej lewej stronie. Zajęła się jedzeniem, nie chcąc jeszcze bardziej poirytować zachowaniem milionera.
- Mamy już jakieś poszlaki? Udało wam się coś znaleźć? - James uniósł głowę znad gazety, wbijając spojrzenie w Romanoff. Ta ugryzła tost i oparła się wygodniej na krześle.
- Pogrzebałam trochę, popytałam, popatrzyłam. - zaczęła wolno, wpatrując się w Rhodes'a. - Cały światek się trzęsie przed dzisiejszym wieczorem. Ponoć Strucker ma przejąć dokumenty dotyczące uruchomienia reszty procedur w Genewie.Sowicie opłacił swoich ludzi, by mu je dostarczyli. Tak jak wspominaliście wcześniej, werbuje masę ludzi. Upatrzył sobie jednego z głównych naukowców z CERN, niejakiego Markusa Mullera. Jest odpowiedzialny za pierwowzór projektu pozytonowych komór, w których można przetrzymywać antymaterię.
- W takim razie najlepszym wyjściem będzie podzielenie się. Musimy stworzyć dwie grupki, jedna przejmie dokumenty, a druga zabezpieczy Mullera. - rzekł Clint, pałaszując jajecznicę. - Chyba, że macie inny pomysł.
- Kiedy ma dojść do przejęcia dokumentów? - spytała Belle, zakładając ręce.
- Jutro, w jednym z klubów w centrum miasta. Robią wielką przykrywkę, ściągają artystów, praktycznie wszystkich tych, którzy coś znaczą. - rzekła ruda, nikle się uśmiechając. - Ja zaklepuję klub.
- Idę z tobą.
- Nawet nie ma takiej opcji. - burknął Rogers, krojąc kiełbaski. - Nigdzie nie idziesz.
- Bo? Może ty się za mnie tam pokażesz? - odparła, a widząc, jak zrobił zniesmaczoną minę, uśmiechnęła się triumfująco. - Mnie nikt nie zna. Nikt nie widział mojej twarzy, więc będę najmniej podejrzana, podobnie Nat.
- Nie możecie pójść tam same. - odparł Tony. Wtedy one obie spojrzały znacząco na Wilsona, który zajadał owsiankę, nie zwracając na nich uwagi. Dopiero cisza,która zaległa przy stole dała mu znać, że coś jest nie tak.
- Co, że niby ja?
- Jak cię wystroimy, mógłbyś robić za całkiem przystojnego alfonsa. - Belle poklepała go po plecach, spotykając bardzo rozczarowane i rozeźlone spojrzenie Falcona, który jeszcze nie wiedział, co go czeka.
- Który to klub? - spytała Belle, przenosząc wzrok na Wdowę. Ta przekrzywiła lekko głowę, wpatrując się w blondynkę.
- Jak to mówią, najciemniej jest pod latarnią. - odparła, zakładając ręce. -Idziemy do Red Viper, jednego z najpopularniejszych klubów w Londynie.

The Fifth Element || AVENGERS || 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz