Dom nie był duży, tak jak podejrzewała. Mimo to od samego wejścia czuło się domowe ciepło, a wnętrza wydawały się przytulne.
Kiedy reszta usadowiła się na parterze, ona postanowiła skorzystać z okazji i zwiedzić górę.
Na piętrze były trzy sypialnie, wybrała więc tą na wprost.
Pokój był przestronny na tyle, by zmieścić w nim dwuosobowe łóżko z czarną ramą, szafę, komodę i duży telewizor naprzeciwko łóżka. Z zadowoleniem odkryła, że jest tu też do dyspozycji osobna łazienka. Postanowiła skorzystać z okazji i się odświeżyć, dopóki reszta nie weźmie szturmem pozostałych pomieszczeń.
Kiedy weszła pod prysznic, a gorąca woda oblała ją silnym strumieniem, oparła się czołem o ścianie, próbując wyprzeć z głowy dzisiejszy poranek, a raczej pewnego jegomościa, który strzelił jej kurtuazyjnym komplementem prosto w twarz. Dalej czuła na talii jego ręce i oddech na szyi, a to mrowienie w rękach i nogach nie chciało za cholerę odejść, doprowadzając ją do szaleństwa.
Co on w sobie miał?
Był przystojny, był obyty, kulturalny, świecił tym swoim amerykańskim uśmiechem na prawo i lewo.
Był też troskliwy, kochany i tak niemożliwie momentami uroczy, że aż chciało się wymiotować.
Westchnęła, zakręcając wodę. Albo się temu podda, albo zaprze nogami i go odtrąci. Coś jej podpowiadało, że bardziej prawdopodobna będzie pierwsza wersja.
Założyła na siebie bieliznę, potem czarną koszulkę i szare dresy. I tak zanim czegokolwiek się podejmą, muszą przedyskutować plan jakiegokolwiek działania, a do tego, przynajmniej jej potrzebne jest syte śniadanie i porządna, mocna kawa.
Miała już wyjść z pokoju, kiedy drzwi się otworzyły, pokazując kapitana w całości jego glorii. Zdążył już zdjąć górę od swojego kostiumu i stał teraz przed nią, w bojowych spodniach i mocno opiętej, sportowej koszulce, trzymając przewieszoną przez ramię dużą torbę.
- Och, ty tutaj? - zdziwił się, rzucając okiem na schody i okno wychodzące na przód domu. - Myślałem, że wróciłaś się do jeta.
- Brałam prysznic. - odparła cicho, odsuwając się. - Wejdź.
- Tony mówił, że mamy sobie znaleźć miejsce do spania, ale skoro ty już tu jesteś...
- Nie, nie spokojnie. - odparła, chcąc się wrócić po plecak. - Zajmij ją, ja chciałam tylko skorzystać z łazienki.
Kiedy miała już chwycić za rączkę bagażu, Steve chwycił ją za nadgarstek.
- Nie daj mi cierpieć.
Spojrzała na niego zdziwiona, nie bardzo wiedząc, o co mogło mu chodzić. Sam chyba zdał sobie sprawę, że nie wyraził się zbyt jasno, bo podrapał się po chwili po karku, wyraźnie zawstydzony.
- Chodzi o to, że łóżek jest za mało, by każdy mógł spać oddzielnie, a Sam strasznie chrapie... Chciałbym się wyspać, chociaż raz.
Prychnęła śmiechem, słysząc co powiedział, jednak zaraz się zarumieniła, przetwarzając w głowie o co mu chodziło. Steve chciał, żeby dzieliła z nim sypialnię...
- Mam z tobą spać? - wypaliła od razu, przez co opuścił głowę i zachichotał, zażenowany.
- Nie dosłownie! - prychnął, próbując uniknąć jej wzroku.
- Wiem, wiem, przepraszam. - odparła, sama się śmiejąc. - Tylko ostrzegam, nie omieszkam się zbudować fortu na noc!
- Aż tak się boisz, że się do ciebie przytulę?
- Och, jak boga kocham, czasami cię nie poznaję. - wywróciła oczami, a on zmniejszył odległość między nimi, drażniąc ją swoją obecnością. - Nie o to chodzi. Bardziej boję się, że dobiorę ci się do majtek i nie przyjmę odmowy.
Zaśmiał się, traktując to jako próbę rozluźnienia sytuacji. Bo to była próba rozluźnienia sytuacji, prawda?
- I śpię od okna. - dodała ciszej, dalej się uśmiechając, widząc też jednocześnie, jak patrzy się na jej usta. - Mam nadzieję, że nie odwiniesz mi takiego numeru jak wtedy po imprezie.
- Nie spodobało ci się?
- Spodobało. - rzekła poważniej, przełykając nerwowo ślinę. Steve stał praktycznie tak blisko, że wystarczyłoby, żeby się pochylił, a ona rzuciłaby się w jego ramiona jak ostatnia idiotka. - Tylko, że tym razem bym cię już nie zatrzymała.
Szybkim ruchem przyciągnął ją do siebie, miażdżąc tymi potężnymi ramionami.Wydał z siebie niski pomruk, a ona myślała, że odleci. Po raz kolejny z jej mózgu zaczęła się tworzyć miękka gąbka, która zaczynała chłonąć wszystko, co chciał jej dać i ofiarować.
- Steve...
- Chwila.
Położył jej rękę na swoim karku i przykrył ją swoją, po raz kolejny wzdychając głęboko. Chuchnął jej gorącym powietrzem w szyję, powodując, że po kręgosłupie przebiegł jej ciężki dreszcz.
Zacisnęła drugą rękę na materiale jego koszulki, tuż nad łopatkami. Było jej tak dobrze, tak błogo, jak nigdzie.
Tu było jej miejsce i nigdzie indziej.
Przycisnął ją do siebie jeszcze bardziej, napierając ramieniem na jej lędźwie,przez co przylgnęła do niego całym brzuchem i biodrami. Musiała stanąć na palcach, inaczej straciłaby równowagę. Wydało jej się to zaraz niemożliwe. Za mocno ją trzymał.
- Pomiziaj mnie po karku. - usłyszała jego zniekształcony głos, czując jednocześnie jego usta pocierające o materiał jej bluzki na ramieniu.
- Co? - zaśmiała się. Znów wzmocnił uścisk.
- Tak jak rano, kiedy się ciebie trzymałem.
Spełniła więc jego prośbę, wodząc paznokciami po jego skórze. Rozluźnił się wyraźnie, jeszcze bardziej w nią wtulając, mruknął jeszcze jak zadowolony kocur, moszcząc się wygodniej w jej ramionach.
- Musimy robić to częściej.
- Badania udowodniły, że przytulanie wzbudza produkcję endorfin i oksytocyny. -zaczęła, uśmiechając się. - Wyjdzie nam to tylko na zdrowie.
- Całowanie się też?
- Tu już dochodzi dopamina, serotonina i adrenalina. - zaczęła wymieniać na placach. - Wiesz, redukcja ciśnienia, środek przeciwbólowy, o wiele zdrowszy niż te wszystkie syntetyki. I chęci do życia rosną!
- Przekonałaś mnie, złotko.
Zachichotała, słysząc to przesłodzone przezwisko. Rogers się wyprostował, ujmując twarz w jej dłonie.
- Gotowy na dragi? - zachichotała.
Zaśmiał się w jej usta, mając już ją pocałować.
- Widzę, że gołąbeczki już znalazły sobie gniazdko?
- Osz do cholery jasnej! - uniosła się, wychylając zza Rogersa. We framudze nie stał kto inny jak Tony i z zadowoleniem pałaszował lizaka, uśmiechając się wrednie.
- Następnym razem zamknijcie drzwi. Dom jest stary, wszystko się niosło na sam dół - odparł, prostując się. - Posmyrała cię w końcu?
- Wypad! - krzyknęła, chwytając pierwsze co miała pod ręką. Na jej nieszczęście były to jej koronkowe majtki, których nie zdążyła wrzucić do plecaka. Tony uniknął zetknięcia z elementem odzieży, zaczynając się śmiać. Kiedy ruszyła w jego kierunku, zaczął uciekać na dół, śmiejąc się jak psychopata.
- Idiota. - warknęła, sapiąc wściekle. - Za każdym razem musi wleźć nam w paradę i...!
Poczuła szarpnięcie za nadgarstek, a Steve przyciągnął ją do siebie, bez wahania całując prosto w usta. Pocałunek był tym razem krótki i słodki, słodszy niż ten pierwszy. Kiedy się od niej oderwał, podążyła za jego ustami, chcąc więcej.
Więc dał jej więcej.
Nie zdążyła zareagować w jakikolwiek sposób, chwyciła się go jedynie, usiłując zaczepić nogami o jego biodra. Podniósł ją bez większych przeszkód i rzucił na łóżko, przygniatając ją swoim ciałem. Złapał ją za uda, umieszczając je na swoim pasie i zaczął całować ją po szyi. Zatkała sobie usta dłonią, zatrzymując niechciany jęk przyjemności.
Cholera jasna, nie mogli tak...teraz... Na dole było pełno ludzi!
- O, nie, nie. - złapała go za koszulkę i pociągnęła w bok, odwodząc go od dziwnych pomysłów, przez które mogliby mieć przesrane u reszty na dole. - To zostaw na noc.
Zaśmiał się, ale posłuchał, wracając do jej ust.
- Naprawdę? Zostawić was na moment, a wy już się do siebie dobieracie?
Oboje spojrzeli na otwarte ponownie drzwi, tym razem widząc w nich Natashę.Miała założone ręce i kręciła głową, niedowierzając.
- Kurwa mać, zero prywatności! - Belle rzuciła się na łóżko, zakrywając oczy. Steve za to miał z tego wyraźny ubaw, chowając twarz w jej brzuchu.
- Śniadanie wam ostygnie. Lepiej zejdźcie na dół, zanim zrobicie z tego jakieś dzieci. - odparła, trzaskając drzwiami.
- Mamy chyba przerąbane, co?
- Poczekaj, aż dobiorę się do jajek.
- Komu, mnie?
Westchnęła, zrezygnowana, kiedy Rogers wstał i ruszył ku drzwiom. Zaczynała się zastanawiać, czy nie wyhodowała sobie małego, sprośnego potworka na piersi,który był Kapitanem Ameryką, a po godzinach nazywał się Steve Rogers.Kiedy zeszła na dół, przy stole zaległa cisza. Wszyscy wpatrywali się w nią uporczywie, może z wyjątkiem Steven'a, który skupiał się aż za bardzo na swoim jedzeniu; Nat i Tony wymienili spojrzenia pełne satysfakcji, co nieco zbiło z tropu Sama i Clinta, którzy teraz, z uniesionymi brwiami, sami na siebie spojrzeli. James zajął się lekturą gazety, niemo wyłączając się z tej dziwne jatmosfery.
- Tak, was też miło widzieć. - odparła, zajmując miejsce między Starkiem, a Wilsonem. Ten drugi kopnął ją dyskretnie w kostkę, a potem się pochylił,wbijając w nią spojrzenie.
- Co się stało?
- Nic, a coś miało?
- Jesteśmy tu niecałą godzinę, a atmosferę można nożem kroić. - odparł,ściągając brwi. - Co się stało na górze? Stark śmiał się jak idiota, potem Romanoff mamrotała pod nosem coś o dzieciach.
- Po prostu niektórzy nie potrafią pukać do drzwi. - rzuciła głośniej w stronę rudej i Starka, przez wzbudziła salwę zduszonego chichotu po swojej lewej stronie. Zajęła się jedzeniem, nie chcąc jeszcze bardziej poirytować zachowaniem milionera.
- Mamy już jakieś poszlaki? Udało wam się coś znaleźć? - James uniósł głowę znad gazety, wbijając spojrzenie w Romanoff. Ta ugryzła tost i oparła się wygodniej na krześle.
- Pogrzebałam trochę, popytałam, popatrzyłam. - zaczęła wolno, wpatrując się w Rhodes'a. - Cały światek się trzęsie przed dzisiejszym wieczorem. Ponoć Strucker ma przejąć dokumenty dotyczące uruchomienia reszty procedur w Genewie.Sowicie opłacił swoich ludzi, by mu je dostarczyli. Tak jak wspominaliście wcześniej, werbuje masę ludzi. Upatrzył sobie jednego z głównych naukowców z CERN, niejakiego Markusa Mullera. Jest odpowiedzialny za pierwowzór projektu pozytonowych komór, w których można przetrzymywać antymaterię.
- W takim razie najlepszym wyjściem będzie podzielenie się. Musimy stworzyć dwie grupki, jedna przejmie dokumenty, a druga zabezpieczy Mullera. - rzekł Clint, pałaszując jajecznicę. - Chyba, że macie inny pomysł.
- Kiedy ma dojść do przejęcia dokumentów? - spytała Belle, zakładając ręce.
- Jutro, w jednym z klubów w centrum miasta. Robią wielką przykrywkę, ściągają artystów, praktycznie wszystkich tych, którzy coś znaczą. - rzekła ruda, nikle się uśmiechając. - Ja zaklepuję klub.
- Idę z tobą.
- Nawet nie ma takiej opcji. - burknął Rogers, krojąc kiełbaski. - Nigdzie nie idziesz.
- Bo? Może ty się za mnie tam pokażesz? - odparła, a widząc, jak zrobił zniesmaczoną minę, uśmiechnęła się triumfująco. - Mnie nikt nie zna. Nikt nie widział mojej twarzy, więc będę najmniej podejrzana, podobnie Nat.
- Nie możecie pójść tam same. - odparł Tony. Wtedy one obie spojrzały znacząco na Wilsona, który zajadał owsiankę, nie zwracając na nich uwagi. Dopiero cisza,która zaległa przy stole dała mu znać, że coś jest nie tak.
- Co, że niby ja?
- Jak cię wystroimy, mógłbyś robić za całkiem przystojnego alfonsa. - Belle poklepała go po plecach, spotykając bardzo rozczarowane i rozeźlone spojrzenie Falcona, który jeszcze nie wiedział, co go czeka.
- Który to klub? - spytała Belle, przenosząc wzrok na Wdowę. Ta przekrzywiła lekko głowę, wpatrując się w blondynkę.
- Jak to mówią, najciemniej jest pod latarnią. - odparła, zakładając ręce. -Idziemy do Red Viper, jednego z najpopularniejszych klubów w Londynie.
CZYTASZ
The Fifth Element || AVENGERS || 1
FanfictionUkrywała się od tych pieprzonych dwóch lat. Nie potrafiła zagrzać nigdzie miejsca, aż do pewnego dnia, kiedy poznała byłego dyrektora upadłej już organizacji. Nie mogła nawet podejrzewać, że zestrzelenie trzech lotniskopterów TARCZY sprawi, że jej ż...