Ajaxowi powoli nudziło się rąbanie tego przeklętego drewna, którego nazwoził ojciec. Zamachiwanie się siekierą na okrągło przez już przeszło pół godziny było ostatnią rzeczą, na jaką miał teraz ochotę, bo akurat dzień jaśniał przyjemnymi, nie ostrymi promieniami słonecznymi i wydawać się mogło, że była to idealna pogoda na ryby. Tęskniło mu się za wędką i dla niektórych uciążliwym, nudnym siedzeniem na zlodowaconym jeziorze, czekając, aż coś w końcu złapie przynętę. W ogóle miał dziwny niedosyt rzeczy i czynności, które wykonywał tu na co dzień przed wyjazdem i czuł, jakby ten niedosyt rósł z każdą mijającą chwilą. A tak, stał i rąbał drewno, jakby w nieskończoność unosząc ciężkie narzędzie i przepoławiając małe szczapy na jeszcze mniejsze, i tak aż do znudzenia, w starej szopie za rzeką.
A ta szopa była tak stara jak ich dom, jednak pogniła i popruchniała o wiele szybciej i tak jakoś wyszło, że stała resztką sił i nie nadawała się do niczego innego niż przechowywania w niej jakichś mało wartościowych rzeczy. Cóż, jeżeli rzeczy martwe mogą być zawzięte, to ten budyneczek był tego idealnym przykładem, bo mimo stanu, nadal uparcie stał czy w śniegu czy w błocie i nie zapowiadało się, że w najbliższym czasie będą z nim problemy. Ajax przychodził tu często kiedy był za młody, by móc wyjść przed dom, by od tak zapalić papierosa, dlatego chował się tutaj przed matką i starczym rodzeństwem, a w szczególności przed ojcem, który sam podbierał mu szlugi z papierośnicy. Nie chciał go nimi częstować, bo z podarowanego jednego robiło się pięć. A Ajax nie chciał codziennie skręcać następnych, bo mu się najzwyczajniej w świecie nie chciało.
Ogólnie jego relacje z tatą można było nazwać jako naprawdę dobre. Mimo dosyć specyficznego charakteru Tartaglii, który ścierał się niesamowicie z zamkniętym i raczej wycofanym Ivana, dogadywali się wyśmienicie i raczej kłótnie były u nich rzadkością. Ajax był oczywiście zawsze ojcu posłuszny i prawie nigdy nie negował tego, co mówił, ale nie ze względu, że musiał, a że po prostu bardzo go szanował.
Jeszcze gdy chłopak nie zaciągnął się do pracy u Fatui, powodziło im się biednie i chociaż rodzice otaczali wszystkie swoje dzieci miłością bezgraniczną, tak nie zawsze mogli zapewnić im dostatniego życia pod tym materialnym względem. Rudy pamiętał jeszcze te czasy, kiedy w dziewiątkę mieszkali w malusim mieszkanku tuż koło portu. Ivan, Alina razem z Anthonem i małym Teucerem spali w jedynej sypialni, a on z Tonią i Nikitą zajmowali kanapę w skromnym salonie. Najstarsi, Dimitrij z Tamarą kładli materac w kuchni, bo nigdzie indziej nie było miejsca. Ivan każdego ranka, a bardziej późną nocą, wstawał do łowienia ryb na kutrze z paroma swoimi współpracownikami. Nigdy nie jadł śniadań, żeby nie budzić dzieciaków. I potem robił do wieczora, wracał do domu zmarnowany, aż matka płakała nad nim i tymi paroma monetami, które przynosił ze sobą w cerowanej kurtce, w której marzł jak pies.
Ivan zawsze miał spojrzenie jakieś takie odległe. Niedostępne. Nawet gdy brał Teucera w ramiona, a dzieciak śmiejąc się w niebogłosy ciągnął go za odstające uszy, uśmiechał się, ale myślami był o wiele dalej niż Ajax mógłby zgadnąć. Ivan był człowiekiem uroczym, jednak w tym znaczeniu, jak postrzega się dorosłego mężczyznę mieszkającego w Snezhnayi. Nigdy nie podniósł ręki na nikogo z rodziny – nie licząc mokrego zmywaka, którym regularnie okładał dzieciaki po łapach, gdy podbierały słodycze z szafki – starał się być też zawsze dla wszystkich dostępny kiedy był w domu i nie faworyzował żadnego swojego podopiecznego, w przeciwieństwie do matki.
CZYTASZ
⟬✓⟭ Marazm ludzi wiecznych | Zhongli x Tartaglia
FanfictionAjax na wiosnę zmuszony był powrócić na pewien czas do swojego rodzinnego miasta, ku swojemu niezadowoleniu, oczywiście. Nie uśmiechało mu się bowiem wrócić do zimnej, pokrytej wiecznym śniegiem Shneznayi, gdy mógł wylegiwać się na zielonych polach...