Zhongli przez całe swoje naprawdę długie życie nigdy nie mógł pojąć, czemu ludzie tak bardzo pragnęli bliskości. Przez wieki obserwował wioski, miasta i wsie, gdzie co chwila słychać było, że ktoś się żeni, że urodził się dzieciak i będzie chrzest, że a to ktoś się buduje i trzeba pomóc przy przenoszeniu belek drewna i tak ci ludzie trzymali się razem, dzielili domy, wołali się na posiłki czy do roboty na polu. Jednak archonie oko nie potrafiło dostrzec w tym jakiegoś głębszego sensu. Czy to wszystko sprowadzało się do żałosnej chęci przetrwania? Czy ta bliskość była tak płytka, że wystarczało złudne jej istnienie? Zhongli tak myślał, próbował dociec do odpowiedzi, ale tonął w jeszcze głębszej konsternacji i tej odpowiedzi nie znalazł.
A trzymając roztrzęsionego Ajaxa w swoich ramionach, który oplatał go właśnie nogami w biodrach ta przedziwna rzecz, jaką była bliskość, stawała się coraz bardziej przejrzysta i zrozumiała.
Zazwyczaj ich zbliżenia miały to do siebie, że były raczej spontaniczne i nie trwały długo. Ajax narzucał gwałtowne, intensywne tempo, wyciskając z Zhongli'ego i dech i zdrowy rozum, dlatego oboje przyzwyczajeni byli do nagłej, ogarniającej ekscytacji i jeszcze szybszego końca. Zamykało się to w paru pocałunkach, niezdarnych żartach i późniejszym narzekaniu na siniaki na całym ciele. Wiecznie im się gdzieś spieszyło przy okazji. Nie mieli czasu na jakieś specjalne umizgiwanie się, wcześniejszy pełny wstęp. Ajax bez przerwy łaził po Liyue ze swoimi ludźmi i wracał dobrze w nocy, gdy Zhongli w dzień obładowany pracą padał na twarz i nie miał ochoty na nic, co zabrałoby mu więcej niż piętnaście minut. A kiedy Tartaglia jakimś cudem miał wolne, Zhongli urywał się z pracy i zamykali się w jego biurze, wcześniej uprzedzając Hu Tao, żeby nie nachodziła go i to broń boże z jakimś klientem.
I chyba z tego powodu ciągle im było siebie mało.
Ale lubił to. Zhongli lubił go całego i chociaż ich zbliżenia sprowadzały się do zwykłego pieprzenia się, zawsze po tym szli coś zjeść i spędzali razem czas. Dyskutowali, rozmawiali albo czytali sobie książki w ich ojczystych językach. Shneznayiska literatura była naprawdę interesująca, dlatego Tartaglia tłumaczył Zhongli'emu na bieżąco, często do snu. Tyle wystarczyło. Ajax był ciekawy, zabawny i kochany, choć nie chciał, by tak go odbierano. Zawsze przytulał się do niego, gdy spał. Zhongli'emu nie przeszkadzało to pieprzenie się, było mu to obojętne. Wiedział, że Ajax to lubił, dlatego nie oponował. Liyuejczyk chciał być koło niego blisko. Czuć go przy sobie. Wtulać się w rozgrzaną skórę i trzymać się za ręce.
Tyle mu wystarczało.
— Czemu nic nie mówisz? — Zhongli spytał nagle, zatrzymując tym samym Ajaxa. — Zazwyczaj gadasz cały czas.
Chłopak zaczerwienił się jeszcze bardziej, o ile było to możliwe, bo krwistoczerwony rumieniec zakrywał go od policzków po odkryte ramiona. Gdyby mógł, zasłoniłby sobie twarz, ale nie miał wolnej ręki — jedną opierał się o wysłużony materac, by nie opaść na plecy, a druga obejmowała szyję Zhongli'ego.
— Bo zazwyczaj tak to nie wygląda, hah. — Zaśmiał się ma półtchu, wypowiadając te słowa z trudem. — Nie wiedziałem, że to tak kurewsko męczące.
— Serio? — Brunet niezbyt dowierzał. Położył mu dłonie na biodrach, każąc mu zastopować, bo Ajax sam znów poruszył się niespokojnie. — Uspokój się.
— Japierdolę, Zhongli. — Posłał mu zamglone, krótkie spojrzenie spod półprzymkniętych powiek. — Daj mi skończyć.
— Tak szybko? — Przeniósł swoje dłonie na jego plecy, drażniąc je paznokciami. Ajax westchnął cicho pod nosem. — Prawie nigdy nie mamy sposobności kochać się w ten sposób.
— Ja wiem...hm- — Przybliżył się do niego na tyle, że stykali się torsami. — Ale już nie mogę. Gorąco mi.
— To może zdejmij koszulkę? — rzucił do niego z uśmiechem na ustach. Ajax nie odpowiedział, bo bardziej zajęty był składaniem mokrych pocałunków na żuchwie Zhongli'ego, przechodzących potem na szyję i skórę na uchem. Serce obijało mu się głośno o żebra, dłonie miał drżące i dziwnie sztywne. — Co ci dziś odbiło? — zapytał półszeptem, chwilę przed tym, jak Tartaglia ze zniecierpliwieniem go pocałował, co naturalnie liyuejczyk przyjął z oczywistym entuzjazmem.
A Ajax niezbyt wiedział dlaczego ogarniał go taki wstyd, by nie mógł spojrzeć na dłużej niż chwilę na Zhongli'ego, który doskonale zdawał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Widać to było po jego nieszczególnie zdecydowanych gestach czy ruchach i jak były one na pewno przyjemne, tak Tartaglia miał wrażenie, że zaraz przez nie zwariuje. Brak mu było tego impetu, tej zżerającej ekstazy. Poczucia kontroli. To nie on narzucał tempo, bo kompletnie oddał i ciało i duszę komuś innemu i to ten ktoś inny mógł z nim zrobić, co mu się żywnie podobało.
Zhongli mógł zerżnąć go jak dziwkę i Ajax nie powiedziałby słowa sprzeciwu. Przecież to nie on był na górze — a kiedy był, za każdym razem w podobny sposób traktował bruneta.
Wiedział tylko jak brać to, co jemu pasuje. Dlaczego Zhongli nigdy nie protestował? Nie kazał mu spieprzać, gdy Ajax jak zupełny skurwiel, po długim dniu nie siadał z nim przy herbacie na kanapie, tylko od razu dobierał mu się do majtek? Teraz mógł zrobić z nim to, co zawsze robił z nim Ajax. Nie musiał przenosić go na łóżko, tylko wziąć go na tym cholernym dywanie bez żadnego przygotowania i nie zwracać uwagi na jego syk bólu. Nie musiał trzymać go w ramionach z oddaniem, ani nie przejmować się, że jest mu dobrze.
Brzydził się.
Ajax brzydził się tym, że to mu się podobało. Że siedząc na kutasie, jęczał bezwstydnie i błagał o więcej. Że pociągali go mężczyźni, ich szerokie ramiona i plecy, ostre rysy twarzy, niskie i chrapliwe głosy. Że nie był normalny. Że nie umiał sobie powiedzieć stop, gdy chodziło o Zhongli'ego.
I choć to wszystko kłębiło mu się w głowie, to nie kazał mu przestać. Czekał tylko, aż osiągnie szczyt i odetnie się od tych myśli i uczuć, bo najbardziej brzydził się faktem, że Zhongli patrzył na niego z miłością, a on nie potrafił zrobić tego samego.
CZYTASZ
⟬✓⟭ Marazm ludzi wiecznych | Zhongli x Tartaglia
FanficAjax na wiosnę zmuszony był powrócić na pewien czas do swojego rodzinnego miasta, ku swojemu niezadowoleniu, oczywiście. Nie uśmiechało mu się bowiem wrócić do zimnej, pokrytej wiecznym śniegiem Shneznayi, gdy mógł wylegiwać się na zielonych polach...